I

238 27 48
                                    



Skrzyżowanie ulic opodal stacji kolejowej Warszawa Wileńska na Pradze. Powietrze drży, asfalt cudem utrzymuje swój stan skupienia. Suchość i upał. Słonko wykonywało swą pracę stanowczo za dobrze. Nawet w cieniu drzew i wysokich budynków nie dało się znaleźć schronienia przed żarem kapiącym z nieba.

W takich okolicznościach pogody przechodził tamtędy niejaki Stefek- młodzieniec nieznanego wieku i pochodzenia. Sierota z fantazją w oczodołach. Jego kości jeszcze nieskazitelnie białe, z wyjątkiem zębów, na których widać było pewne odbarwienia. Na kolanie nosił opaski koloru białego, jak miał w zwyczaju, na co niektórzy patrzyli z niesmakiem. On jednak dopiero wkraczał w życie i poznawał jego smaki i przykrości.

Ulice były tego dnia niezwykle ruchliwe. Szaleni kierowcy, gdy tylko mieli taką możliwość, gnali najszybciej jak się dało, a piesi mieli z tym ogromny problem.

Oto teraz jeden z nich- wysoki z potężnymi piszczelami- spóźnił się nieco. Światło na przejściu zmieniło niespodziewanie barwę na czerwoną, gdy on wkraczał dopiero na pasy. Zaskoczony chciał przebiec na drugą stronę, ale gdy znalazł się na środku, szaleni kierowcy ruszyli. Nieszczęśnik zawahał się i próbował zawrócić. Wtedy z siłą godną szarżującego byka wpadł weń czerwony samochód. Kości pechowego przechodnia natychmiast rozprysły się i rozsypały po całej jezdni.

Stefek zniesmaczony odwrócił wzrok. Tam jednak, gdzie spojrzał, widok był mniej przyjemny. Na drugiej z ulic walały się setki ludzkich kości. Teraz ruch nieco zelżał i był to dobry moment na pojawienie się ekipy sprzątającej. Przyjechali trzema wozami wyposażonymi w potężne rury, którymi zasysali do przyczepy z tyłu walające się wszędzie szczątki. Jeden z wozów zatrzymał się przed galerią handlową i wyszło z niego piętnaście szkieletów. Jeden z nich krzyknął do kierowcy:

-Brakuje mi połowy obojczyka!

-Zgłoś się jutro do odpowiedniego urzędu- odparł siedzący w wozie.

-Chwila!- krzyknął inny- Zdaje mi się, że masz moje żebro!

-Zgadza się. A ty masz moje- odparł pierwszy ze szkieletów.

-Te wątpliwości załatwcie między sobą- rzekł szkielet kierujący wozem- Ja muszę jechać dalej.

I odjechał, a szkielety wymieniły się ze sobą żebrami i zaraz potem każdy ruszył w swoją stronę. Stefek przyglądał się temu zajściu. Wkrótce i on miał przejść przez jezdnię. Do tej pory udawało mu się to bez szwanku. Przeczucie, które gnieździło się w jego czaszce, mówiło mu jednak, że tym razem będzie inaczej.

Tym bardziej wahał się, nie wiedząc, co czynić. Odwlekał tę decyzję w czasie, a słonko dawało się we znaki jego nagim kościom. Na razie jednak planował. Obserwował bacznie, jaką techniką ludzie skutecznie przechodzą przez pasy i co sprawia, że przepadają pod kołami pojazdów.

Teraz na przykład piesi ustawili się po obu stronach w pozycjach do startu wysokiego. Gdy tylko pojawiło się zielone, wystartowali. Tłum był niezmierzony i raz po raz ktoś trącony padał pod jego naporem. Prawdziwy dramat rozegrał się, gdy znów rozbłysła czerwień. Ci, którzy upadli w biegu, zostali bezwzględnie rozjechani, a ich szkielety leżały teraz połamane. Niektórzy zdążyli schronić się na wysepce pośrodku jezdni, ale i tam nie starczyło dla wszystkich miejsca. Ci wypychani ginęli z trzaskiem pod kołami.

Wtem Stefek zauważył, że jedna podeszła wiekiem kobieta w zamieszaniu jakimś cudem ostała się i rozminęła z samochodami. Niewiele myśląc, rzucił się na ratunek. Wiele musiał się natańczyć i nawykręcać, by nie dać się stłamsić bezwzględnym i okrutnym kierowcom. Raz widząc nacierającego mercedesa, rzucił się do przodu, ale dał się lekko trącić, co mimo wszystko skutkowało poważnym złamaniem kostki. Nie miał czasu, by przejmować się tak marginalnym zdarzeniem i jeszcze w locie zapomniał o wspomnianej kontuzji. Lądując, wykonał przewrót i wjechał, sunąc na brzuchu, pod podwozie kolejnego samochodu. Ten przejechał nad nim, nie czyniąc mu krzywdy, a Stefek w szybkich susach doskoczył do kobiety i po chwili podziwiania jej cudownych bioder, wziął pod pachę i uskoczył na wysepkę.

-Poczekajmy, aż ta fala przechodniów minie - rzekł wstrząśniętej kobiecie.

-Poczekamy. Poczekamy - odparła dwukrotnie, a Stefek teraz dopiero zauważył, że staruszka jest w ciąży. Jej kręgosłupa trzymało się całkiem pokaźne dzieciątko. Nie rzekł nic jednak i gdy tylko światła zmieniły barwę, przebiegli na drugą stronę.

Wtedy w natłoku zdarzeń miało miejsce jeszcze jedno, bardzo osobliwe. Oto jeden z szalonych kierowców nie wytrzymał presji i rozjechał zwlekającego przechodnia, choć światło było nadal koloru zielonego. Natychmiast dały się słyszeć głosy oburzenia.

-Hej! To był faul!- krzyczał ktoś.

-Tak nie można. Grubianin- wyzywali inni.

I naraz zaczęli brać w ręce swoje żebra i obrzucać nimi niefrasobliwego kierowcę. Ulica rychło zabieliła się, a znudzeni uczestnicy ruchu drogowego zaczęli grać w kości. Z kolei szykanowany właśnie kierowca krzyczał:

-Idioci! Bezmózga masa kości! Macie przejście podziemne.

Stefek zaś ucałował palce staruszki i powiedział najuprzejmiej, jak tylko umiał:

-Czy jest jeszcze coś w czym mogę pomóc?

-Zawieź mnie do szpitala położniczego - odparła beznamiętnie, wyginając trzeszczące palce.

-Polecam WD-40 -rzekł Stefek, sugestywnie skłaniając głowę ku trzeszczącym palcom nieznajomej. Osłaniając oczodoły przed nadchodzącym apogeum gorąca dodał- Naturalnie panią tam zawiozę. Tylko brak mi pojazdu.

-W takim razie weź mnie na plecy- odparła staruszka i uczepiła się jego kręgosłupa.

Prawdziwy UmarłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz