Stefek zatrzasnął drzwi i popędził do furtki. Tam zatrzymał się i spostrzegł, że Azpilicueta zaprzestał pościgu. Rozruszał więc swoje kości i spokojnym krokiem opuścił teren katedry. Mógł odetchnąć z ulgą.
Wtem jednak spotkał znajomego rabina. Żyd kroczył w kierunku młodzieńca z szeroko rozłożonymi rękoma, na ugiętych kolanach. Obnażał swoje pożółkłe zęby i był niewątpliwie z czegoś niezadowolony.
-Nie wziąłeś niekoszernej wołowiny- krzyknął do Stefka przyśpieszając kroku- Popadłeś w naszą niełaskę! Wiesz co to oznacza?
-Cholera!- krzyknął Stefek spoglądając na ciemne chmury gromadzące się nad Warszawą- Dopiero co miałem trening biegowy...
Szkielety spojrzały po sobie i równocześnie wystartowały. Stefek popisał się jednak atomowym przyśpieszeniem i od razu zapewnił sobie znaczną przewagę. W tej scenerii wyścig wyglądał zdecydowanie inaczej niż w katedrze. Więcej było przestrzeni, a także przypadkowych szkieletów znacznie utrudniających manewrowanie. W tłoku Stefek stracił nieco prędkości. Zgrabnie wymijał wszystkie szkielety, ale skręcając raz po raz i wykonując fikołki coraz bardziej hamował. Tymczasem Żyd świadomy swej tragicznej zwrotności przyjął inną taktykę. Roztrącał wszystkich przechodniów, którzy po chwili zaczęli się przed nim trwożnie rozstępować. Dystans dzielący przeciwników gwałtownie malał. Stefek zaczął się niepokoić. Spojrzał się za siebie i ocenił czas jaki mu pozostał.
Wtem wpadł na pewną staruszkę wytrącając jej torebkę. Była to jedyna kobieta korzystająca z torebek na całym świecie. Zdecydowana większość szkieletów swoje podręczne rzeczy chowała do czaszek lub pomiędzy żebra.
Stefek zatrzymał się i spojrzał na staruszkę. Wzruszony jej nieszczęściem podał kobiecie wytrąconą torebkę i przeprosił serdecznie. Skłonił się dając pokaz swej szarmanckości i kultury osobistej. Wyprostowawszy się stanął oko w oko z nienawistnym rabinem.
-Mam cię!- rzekł Żyd szczerząc zęby i wyprowadzając cios.
-Otóż nie!- odparł dumnie Stefek unikając uderzenia pięścią.
Pościg rozpoczął się na nowo. Teraz zbliżali się w okolice dworca wschodniego. W tym rejonie nie było już tłoczno i Stefek mógł pokazać pełnię swojej prędkości. Zaś Żyd mocno zaniepokojony obrotem sprawy znalazł miejsce w swym umyśle by wyrazić podziw. Nic jednak nie powiedział.
Młodzieniec w istocie pomykał niczym rącza gazela o poranku, zachwycająca swym wdziękiem i zwinnością leśnych współbraci. Energia, którą miał w sobie Stefek była niezmierzona, a pochodziła z jego emocji. Częścią paliwa była złość na Azpilicuetę, który podstępem podmienił nadgarstki ukochanych. To dawało Stefkowi ponadprzeciętną prędkość. Ale najsilniejszym źródłem energii była miłość do Kariny, połączona z grawitacją.
-Być może nie jestem robotem od stóp do głów- myślał- Musi być we mnie coś z człowieka
Młodzieniec zdążył już prawie zniknąć w korytarzu pod torami, kiedy to zatrzymał się nagle hamując kośćmi śródstopia i w efekcie tracąc równowagę. Pozbierał się szybko i spojrzał w stronę przeszklonych drzwi pobliskiej Biedronki.
-Gulasz...- wyszeptał.
Na półce przy drzwiach stało wiele opakowań ulubionego produktu. Stefek spoglądał tam z uwielbieniem. Jego zauroczenie było tak silne, że zapomniał o ścigającym go rabinie.
Właśnie Żyd dopadł zdyszany do młodzieńca i energicznym ruchem wyrwał mu kilka żeber. Stefek ocknął się i rzekł:
-Udało ci się pozbawić mnie kilku kości- Stefek uniósł ręce- ale spotka cię kara.
CZYTASZ
Prawdziwy Umarły
Science FictionGdzieś na warszawskiej Pradze znajduje się katedra. Leżą tam zwłoki Prawdziwego Umarłego. Człowiek ten jest obiektem kultu wszystkich żyjących na tym świecie. Do miasta zewsząd zjeżdżają pielgrzymi. Nie dane jest im jednak na własne oczy zobaczyć tr...