VIII

20 5 2
                                    

Odgłosy bębnów ustały na chwilę. Karina przystanęła, by móc usłyszeć kroki Stefka. Szybko zlokalizowała, w którą stronę pobiegł. Zaraz też dało się słyszeć stamtąd chlupnięcie i okrzyk Stefka:

– Wody gruntowe! Myślałem, że już wszystkie są wypite!

Dziewczyna załamała się na tą głupawą radość jej dawnego ukochanego. Od jakiegoś czasu młodzieniec wyraźnie ją irytował. Cokolwiek by nie zrobił, w jej czaszce pojawiały się złe myśli. Były one bardzo uporządkowane tak, że stawały się aż nieznośne. To one sprawiały, że musiała krzywo spoglądać na Stefka.

– Dziwnie przekrzywiasz głowę – zauważył kapitan, który właśnie zjawił się obok żony Azpilicuety.

– Tak... też mnie to denerwuje – mruknęła Karina, ustawiając do pionu swą czaszkę. Straciła bowiem orientację, gdzie znajduje się jej dawny ukochany. – Ciekawe, co tam u Stefka.

* * *

Chyba nie umiem pływać – pomyślał zanurzony w jeziorku Stefek, stawiając niepewne kroki po śliskim dnie.

Ta specyficzna kąpiel była dla niego uczuciem całkiem nowym. Czysta woda wypełniała go całego, wlewała się do czaszki przez oczodoły, ogarniała przestrzeń między jego żebrami i innymi kościami. Podobne było to do wcześniejszych kąpieli w gulaszu, ale zarazem wyraźne inne. Stefek czuł, że prawdziwie połączony jest wodą, że sam stanowi jej część, a ona go wypełnia. Do tego była całkiem czysta, nieskazitelna, wzniosła, majestatyczna wręcz!...

Uniesienie młodzieńca rosło z każdą chwilą i przewyższało poprzednie gulaszowe doznania. To z kolei wprawiło więźnia w niepokój. Czyżby porzucił właśnie swoje wcześniejsze przekonania, system wartości, religię? Nie mógł do tego dopuścić. Pewnie długotrwały rozbrat z wanną, bulgoczącą ciepłym gulaszem sprawił, że przesadnie docenił przypadkową kąpiel w jeziorku. Tak, to musiało być to. Zresztą, co to za zabawa, pluskanie się w wodzie?

Fajna – ocenił wbrew sobie Stefek.

Z tą myślą skoczył do góry. Wybił się na mniejszą wysokość niż przewidywał. Woda krępowała nieco jego ruchy, które teraz były znacznie wolniejsze. Przy okazji spostrzegł, że opadanie na dno również trwa nieco dłużej niż sądził pierwotnie. Ocenił, że w chwili najwyższego zawieszenia w zbiorniku wodnym zdoła wykonać czyn ekwilibrystyczny- fikołek. Spodobał mu się ten pomysł i następne minuty spędzał tak właśnie się zabawiając. Robił kolejne fikołki, cieszył się nimi, woda wirowała wokół niego, on wirował w wodzie, a Ziemia wirowała wokół swego środka. Wszystko to trwało, dopóki Stefek nie uznał, że jego zabawa ma zbyt podniosły charakter. Stanął więc, woda się uspokoiła, a Ziemia wzruszyła ramionami i kręciła się dalej.

Dość tych figli – pomyślał Stefek.

Obrał sobie teraz w myślach nowy cel- wydostać się z jeziorka. Nie było to jednak takie proste. Nie był w stanie unieść się na tyle, by choć część swego ciała wystawić ponad taflę wody. Zaczął rozglądać się za innym sposobem. Problemem był niewątpliwie fakt, że niewiele widział. Nawet po włączeniu latarek mógł obserwować jedynie swoje najbliższe otoczenie. Stąpał więc po dnie, w poszukiwaniu wyjścia z jeziorka.

Przydałyby się jakieś drzwi – rozmyślał.

Niespodziewanie natknął się na trumnę. Była drewniana i unosiła się delikatnie nad dnem. Stefek obejrzał ją dokładnie dookoła. Od spodu zwisał z niej sznur, który to prawdopodobnie uniemożliwiał trumnie wynurzanie się. Stefek szybko rozgryzł mechanizm. Ręką zjechał po linie, aż dotknął wielkiej metalowej kuli, leżącej na dnie. To do niej przymocowany był sznur. Młodzieniec odwiązał go, a trumna natychmiast zaczęła się szybko wynurzać. Więzień w ostatniej chwili uczepił się liny. Teraz drewniana skrzynia zwolniła nieco tempo wynurzania, ale wyciągała też ze sobą Stefka, który podciągał się na sznurze.

Wkrótce młodzieniec wydostał się z jeziorka. Przekręcił głowę w prawo i spostrzegł drewniany pomost, na którym stała tajemnicza szkielecica, przyozdobiona glonami i innymi roślinami. Jej puste oczodoły wyrażały mistyczne uniesienie, które szybko ustępowało miejsca szokowi i zakłopotaniu. Zdawało się, że chce powiedzieć „cóżeś ty istoto chuda uczyniła?", lecz z jej szczęki nie wydobył się nawet najmniejszy dźwięk.

Widząc słowa, niewypowiedziane przez tajemniczą kobietę, Stefek otworzył usta, by się wytłumaczyć, jednak nie zdołał nic wyrzec. Wieko trumny, na której stał więzień, otworzyło się, obalając młodzieńca, który runął jak długi na pomost. Zabrzanin szczęknął nerwowo zębami, dając wyraz swemu niezadowoleniu. Podniósł się szybko, szykując się do konfrontacji. Zaciskał już pięści, by obdarzyć ciosem sprawcę swego bolesnego upadku. W swej naiwności sądził, że sprawca ów jest niematerialny, że to nieszczęśliwy wypadek rzucił go na deski. Myśl o walce z losem była w istocie świetna, jako że była zupełnie niemożliwa do zrealizowania. W ten sposób sam zamiar walki, byłby już zwycięstwem, bo czyż poważenie się na rzecz niewykonalną, nie jest aktem heroizmu?

Taki sprytny plan obmyślił sobie młodzieniec. Nie wziął niestety pod uwagę najistotniejszej rzeczy. Otóż jego przeciwnikiem okazał się być nie los, a szkielet. Walka z kimś tak realnym była pozbawiona sensu, a młodzieniec uznał ją za wręcz prostacką. Nieuporządkowane myśli wewnątrz jego czaszki coraz szybciej mknęły ku temu tragicznemu stwierdzeniu. Pędziły tak w zupełnym chaosie, rozbijając się po drodze o różne nieistotne kwestie takie jak problem nieśmiertelności, wiara, skutki nadużywania alkoholu, czy skakanie na trampolinie. Ta ostatnia sprawa na chwilę zdominowała myśli Stefka. Ocenił, że nigdy wcześniej nie skakał na trampolinie, ale wtedy chaos w jego czaszce skierował się znów ku jednemu miejscu. W końcu wszystkie myśli skupiły się w tym tragicznym punkcie, który brzmiał „porażka".

– Cholera! – mruknął niepocieszony Stefek.

Słowo „porażka" urzeczywistniło się jeszcze bardziej, gdy oczodołom młodzieńca ukazał się szkielet, stojący w otwartej trumnie ze skrzyżowanymi rękoma. Ów nieznajomy, choć nic nie mówił, zdawał się jawnie szydzić z klęski Stefka. Jego złośliwy uśmiech był nieznośny dla młodzieńca, który teatralnie padł na kolana, uniósł ręce w geście rozpaczy i obdarował swego przeciwnika błagalnym spojrzeniem. Wzrok Stefka okazał się jednak nadzwyczaj silną bronią, która spowodowała zachybotanie się trumny. Role nagle się odwróciły i to młody Zabrzanin bliższy był zwycięstwa. Szkielet zaś, obawiając się wpadnięcia do wody, szybko zawarł rozejm. Konfrontacja zakończyła się milczącą zgodą. Wszystko wróciło do normy.

– Co się stało? –odezwał się nagle mroczny i tajemniczy głos kobiety, stojącej na pomoście.

Niedawny przeciwnik Stefka rozejrzał się, po czym rzekł nerwowo:

– Zaraz... Gdzie druga trumna? Gdzie moja żona? – szkielet nerwowo kręcił głową – Do diaska! Zamawiałem ceremonię ślubu, a nie rozwodu! No bo jak to interpretować? Moja wybranka pozostała na dnie, podczas gdy ja się już wynurzyłem. No rozwód jak się patrzy i to przed ślubem!

– Najmocniej przepraszam... – powiedział skruszony Stefek, kuląc się na skraju pomostu.

– Nic się nie stało... –usłyszał kobiecy głos za sobą – Naprawimy to. Stworzymy nową ceremonię! Będzie miała jeszcze większą moc niż poprzednie – głos stawał się coraz bardziej donośny – Zwiążesz się ze swą wybranką aż do końca... śmierci! To ja jestem szamanką i... – tu kobieta zawiesiła głos – jest to w mojej mocy – dodała spokojniej, po czym położyła dłoń na ramieniu Stefka – ale potrzebuję twej pomocy.

– Dobrze – zgodził się młodzieniec.

– A ja? –odezwał się niedoszły pan młody.

– Wracaj do trumny – poleciła szamanka.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 11, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Prawdziwy UmarłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz