Na koniec nabożeństwa wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Karina chciała już pożegnać się z ukochanym, ale rzekła mu jeszcze po cichu:
-Nie wypowiadaj na głos takich słów o nieśmiertelności. Jeśli dojdzie to do uszu arcylisza, możesz ściągnąć na siebie kłopoty.
Stefek skłonił pokornie głowę i odparł:
-Masz rację. To było nieprzemyślane. Tym bardziej zapomnijmy o tym. Tymczasem mam dla ciebie ofertę- Stefek uśmiechnął się grzecznie- Dziś wieczorem gram bardzo ważny mecz w pobliżu więzienia na Żytniej. Może chciałabyś obejrzeć nasze zmagania?
Z lekka zaniepokojona tą propozycją Karina zastanowiła się chwilkę, po czym spytała:
-Grasz w drużynie Wygrywaczy czy Przegrywaczy?
Stefek sposępniał nieco, złączył swoje dłonie i odparł:
-Eh... Jestem z Przegrywaczy. Ale jesteśmy na dobrej drodze, żeby przełamać złą passę. Pozyskaliśmy też nowego zawodnika prosto z Hiszpanii. Jego imię to Azpilicueta. Mamy niestety z nim taki kłopot, że nie zna żadnych cywilizowanych języków i nie idzie nijak się z nim dogadać. Do tego nie wiemy na jakiej pozycji gra.
-No cóż... I tak nie mam żadnych planów na dzisiejszy wieczór. Chodźmy zatem.
Miejsce to było znacznie oddalone od katedry, ale czasu było dość. Po drodze zdążyli zatrzymać się w jednym z licznych warszawskich parków. Spędzili tam kilka radosnych chwil, podziwiając swoje kości i w milczeniu kontemplując piękno przyrody.
Wieczorem dotarli na miejsce. Opodal więzienia znajdował się plac. Tam Stefek miał rozegrać swój mecz. Zawodnicy obu drużyn już rozgrzewali się przed spotkaniem. Stefek posadził Karinę na trybunach i zaczął opowiadać:
-Kapitanowie ustalają teraz, którą czaszką będziemy grać. Strażnik więzienny zna nas bardzo dobrze i zawsze znajdzie dla nas odpowiednią.
-Ciekawe jak długo leżą tutaj ci nieszczęśnicy- zamyśliła się Karina spoglądając w stronę usłanego nagrobkami terenu więzienia.
-To zależy od winy i od tego ile już lat tam spędzili. Na każdym nagrobku wszystko jest dokładnie opisane. Pokażę ci.
Przemaszerowali żwawym krokiem w kierunku więzienia. Po drodze minęli obydwu kapitanów wracających już z siatką pełną czaszek. Przywitali się z nimi uprzejmie, tak jak nakazuje dobre wychowanie. Kapitan Wygrywaczy okazał się nawet na tyle uprzejmy, że docenił na głos biodra Kariny mówiąc:
-Masz bardzo ładne biodra, piękna nieznajomo. Gratuluję.
Dziewczyna skłoniła się w podzięce, a Stefek gniewnie spojrzał na podrywacza. Chwilę potem byli już na cmentarzu. Stanęli przed pierwszym nagrobkiem. Było tam napisane:
Jan Jan
Urodzony 17 Września 1999 roku
Skazany 17 Września 2099 roku
„za [tytuł winy]"
-Zabawne, że gramy zazwyczaj czaszkami ludzi z takim właśnie tytułem winy- zauważył Stefek.
-Nie podoba mi się tutaj- Karina nerwowo zaciskała palce wydając dźwięk podobny do grzechotki. Wtedy Stefek pomyślał, że jego ukochana zapewne co dzień uszczęśliwia noworodki muzyką swego ciała- Chodźmy już na ten mecz. Na jakiej pozycji grasz?
-Na lewej obronie- odparł po czym dodał dumnie prężąc pierś- To po moich wrzutkach najczęściej padają bramki.
-A to nie boli jak się uderzą głową w tę czaszkę- zaniepokoiła się Karina.
-Boli jak cholera. Ale wyobrażamy sobie, że jest to całkiem przyjemne. I tak funkcjonujemy na boisku. Dlatego dobrym piłkarzem może zostać jedynie szkielet o silnym charakterze. A lisze nie grają w piłkę-wyjaśnił Stefek.
-Nie dziwię się. Mają inne rozrywki.
W tym momencie urwali rozmowę, powrócili już bowiem na plac gry. Karina powędrowała na trybuny, a Stefek zajął swoją pozycję. Posłał jeszcze ukochanej wymowne, pewne miłości spojrzenie. Jego oczodoły z pozoru wiały pustką, ale kłębił się za nimi natłok emocji i nieuporządkowanych myśli.
CZYTASZ
Prawdziwy Umarły
Science FictionGdzieś na warszawskiej Pradze znajduje się katedra. Leżą tam zwłoki Prawdziwego Umarłego. Człowiek ten jest obiektem kultu wszystkich żyjących na tym świecie. Do miasta zewsząd zjeżdżają pielgrzymi. Nie dane jest im jednak na własne oczy zobaczyć tr...