IV

26 6 18
                                    

Tak jest. Wróciłem po dłuższej przerwie. Jako, że mam napływ weny, rozdziały powinny pojawiać się teraz raz na tydzień, aż do końca przyszłego tygodnia. Potem nie wiem co będzie. Tak więc bez zbędnego gadania, zapraszam do czytania. I przepraszam, że tak krótko dzisiaj.



Kolejne tygodnie mijały dość monotonnie. Karina nieustannie wpatrywała się w tańczący, blady płomień lampy naftowej. Nieraz, dla urozmaicenia, zmieniała pokrętłem długość knota. Blask ognia błyskał w jej pustych, zgaszonych oczodołach. Ponura zabawa w podziemnym więzieniu na chwilę przerywała melancholię opuszczonej dziewczyny. Uśmiechała się czasem w duchu na myśl, że tak lekkomyślna decyzja spowodowała taki rozgardiasz. Choć ożywienie Prawdziwego Umarłego było niewątpliwie wydarzeniem bez precedensu. Tylko czy warto było ryzykować wolność dla zaspokojenia ciekawości?

Szkielecica podniosła wzrok z nad migocącego światła lampy naftowej. W dalszych, ciemniejszych rejonach olbrzymiej celi Stefek bawił się z innymi osadzonymi. Karina podziwiała tę jego dziecięcą wręcz naiwność i pogodę ducha. Zdawał się zupełnie nie przejmować tym, co go do tej pory spotkała.

Może jest po prostu za głupi?

Niemniej jednak zazdrościła mu tej beztroski. On mógł bawić się całą wieczność, podczas gdy ona martwiła się, co będzie, gdy knot się wypali.

Stefek zaś w niezdrowym wręcz zapamiętaniu czerpał garściami radość ze swej zabawy. Jego zęby cały czas były wyszczerzone w obłąkańczym uśmiechu. Podobnie zresztą, jak zęby pozostałych szkieletów. Teraz całą zgraja ustawiła się w wielokącie foremnym, a każdy człowiek trzymał pod pachą czaszkę innego więźnia. Na razie stali w skupieniu. Milcząco spoglądali po swych bezgłowych ciałach. Ciepłe, migocące światło odległej lampy padało na ich blade kości.

Naraz jeden z nich zaczął pstrykać palcami, wydając przy tym charakterystyczny, chrzęszczący dźwięk. Pstrykał rytmicznie, powtarzając chrzęst w równych odstępach. Ta muzyka jakby zaczarowała szkielety, które zaczęły kołysać się na boki. Każde ich wahnięcie w bok idealnie zgrywało się z mrocznymi i tajemniczymi dźwiękami upiornego grajka.

Po chwili dołączył się kolejny szkielet, który także użył swoich palców do pstrykania. Dźwięk nabrał na sile i nieco przyśpieszył. Zaraz też kolejni więźniowie włączali się w tworzenie tej pasjonującej muzyki. Część z nich zaczęła rytmicznie klaskać, wprowadzając uporządkowane zamieszanie w tę dziwną kompozycję.

To był sygnał dla wodzireja. Natychmiast zmienił rytm pstrykania, który już nie był tak jednostajny. Tempo muzyki wciąż wzrastało, wprawiając szkielety w swego rodzaju mistyczne upojenie. Zaraz energiczne pstrykanie, zamieniło się w galopujące chrzęszczenie.

Wtem nastąpił moment kulminacyjny i... wszystko ucichło. Szkielety zastygły w bezruchu, ale w kościach czuły dreszcze po tym, jak wybudziły się z ekstazy. Wodzirej odczekał kilka sekund i podniósł rękę do góry. To samo zrobili zaraz jego współwięźniowie. Mistrz ceremonii, wraz ze swymi muzykami, pstryknął raz. Potem drugi i trzeci.

Wtedy szkielety zrobiły zamach drugą ręką, w której trzymały swoje czaszki i wyrzuciły je do góry. Stefek od razu osiągnął najwyższy poziom zachwytu, gdy jego czaszka obracała się w powietrzu. Uwielbiał, gdy cały świat wirował wokół niego. Tym razem dawało to lepszy efekt niż cały alkohol, jaki w swoim życiu wtłoczył do czaszki. Oszołomienie było wręcz nieziemsko przyjemne.

Podczas lotu mijał inne czaszki, do których uśmiechał się szeroko, a one odpowiadały uśmiechem. To jeszcze bardziej rozradowało młodzieńca. Jednak gdzieś w głębi duszy czuł, że to szczęście nie będzie trwało wiecznie. Nie mógł oszukać fizyki. Jego czaszka w końcu zacznie spadać. Ten przyjemny niepokój jeszcze bardziej go ekscytował. Uczucia były tak silne, że przez chwilę nawet zapomniał jak się nazywa. Ale sobie przypomniał.

Stefan Papadopoulos– błysnęła myśl w jego głowie.

Pomyślał sobie teraz, że nie wypada mu zapomnieć jak się nazywa. Wytężył więc wszystkie siły, aby nie dopuścić więcej do takiej sytuacji. Ale im bardziej się wytężał, tym bardziej znów zapominał.

Jak ja się właściwie nazywam?– zaniepokoił się.

Ocenił wtedy, że nie warto się tym zajmować i machnął na to ręką. Zapomniał jednak, że jego szkielet nie jest wraz z jego czaszką i nieopatrznie wywrócił tym machnięciem szkielet, stojący obok. To sprawiło oczywiście, że nieszczęśnik nie zdołał złapać swojej czaszki. Podobnie zresztą jak Stefek, który znów tak zapamiętał się w zabawie, że zapomniał wyciągnąć ręce po swoją czaszkę. Dwa czerepy potoczyły się po podłodze i ustawiły twarzami do siebie. Skrzywdzona czaszka gniewnie szczęknęła zębami na Stefka i rzekła z wyrzutem:

–Nosz kur...! Gościu! Nie umiesz się bawić? Zepsułeś całą zabawę.

–Najmocniej przepraszam– odparł z pokorą Stefek, a wtedy pozostali więźniowie otoczyli go. Wzięli jego czaszkę, osadzili ją na właściwym szkielecie i wyrzucili z kręgu zabawy w dalsze, ciemniejsze zakątki więzienia.

Prawdziwy UmarłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz