Rękopis cz. I

38 9 4
                                    

Deszcze nawiedziły świat i zapanował ponury nastrój. Słońce z trudem przebijało się przez kłębiące się gęsto ogromne pokłady ciężkich chmur. Pogoda była, mówiąc krótko, zła. Większość zwierząt pochowała się do swych kryjówek. Las posmutniał. Dni stawały się ledwie nieco jaśniejsze od nocy. W tym nastroju las przemierzało dwóch braci, starszy Albert i młodszy Benjamin. Milczeli sobie z wielkim ukontentowaniem. Wtedy Benjamin postanowił przerwać monotonię kapiącej z nieba wilgoci.

-Ta pogoda jest jakaś fatalna!- zauważył. Starszy brat skarcił go wzrokiem.

-Nie dopowiem kto jest w istocie fatalny- mruknął gniewnie- Mogłeś mi nie przypominać o tym okropnym deszczu!

-Wybacz bracie- Benjamin skłonił głowę- Zły nastrój mnie dopadł i byłem skłonny dać temu wyraz na głos. Teraz widzę swój błąd.

Las był płaski. Drzewa rosły na podobnej wysokości, a w tym rejonie zwykły zimować pszczoły. Fantastyczny był widok uli porozmieszczanych całkiem blisko siebie- na co drugiej kępie składającej się z pięciu drzew.

-Osłódźmy sobie chociaż ten dzień doskonałym miodem- polecił Albert. Benjamin od razu rozpogodził się na tę myśl.

-Nie mogę się doczekać. Ale jak go zdobędziemy?- zaniepokoił się- Te ule są tak wysoko...

-Musisz wreszcie nauczyć się wspinać na drzewa- zniecierpliwił się Albert.

-Kiedy ja się boję- zasępił się Benjamin- A jak spadnę?

-Nie myśl o tym!- uciął starszy brat- Ziemia jest grząska i miękka. Nic ci nie będzie.

Pierwsze drzewo wyglądało bardzo przyjemnie. Gałęzie sterczały nisko, a ul wisiał całkiem blisko ziemi. Albert stanął pod nim na czworakach i polecił bratu by wspiął się po nim. Benjamin nic nie mówiąc stanął na grzbiecie brata, zakołysał się z lekka, ale otuchy dodał mu pewny chwyt za pień drzewa.

-Musisz się podciągnąć- syknął Albert wyprężając swe mięśnie.

Młodzieniec zachęcony szarpnął swym ciałem. Drzewo zatrzęsło się. Benjamin kołysał się raz po raz próbując znaleźć się na gałęzi. Wtedy ul zerwał się i upadł na ziemię. Natychmiast wyleciały zeń żądne zemsty zastępy pasiastych wojowników. Jednocześnie Benjamin spadł na swojego brata powalając go. Ten szybko zrzucił z siebie roztrzęsione ciało brata i zerwał się na równe nogi.

-Tragedia- szepnął, a gdy zobaczył rój pszczół dodał- Czas na trening biegowy.




Na razie krótko, nie udało mi się dokończyć rękopisu, ale pojawi się w całości już wkrótce.

Prawdziwy UmarłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz