VI

37 7 12
                                    


Młodzieniec nie uszedł kilku kroków, aż przystanął i obrócił się, by spojrzeć na swe dzieło. Właśnie oślepił swoją niedawną ukochaną i patrzył na to z pewną dumą.

Czyżby budziły się we mnie nowe pokłady sadyzmu?– zastanawiał się, uśmiechając się krzywo.

Wtedy, bojąc się ponownego spotkania z Kariną, obrócił się na pięcie i odszedł prędkim krokiem. Oświecał sobie drogę nikłym światłem ze swoich oczodołów. Wystarczało to, by widzieć usłaną białymi kośćmi podłogę ogromnej celi. Maszerując, Stefek nie dziwił się nietypowym, absurdalnie wręcz dużym rozmiarom więzienia. Jego uwaga była skupiona raczej na tym, by nie potknąć się o walające się dookoła szkielety. Za główny cel postawił sobie teraz ucieczkę przed znieruchomiałą dziewczyną, a upadek mógł pokrzyżować jego plany. W pełnym skupieniu patrzył się więc pod nogi i to właśnie okazało się dla niego zgubne. Nie zauważył drewnianego filaru i przywalił weń swoją czaszką, zatoczył się i stracił równowagę. Natychmiast runął jak długi na walające się wszędzie dookoła kości.

–Ał! To było głupie...– mruknął podnosząc się i gładząc swoją czaszkę.

Wtedy zobaczył jak uderzony przez niego drewniany filar zaczyna pomału pękać, wydając niepokojące dźwięki charakterystyczne dla pękającego filaru. Nie potrzebował wiele czasu, by zdecydować się na ucieczkę. Podniósł się panicznie i ruszył sprintem w głąb więzienia. Biegnąc, w zabawnie wyglądający sposób zadzierał nogi do góry, lecz mimo to potykał się o wszędobylskie białe kości. Po dłuższej chwili szaleńczego sprintu poszedł po rozum do głowy i zwolnił nieco. Doszedł do wniosku, że Karina nie ma szans go teraz dogonić. Wszak nie potrafiła korzystać z latarek ze swoich oczodołów i mogła mieć zdecydowanie większe problemy z poruszaniem się. Do tego była chwilowo oślepiona. Z pewnością nie miała pojęcia, w która stronę uciekł jej niedawny ukochany.

–Musiałbym naprawdę coś głupiego odwalić, żeby mnie znalazła– pomyślał uspokojony młodzieniec.

Wtedy właśnie usłyszał głos ze swojej prawej strony:

–Hej! Przed kim tak uciekasz?

Stefek obrócił się tam i ostrożnie zaświecił latarkami. Jego oczom ukazał się szkielet.

–Przed kochanką...– odparł uśmiechając się głupio.

–Ale... po co?– nieznajomy spojrzał się podejrzliwie na Stefka.

–Tak dla sportu.­– odparł enigmatycznie Stefek, szczerząc się chytrze.

–Dobra nie wnikam.– więzień machnął ręką– Jesteś chemikiem?

–Swego czasu studiowałem nanotechnologię– powiedział Stefek, dumnie wyprężając klatkę piersiową.

–Świetnie, nadasz się– ucieszył się szkielet i gestem ręki nakłonił młodzieńca, by poszedł za nim.

Stefek, wyraźnie zaciekawiony, podążył pewnym krokiem za nieznajomym. Wtedy dojrzał jak przed nimi pojawia się ciepłe, migoczące światło. W jego blasku widać było sylwetki szkieletów.

–Jest! Mamy to!– wykrzyknął któryś z nich.

Prowadzący Stefka szkielet przyśpieszył kroku i zaraz obaj znaleźli się w kręgu światła.

–Co takiego?– zainteresował się Stefek.

–Ognisko! Nie widać?– powiedział jeden z więźniów.

Stefek spojrzał się na palące się kawałki drewna. Tak. To zdecydowanie było ognisko.

–To aż taki sukces?– młodzieniec przekrzywił głowę. Widział wcześniej lampę naftową, więc ognisko nie robiło na nim dużego wrażenia.

–Daj spokój!– wykrzyknął oburzony szkielet– Kilka lat je rozpalaliśmy. Szczególnie, że jedyne drewno można tutaj pozyskać przewalając te śmieszne podpórki.

–Czemu te filary nie są od razu ogniskami?– zamyślił się nagle Stefek, a jego słowom towarzyszył dźwięk obsuwającej się ziemi.

–Przedstawiam wam kolejnego alchemika– rzekł nagle ów więzień, który przyprowadził z mroku młodzieńca– jak ty się właściwie nazywasz?

–Stefek– odparł Stefek, unosząc rękę w geście pozdrowienia– Cześć!

–Cześć!– odpowiedziała chórem gromadka szkieletów.

Jeden z nich, siedzący dotychczas nieco w mroku, wstał i podał młodzieńcowi na wyciągniętej dłoni tajemnicze kostki.

–Wepchnij to sobie do nosa– polecił szkielet.

–Co to?– zdziwił się Stefek.

–Taki narkotyk- rzepa– wyjaśnił więzień– Oczywiście pokrojona.

–Skoro tak mówisz...

Stefek wziął rzepę i wetknął ją sobie do nosa i niemal natychmiast kichnął potężnie. Towarzyszyła temu oczywiście salwa śmiechu całej grupki szkieletów.

–Dałeś się nabrać– rzekł w końcu jeden z więźniów, wciąż z trudem łapiąc oddech– rzepa to żaden narkotyk.

–Tak... widzę – odparł zażenowany Stefek.

–Dobra, chodźmy już do laboratorium– zarządził nagle szkielet, który przyprowadził Stefka– Mamy już światło i chemika, więc możemy działać.

–Co właściwie będziemy robić?– zainteresował się Stefek.

–Wszystkiego się dowiesz– mruknął ów śmieszek, który podał Stefkowi rzepę.

–O właśnie!– przyklasnął pierwszy ze szkieletów– A tak przy okazji masz tak samo na imię jak ja. Z tym, że ja wolę jak mówi się na mnie Stefan.

–Stefanie...– powiedział z uznaniem Stefek.

–Dobra, chodźmy. Przez ten gęsty las na wschodzie– zarządził Stefan, świecąc oczodołami na gęsto usłane drewniane podpórki.

* * *

Nagły trzask pękającego filaru obudził Karinę. Rozdygotana rozejrzała się dookoła, jednak nic nie ujrzała. Było zbyt ciemno. Chwilę zajęło jej przypomnienie sobie, co tu robi. Szukała Stefka, a ten ją oślepił.

Co mu odbiło?– zastanawiała się, lecz nie mogła pojąć, co kierowało jej niedawnym ukochanym.

Wszak raptem kilka lat byli w sobie zakochani. Prawda, że w międzyczasie wyszła za arcylisza, ale chyba oczywistym jest, że w tym związku nie było miłości. Sam Azpilicueta dostrzegł, że Karina jest z nim wyłącznie dla swoich własnych korzyści. Dlatego też nie miał skrupułów by zamknąć ją w więzieniu. Z kolei szalony Stefek był naprawdę interesującym szkieletem.

Dobrze, tylko gdzie?

Karina wytężyła słuch. Z oddali dobiegał głos sypiącej się na podłogę ziemi.

Ha! Mam cię!

Karina uśmiechnęła się zadowolona i ruszył powoli w kierunku, z którego dobiegał ów tajemniczy dźwięk.


Prawdziwy UmarłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz