Notatka od autora:
Minęło już wiele czasu, odkąd opublikowałem ostatni rozdział. Przez ten czas jednak nie próżnowałem i skończyłem krótkie opowiadanie, które, mam nadzieję, wkrótce pojawi się w Zbiorze Fantastyki Wattpada autorstwa kill336, do którego serdecznie zapraszam. Link znajdzie się także w linku zewnętrznym.
***
– Ongi Prawdziwy Umarły zamieniał wodę w wino – tłumaczył Stefkowi jeden ze szkieletów, jednocześnie pokazując mu działanie stołu alchemicznego – My mamy inny, bardziej wzniosły i szlachetny cel. Chcemy zamienić wino w piwo.
– A nie piwo w wino? – zakrzyknął znad ogniska jeden ze szkieletów, czyszczący właśnie swoją czaszkę z resztek alkoholu.
– Wino w wodę! – zawołał inny.
– Skoro już wiesz, co masz robić... – kontynuował towarzysz Stefka – Do dzieła!
Młodzieniec chętnie zabrał się do roboty. Świetnie bawił się, mieszając losowo kolejne składniki. Uśmiech nie schodził z jego radosnej czaszki. Wyszczerzone zęby ustawione w estetycznym rządku promieniowały wręcz niepohamowaną radością.
Nie wiedział Stefek, jak długo zabawiał się z tajemniczymi ampułkami, pełnymi tajemniczych substancji. Oderwał się na chwilę od pracy, gdy usłyszał wielki grzmot. Podniósł wzrok znad stołu alchemicznego i spostrzegł, że w więzieniu stało się jakby nieco widniej. Zaraz jednak powrócił do pracy.
* * *
Gwałtowny łomot i wpuszczone niespodziewanie do podziemi światło oszołomiło Karinę. Na chwilę odrętwiała. Przypomniało jej to niedawne oślepienie, jakiego doznała od swego dawnego ukochanego. Tym razem jednak blask był łagodniejszy, dzięki czemu łatwiej szkielecica mogła dojść do siebie. Z kolei doznania dźwiękowe sprawiły kobiecie wielką przykrość. Trzask obrywanego sufitu, łamanych stempli i wielkich pokładów ziemi, spadających po osuwisku, był nie do zniesienia dla Kariny, przyzwyczajonej już do miłej ciszy, panującej dotychczas w więzieniu.
Skoro jednak się otrząsnęła, postanowiła dokładniej zbadać owo zjawisko. Gdy tylko ziemia przestała spadać, podeszła do osuwiska. Spojrzała w górę. Była pewna, że przez wyrwę w suficie jest w stanie dojrzeć poranne niebo, pozbawione wszelkich chmur. Czyżby otwarto jej właśnie drogę na powierzchnię? Czy podobnym sposobem Azpilicueta dawniej wydostał się z nieskończonego, jak się wydawało, więzienia?
Pierwsze pytania nie zdążyły jeszcze całkiem zobrazować się w czaszce Kariny, gdy po ścianie wyrwy zaczął schodzić szkielet. Nie widziała dobrze jego samego, a raczej zarys sylwetki wyraźny na tle nieboskłonu. Uradowana z możliwości rozmowy z kimś spoza więzienia, krzyknęła:
– Hej!
Na to zawołanie szkielet w kilku skokach znalazł się na samym dnie, obok Kariny. Wyglądał jak większość szkieletów. Miał białe piszczele, czaszkę, żebra i inne kości, które były w rozmiarze standardowym. Jego zęby, nieco pożółkłe, jak u każdego szkieleta, wyszczerzał w uroczym, acz nieco przerażającym uśmiechu. Na kolanie nosił opaskę koloru czarnego, co również nie wyróżniało go spośród innych szkieletów. Karina była przekonana, że mogła już kiedyś spotkać owego jegomościa.
– No cześć! – zaczął przybysz – Dziura się zrobiła.
– Tak – przyznała rację Karina, ukontentowana, że ktoś ma podobne spostrzeżenia.
– Chwila moment! – szkielet przekrzywił nieco swą czaszkę i dokładnie obejrzał kości, tworzące Karinę. Zabieg ten trwał raptem chwilę, starczyło mu tylko z większą uwagą spojrzeć na rozmówczynię – Przekonany jestem, że gdzieś już cię widziałem. Nie jesteś aby dziewczyną mojego piłkarza, Stefka?
– Byłam – przytaknęła żona cesarza i arcylisza Azpilicuety, kiwając pionowo czaszką – A ty kim jesteś, szkielecie?
– Ach! Nie przedstawiłem się – przybysz puknął się pięścią w głowę, czemu towarzyszył charakterystyczny pusty dźwięk podobny nieco do muzyki perkusyjnej – Jestem kapitanem drużyny Przegrywaczy. No właśnie! Ostatnio Stefek coraz rzadziej pojawiał się na boisku. Podobnie zresztą jak ten Hiszpan. Bez nich w końcu stało się. Na powrót zostaliśmy Przegrywaczami i od tamtej pory nie możemy nic wygrać. Jeśli pomożesz mi znaleźć Stefka, być może przyczynisz się do odwrócenia naszego nieszczęsnego losu.
– Też szukam Stefka – raczyła zauważyć Karina – Masz jakieś imię?
– Pewnie mam – mruknął szkielet.
Nie dane było mu jednak udzielić tej informacji, bo oto w jednym z zakątków więzienia pojawił się błysk. Towarzyszył mu wielki huk, choć był on inny niż zjawisko obrywanej ziemi, które zdarzyło się kilka chwil wcześniej.
– Stefek? – przemknęło przez czaszkę Karinie.
* * *
Stefek jako ostatni spróbował stworzonego właśnie preparatu. Zrobił to jednak nieco inaczej niż i pozostali i niż sam czynił zazwyczaj. Nie otwierał swojej czaszki, a napój wlał sobie do niej przez oczodoły. Zaraz też rozpoznał alkohol.
–Wyszedł bimber – pomyślał i zaraz spojrzał się chytrze na stół alchemiczny i naczynia pełne różnych substancji – Ciekawe co się stanie, jak to podpalę? O! Na przykład laserem z moich oczodołów!
* * *
Nieznajoma czaszka wylądowała w u stóp Kariny i kapitana drużyny Przegrywaczy.
– Mam pewne opory przed używaniem obraźliwych słów – odezwała się najważniejsza część szkieletu nieszczęsnego więźnia – ale trzeba to w końcu z siebie wyrzucić. Stefek to pajac!
– Wiedziałam! – szepnęła Karina.
Wraz z kapitanem zaczęła rozglądać się dookoła. Nie minęło wiele czasu gdy znalazła młodzieńca. O dziwo był w całości.
– Co ty najlepszego wyprawiasz? – Karina zaczęła potrząsać swym ukochanym, który wciąż był mocno oszołomiony – Myślisz, że ci wszystko wolno? Że ujdzie ci to na sucho? Co to, to nie, kochany! Będę ci teraz tak narzekać, aż w końcu wybiję ci z głowy te twoje wygłupy, czyli przez całą WIECZNOŚĆ!!!
W tym momencie kapitan poczuł litość wobec swego zawodnika i postanowił interweniować.
– Cokolwiek złego ci uczynił, wybacz mu – rzekł Karinie, kładąc dłoń na jej ramieniu.
– Dobrze – Karina uspokoiła się i przestała potrząsać swym dawnym ukochanym.
– Cześć! – przywitał się Stefek.
–O! Powiedz mi – dziewczyna zwróciła się do Stefka już całkiem pozbawiona emocji – czemu tak naprawdę mnie oślepiłeś?
– Z miłości! – oznajmił bez namysłu młody alchemik – Wszak miłość jest ślepa!
– To nie ma sensu... – mruknęła niezadowolona Karina.
Wtedy z oddali dały słyszeć się rytmiczne dźwięki bębnów. Stefek natychmiast zaczął kiwać się w takt tej tajemniczej pierwotnej muzyki, aż nagle przystanął i zawołał:
– Ale to jest fajne!
I popędził w ciemność za pełnymi grozy i majestatu dźwiękami.
– Wracaj tu! – krzyknęła dziewczyna i puściła się w pogoń za młodym piłkarzem.
Kapitan Przegrywaczy złapał się tylko za głowę i dołączył do pościgu.
CZYTASZ
Prawdziwy Umarły
Science FictionGdzieś na warszawskiej Pradze znajduje się katedra. Leżą tam zwłoki Prawdziwego Umarłego. Człowiek ten jest obiektem kultu wszystkich żyjących na tym świecie. Do miasta zewsząd zjeżdżają pielgrzymi. Nie dane jest im jednak na własne oczy zobaczyć tr...