Podjęte decyzje

320 10 0
                                    


Minęły prawie dwa miesiące od podjęcia szkolenia S.H.I.E.L.D. Doktor Adams poleciła mnie kierownikowi katedry neurologii i neurochirurgii Wydziału Medycznego, co przyspieszyło moje przenosiny na NYU.

Badałam swoją przeszłość. Do tej pory udało mi się samej zlokalizować miejsce, w którym 23 lata temu znaleźli mnie policjanci. Znalazłam też posterunek, gdzie przepytałam wszystkich najstarszych stażem policjantów na ten temat. Jednak żaden z nich nie pamiętał tego zdarzenia. Podobnie było z każdy z emerytowanych policjantów, do których dotarłam. Od dyrektorki sierocińca dostałam tylko informację, że kołyska, w której mnie znaleziono, została przekazana FBI jako dowód w sprawie tuż po moim przyjęciu do placówki. Cała ta sytuacja, wszystkie poszlaki, sprawiły, że zaczęłam myśleć o wyprawie do lasów Vermont, do domu, gdzie prowadził list od babci i reszta informacji z białej szkatułki. Samo pokonanie tej trasy w obie strony zajęłoby prawie cztery dni. Bez możliwości dokładnego sprawdzenia całego domu. A to wiązało się z co najmniej tygodniową przerwą od wszelkich zajęć zarówno w agencji jak i na uczelni oraz zaproszeniem drugiego kierowcy.

Nie chciałam brać ze sobą nikogo z agentów S.H.I.E.L.D., a nie miałam nikogo „na zewnątrz" kto znałby prawdziwą historię mojej rodziny, więc jedyną osobą, która nadawała się na towarzysza podroży, no cóż, był... Rogers.

Wrzuciłam teczkę ze zgromadzonymi informacjami do torby i wstałam z łóżka. Miałam dosyć czekania.

Dziesięć minut później wpadłam do gabinetu Fury'ego.

- Musimy porozmawiać, Dyrektorze.

- Teraz? – zapytał ironicznie, nie odrywając oka od ekranu komputera.

- Nie, za tydzień.

Uśmiechnął się.

- O co chodzi?

- Mam wolne na uczelni. A od Agencji również potrzebuję odpoczynku. – wypaliłam. – Chcę samochód bez nadajnika GPS, bez podsłuchów i z pełnym bakiem. I Rogersa. Jedzie ze mną.

- Gdzie?

- Na Mardi Gras. – W desperacji osiągam niezbadane poziomy sarkazmu.

Oparł się o biurko.

- Możecie jechać. Jednak chcę znać dokładny powód wyjazdu.

- Moja babcia zostawiła mi list. – zaczęłam mówić, nie spuszczając wzroku z twarzy Dyrektora. – Napisała, że zostałam adoptowana.

- Chcesz znaleźć biologicznych rodziców?

Pokręciłam głową.

- Nie o to dokładnie chodzi. – Wzięłam głęboki oddech. Nadszedł czas na najbardziej niebezpieczną część rozmowy. – Jakieś dwa tygodnie po adopcji zdarzył się wypadek. Zaskoczyła nas burza i w samochód uderzył piorun. Peter... Mój tata... Samochód owinął się wokół najbliższego drzewa. Po rodzicach podobno nie było co zbierać. Mnie znalazł jakiś praktykant od ratowników. Ponad dziesięć metrów od wraku. Według tego co babcia napisała nie miałam nawet jednego zadrapania, a wokół mnie było coś w rodzaju klatki bezpieczeństwa nie z tego świata.

- Rozumiem. Ale dlaczego Rogers ma z Tobą jechać?

- Zakładam, że zechce poznać historię agentki Carter, a właściwie tę część, której nie znalazł w udostępnionych aktach. Po odejściu z Agencji. – zaczęłam. – Poza tym, wprowadzę go w XXI wiek. I potrzebuję pomocy drugiego kierowcy.

- Dużo żądań. Nawet jak na Ciebie. – Pokręcił głową. – Ale podoba mi się Twoja inicjatywa co do Kapitana.

Wwiercałam się wzrokiem w twarz Nicka Fury'ego. Czekałam na odpowiedź.

- Prawdopodobnie szybko tego pożałuję. Za godzinę samochód będzie gotowy. – powiedział po chwili wahania. – Chcę znać wynik Twojego śledztwa.

Totalnie zgadując, gdzie teraz może podziewać się Steve Rogers, zajrzałam kolejno na dach, do jego pokoju, kantyny, sekcji szpitalnej i na basen. W tym momencie do sprawdzenia zostały siłownia i sala treningowa. Właśnie wyszłam z windy, gdy zza zakrętu prowadzącego do szatni wyłoniła się grupa rekrutów z mojej grupy szkoleniowej.

- Kogo my tu mamy? – ironicznie zapytał Jake Hamilton. Chłopak był w sekcji szpitalnej, gdy przechodziłam wstępne badania po wydarzeniach na 5th Avenue.

- Trochę mi się śpieszy, Hamilton. – Próbowałam ominąć szatyna.

- Chcemy porozmawiać. – Jorge Ramirez, starszy rekrut, złapał mnie za ramię. Uśmiechnął się zjadliwie. – Grzecznie prosimy.

Poczułam przebiegające po kręgosłupie mrowienie, takie samo jak to, które pojawiło się na skrzyżowaniu. To był strach. Wtedy, na ulicy z pewnością bałam się, że ten samochód zabije innych ludzi. Teraz bałam się o siebie, że nie zdołam się obronić.

Skupiłam się na skierowaniu energii w miejsce ucisku dłoni Ramireza.

Wtedy wszyscy usłyszeliśmy kroki.

Zza tego samego zakrętu wyłonił się Steve.

STEVE:

Nie sądziłem, że 70 lat spędzonych w lodzie tak negatywnie wpłynie na moje ciało. Reakcje obronne nadal miałem przytępione. Dlatego byłem niezwykle wdzięczny lekarzom za wszystkie chwile, których nie spędzałem podpięty pod dziwne urządzenia podczas badań.

Wracałem z siłowni do swojego pokoju, kiedy usłyszałem podniesione głosy dobiegające zza zakrętu. Stała tam grupa rekrutów. Siedmiu młodych mężczyzn i... panna Carter. Jeden z nich trzymał ją za ramię.

- Kapitanie Rogers, dyrektor Fury wyznaczył nam zadanie. – powiedziała nie odwracając wzroku od rekruta, który ją trzymał.

Jak na rozkaz, wszyscy odwrócili się w moją stronę. Jeden z nich spojrzał na mnie ze złością.

- Idziemy.

- Do następnego razu, chica. – rzucił na pożegnanie Ramirez.

- Nie dojdzie do tego.

Po chwili zniknęli za drzwiami windy. Wzięła dwa głębokie oddechy.

- Co to za zadanie, panno Carter? – zapytałem.

- Mów mi Ally, proszę. – Mówiła z ledwie słyszalnym brytyjskim akcentem. Stanowił doskonałe echo przeszłości.

- Ally, jestem Steve.

- Miło mi poznać.

Uważnie przyjrzałem się twarzy Ally. I zorientowałem się, pomijając krótką chwilę w samochodzie kilka tygodni temu, że po raz pierwszy widzę ją z tak bliska. Włosy, które początkowo wydawały się brązowe, teraz, – jak się okazało – są kolory przykurzonej miedzi, co dodatkowo podkreślało niesamowity kolor oczu. Były granatowe. Przyciągająca spojrzenie twarz. Tajemnicza jak Mona Lisa.

- Kiedy byłby wyjazd? – zapytałem.

- Według słów Dyrektora. Samochód będzie gotowy... - spojrzała na zegarek. - ... za 15 minut.

- W takim razie spotkamy się w garażu za 10 minut

- Poczekam na Ciebie.


*************

Witam Was serdecznie,

po raz kolejny nie jestem zadowolona w efektu końcowego.
Tak, wiem, powtarzam się.
Ostatnie 2, 3 rozdziały napisałam bez specjalnego pomysłu i na resztkach weny,
ale to zaczyna się zmieniać. Powoli.
Szkice kolejnych dwóch (WAŻNYCH!) rozdziałów już mam przygotowane.

Dziękuje z całego serca za każdy głos.
Szczególnie BlackMandali za wytrwałość.

Wasza Arwen.

So, my real name is...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz