Tajemnice:

670 17 0
                                    

Ostatni rok nauki na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona w D.C. Do rozpoczęcia zajęć zostało jeszcze trochę czasu. To był odpowiedni moment, by odwiedzić groby dziadka i rodziców. Zacisnęłam dłoń na starym medalionie, w którym znajdował się klucz niepasujący do żadnego z zamków w domu.

- Wcześnie przyszłaś. – Zza moich pleców dobiegł głos stróża.

- Przestraszył mnie pan, panie Jenkins. – odpowiedziałam – Ponownie.

- Jeszcze nie w szkole? – zapytał strażnik cmentarza.

- Zajęcia zaczynają się dopiero za kilka dni. – Spojrzałam na zegarek. – A to znaczy, że powinnam już jechać. Nie chcę stracić mojego pokoju. I wypadałoby też odwiedzić babcię.

- W takim razie odprowadzę Cię do samochodu.

Przeszliśmy przez teren cmentarza. Strażnik zatrzymał się na chwilę przy domu zarządcy terenu.

- Dwa dni temu znalazłem to na grobie twoich rodziców. – Podał mi dębowe, pomalowane na biało puzderko. – Nie wiedziałem jak się z tobą skontaktować, więc trzymałem to w stróżówce.

- Dziękuję Panu bardzo. – pożegnałam się – Do widzenia. Miło było znowu Pana zobaczyć.

Wsiadłam do samochodu. Z kieszeni wydobył się dźwięk przypomnienia, jakie ustawiłam na wypadek, gdybym za długo siedziała przy grobach. Czas ruszać. Chciałam jeszcze raz przed rozpoczęciem roku akademickiego odwiedzić babcię. Odpaliłam silnik. Bordowy Beetle był prezentem od niej. Miała tylko jedną okazję by przejechać się moim autkiem. To był dzień kiedy odwiozłam ją do ośrodka opieki. Nie chciałam tego robić, ponieważ byłam jej jedyną krewną, ale dostałam się na studia, a wiedziałam, że babcia by mi nie wybaczyła, gdybym je rzuciła.

Zaparkowałam przed domem opieki św. Marty. W kwiaciarni kupiłam mały bukiecik bladoróżowych róż. Na liście gości znalazłam drugie, nieznane mi nazwisko wpisane pod dzisiejszą datą. Nazwiska z podpisu nie mogłam rozczytać. Od wielu lat nikt poza mną nie odwiedzał Peggy Carter.

- Dziwne. – mruknęłam pod nosem.

Babcia spała. Miarowy oddech słuchać było już od progu. Wazon na stoliku przy łóżku był zajęty. Znajdował się w nim bukiet margaretek. Uśmiechnęłam się na ten widok. Babcia zawsze uważała te kwiaty za pójście po linii najmniejszego oporu. Znalazłam opiekunkę i poprosiłam ją o nowy wazon na bukiet. Gdy wróciłam do pokoju babcia już się przebudziła.

- Jest tu ktoś? – zapytała nie do końca przytomnie. – Maddie? To ty?

- Nie babciu. To ja. Ally. – odpowiedziałam. – Twoja wnuczka.

- Ally? – Chwilę trwało zanim przetrawił tę informację. - Dobrze Cię widzieć. Szkoda, że nie przyjechałaś wcześniej.

- Byłam u rodziców. Zatrzymał mnie pan Jenkins. – wyjaśniłam krótko, choć wiedziałam, że nie zrozumie.

Staruszkę złapał kolejny atak kaszlu. Gdy atak minął przysunęłam jej do ust szklankę z wodą. Wypiła przez słomkę mały łyk.

- Maddie? - ponownie wróciła do początku naszej rozmowy. Wzrok miała zamglony – Proszę powiedz Ally, że ją przepraszam... Wyjaśnienie znajdziesz tutaj.

Wskazała na szafkę obok łóżka.

- W białej szkatułce. – powiedziała cicho.

- Powiem... - Starłam łzy wierzchem dłoni. – Powiem jej. Obiecuję to.

- Wyjaśnisz jej to wszystko. – To ostatnie słowa zanim ponownie zasnęła.

- Tak. – zapewniłam ją, gdy po paru minutach ponownie zapadła w sen. – Obiecuję, że wyjaśnię wszystko. Proszę odpocznij. Miałaś dzień pełen wrażeń. Muszę jechać do szkoły. Róże są ode mnie – szepnęłam jej do ucha, gdy pochyliłam się, by ją pocałować na pożegnanie.

Gdy wyszłam z pokoju, natknęłam się na jedną z pielęgniarek.

- Przepraszam, czy widziała pani kogoś, kto wcześniej był u mojej babci? – zapytałam brunetkę.

- U kogo?

- U pani Carter. Widziałam drugi podpis na liście gości.

- Niestety nie. Proszę zapytać na dole w recepcji.

Zniknęła w drzwiach dyżurki.

Zeszłam na parter i tuż przed wyjściem zajrzałam do recepcji. Akurat znalazłam w niej Marlaine, świeżo upieczoną absolwentkę administracji socjalnej.

- Hej Laine, wiesz może kto był przede mną u mojej babci? Pokój 316.

- Dlaczego pytasz?

- Widziałam drugi podpis na liście gości. Nie mogę go odczytać.

- Był tu mężczyzna, elegancik, około 40 lat. – usłyszałam krzyk Eriki, jednej z opiekunek, dobiegający z przebieralni. – Łysiejący.

- Z tego opisu i tak niewiele wynika, ale dzięki za info Ricky. – odkrzyknęłam. – Uciekam już na uniwerek. Wpadnę w wolnej chwili.

Wyszłamna parking. Postanowiłam, że zagadkę tajemniczego gościa, białej szkatułki irozmowy z babcią rozwiąże dopiero w akademiku. Po raz ostatni spojrzałam na domopieki, po czym ruszyłam w drogę.


* * *

Witajcie!

To moje pierwsze FF w życiu. To znaczy pierwsza publikacja w sieci (wcześniej pisałam "do szuflady").
Jak się podobało to piszcie, a jak nie - też dajcie znać.

Arwen

So, my real name is...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz