Burza

370 12 0
                                    


Steve Rogers od tygodnia przebywał w przygotowanej sali. Wczoraj przeszłam przez procedurę rejestracji i teraz mogłam bez żadnego problemu poruszać się po nowojorskiej siedzibie S.H.I.E.L.D jako pełnoprawny mieszkaniec. Po raz pierwszy od przyjazdu, znalazłam też chwilę czasu wolnego. Chciałam choć na chwilę znaleźć się z dala od laboratorium, od badań oraz od pokoju 19-25. Siedziałam w skąpanym słońcu ogródku kawiarni przy 25th Broadway, czekając na otwarcie kas biletowych. Przeszukałam repertuary wszystkich teatrów – jedynie w Majestic Theatre znalazłam jeden z interesujących mnie tytułów. Siedziałam i sączyłam nie do końca idealną herbatę – jakby leżała od roku nieużywana. Próbowałam wznowić czytanie książki, od której oderwał mnie pisk opon. Sporo czasu minie zanim przyzwyczaję się do panującego tu hałasu. Zamknęłam „Mistrza i Małgorzatę", spakowałam do torby, zostawiłam pieniądze za herbatę i wyszłam z ogródka. Zerknęłam na zegar przy wejściu do sąsiedniego baru. Była 16:10. Udałam się w stronę kasy biletowej.

- Dzień dobry! Poproszę bilet na „Upiora w operze". Miejsce nie ma znaczenia. – powiedziałam do sprzedawczyni.

- Niestety, najbliższe wolne miejsca są dopiero na spektakl zaplanowany w połowie grudnia. – usłyszałam w odpowiedzi.

- Nic nie szkodzi. Mogę poczekać. – Posłałam uśmiech przez szybkę.

Po chwili otrzymałam wydrukowany bilet: „Upiór w operze" Loża numer 5. Miejsce 4. Termin 18 grudnia.

- Dziękuję serdecznie. – Wsunęłam bilety do książki. – Życzę miłego popołudnia i wieczoru.

- Wzajemnie. – Brunetka wskazała na niebo za moim ramieniem. – Chociaż zbiera się na burzę. Proszę uważać.

- Będę. Dziękuję.

Gdy odeszłam od kasy odwróciłam głowę we wskazanym kierunku. Na horyzoncie wisiała wielka, ciężka chmura burzowa. Przez moje ciało przeszła fala lekkiego bólu, gdy usłyszałam daleki grzmot. Po raz pierwszy całe moje ciało odpowiedziało w ten sposób na nadchodzącą zmianę pogody. W tym momencie powrót do siedziby S.H.I.E.L.D. wydawał mi się dobry pomysłem. Chciałam złapać taksówkę, ale o tej porze było to niewykonalne, więc jedyne co mi zostało to iść na piechotę przez cztery przecznice, by dostać na 70th B – E Park Avenue.

Po raz kolejny odezwał się grzmot, a moje ciało odpowiedziało kolejnym wstrząsem bólu, tym razem silniejszym. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę czarnego drapacza chmur.

Znajdowałam się już tylko o kilkanaście metrów od budynku, gdy chmura zbliżyła się znacząco do miasta i po raz trzeci wystrzeliła elektrycznością. Na coś takiego nie byłam przygotowana. Bólu nie można było porównać z niczym co znałam. Nie widziałam niczego. Nie, właściwie to coś widziałam. Tym czymś była ciemność. Zatoczyłam się i wpadłam na coś albo na kogoś.

- Ćpunka! – To jedno słowo przebiło się przez mocno przytępiony słuch.

Mój żołądek niebezpiecznie wędrował w stronę gardła, które zaciskało się przy każdej próbie oddechu. Nagle wszystko ucichło. Momentalnie odzyskałam władzę nad własnym ciałem. Skrajnie przerażona zaczęłam biec w stronę siedziby S.H.I.E.L.D. Przed wejściem przejrzałam się w oszklonej ścianie – byłam blada. To znaczy – zawsze byłam blada, taki już mój urok – jednak to co zobaczyłam w swoim odbiciu napawało niepokojem. Byłam śmiertelnie blada, prawie przezroczysta. Zaczęłam głęboko oddychać przez usta. Przede wszystkim chciałam się uspokoić zanim wejdę. Naciągnęłam kaptur i ruszyłam w stronę wind.

- Nie radzę. – Dlaczego każdy głos rozlega się za moimi plecami. – Jak siądzie zasilanie, to nie będziemy mogli Pani wydostać z kabiny. Proszę skorzystać ze schodów.

„No kurwa, geniusz się odezwał. Ja tu umieram, a ten mi ze schodami wyskakuje", pomyślałam.

Spojrzałam za siebie. Starszy mężczyzna nawet nie podniósł głowy znad gazety. Zignorowałam ostrzeżenie, bo przecież zanim deszcz się rozpada na dobre minie jeszcze trochę czasu. Wcisnęłam przycisk przywołujący kabinę. Lustro umieszczone naprzeciw wejścia ukazało obraz nędzy i rozpaczy, o wiele lepiej niż oszklenie wejścia. Usta miałam sine, wokół nich pojawiła się siateczka drobnych niebieskich żyłek. Pod oczami miałam czarno-fioletowe cienie, a na nosie zgromadziły się dziwne czerwone plamki. Chciałam je zetrzeć. Uniosłam dłoń i dotknęłam nią nosa. Pokrywała go krew. Przez moje ciało przeszedł kolejny wstrząs bólu.

Drzwi kabiny rozsunęły się. Korytarz prowadzący do mojej sypialni był zaskakująco pusty. W normalny dzień kręciło się tu sporo agentów. Dziękowałam wszystkim znanym mi siłom wyższym za ten fakt. W nadziei, że następny atak nie nastąpi gdzieś po drodze opuściłam głowę i ruszyłam do pokoju 22-60. Przed drzwiami przyłożyłam nadgarstek do czytnika. Drzwi otworzyły się po odczytaniu danych z bransoletki.

Niebo za oknem rozbłysło po raz kolejny. Piorun uderzył w ziemię już bardzo blisko miasta. Jeszcze raz moje ciało zalała fala bólu. W oczach mi pociemniało, a gardło ścisnęło się w sposób uniemożliwiający oddychanie. Pod powiekami pojawił się nagły rozbłysk światła, a po nim zobaczyłam w oddali dziwny złoty budynek przypominający zamek zrobiony ze słodkich rurek z kremem kokosowym i tęczową drogę prowadzącą do niego. W wejściu do pomieszczenia, w którym się znajdowałam, ujrzałam grupę uzbrojonych ludzi.

- Niewart jesteś swej zbroi. Swej pozycji. Jesteś niegodny bliskich, których zdradziłeś. Zabieram ci Twą moc. W imię mego ojca, jego ojca i swoim, skazuję cię na wygnanie! – wykrzyczał jednooki mężczyzna wyglądający na dyrektora tego cyrku. W dłoni trzymał młot o krótkim trzonku.

Po chwili wymierzył i na klatce piersiowej poczułam bardzo silne uderzenie. Moje stopy oderwały się od podłoża, a ciało wpadło w strumień światła w kolorach tęczy.

Później otuliła mnie ciemność.

*****

Witajcie ponownie,

z mojego planowania jak zwykle nic nie wyszło.
Moja wena ostatnio robi sobie coraz więcej wolnego.
A wyobraźnia jej w tym pomaga.

Trzymajcie kciuki,
Wasza Arwen

So, my real name is...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz