Stałam właśnie przed bramą wielkiej rezydencji, z której wydobywała się głośna muzyka. Okolica była bardzo ładna. Dom na odludziu, najbliższe osiedle mieszkalne znajdowało się pół godziny jazdy samochodem. Otoczony wielkim lasem, co bardzo mi się podoba. Świeże powietrze, brak zanieczyszczeń cywilizacji dwudziestego pierwszego wieku. Cudownie. Wzrokiem wróciłam ponownie na wille. Była ona dwupiętrowa i bardzo rozległa. Na pewno właściciel ma tam basen albo jacuzzi, duży garaż z przeróżnymi samochodami i wysokie rachunki za prąd. Nie zdziwię się jeśli urządził sobie małe pole do mini golfa.
Moje wyobrażenia o właścicielu zmieniały się z minuty na minutę. Początkowo wyobrażałam go sobie jako otyłego, zarozumiałego alfonsa. Dalej był cycuch mamusi, który nie może znaleźć swojej kobiety. Była też wizja psychopaty, który uwielbia małe dziewczynki. Teraz wyobrażam go sobie jako małego zgredka, hipochondryka o dużej łysinie na czubku głowy. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Nie lubię jak się tak uśmiechasz... Nigdy wtedy dobrze nie kończymy.
Spojrzałam na chłopaka w moim wzroście, no może trochę wyższego. Jasnobrązowe włosy zaczesane do tyłu, oczy oliwkowe i delikatne rysy twarzy. Jego budowa ciała była okropna. Za chudy, za mało mięśni, jednym słowem nie mój typ, ale i tak go kocham jak brata. Zawsze przy mnie trwa oraz wspiera w trudnych chwilach. Nawet teraz kiedy postanowiłam wejść na teren wroga.Kiwnęłam głową, pokazując na otwartą bramę. Widziałam wahanie w jego oczach, ale wiem, że i tak za mną podąży. Weszłam pewnym krokiem na teren wrogiej sfory. Będąc pod drzwiami, logicznym było ze powinnam zapukać i czekać, aż ktoś mi otworzy, ale to może przykuć uwagę niektórych osób, a tego nie chciałam. Dlatego? Kilka dni temu był na naszym terenie, szef owego terenu, w celu spotkania z moim ojcem. Nie wiem co im się nagle wzięło na przyjacielskie rozmowy, skoro walka między dwoma z najpotężniejszych grup trwa od pokoleń. Oczywiście wcześniej już spotykali się na jakieś narady i parę razy wpadłam na niego, mając okazję do rozmowy, ale było to tylko zazwyczaj kiedy jakiś osobnik z grupy przekroczył granicę i nabroił. Jednak teraz było inaczej, tak... bardziej oficjalnie. Ukryłam się tak, aby mieć oko czy z ojcem wszystko dobrze, ale też tak aby wszystko słyszeć. To co usłyszałam, zwaliło mnie z nóg. Dosłownie.
Otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka. Było tu masa ludzi i to na dodatek nie z samej tutejszej sfory. Czułam zapach zachodnich jak i wschodnich watah, także grupa wilków od wujka Marco się tutaj kręciła. Dziwne, że nasi sojusznicy są tutaj.
Przeciskając się przez tłumy dotarłam do salonu, który był ogromny. Kanapę jak zwykle zajmowali ci "najfajniejsi", a grupka wokół nich śmiała się z ich żartów. Pod ścianą stały pary i otwarcie okazywały sobie uczucia. Parkiet znajdował się w salonie jak i przy basenie, do którego trzeba wyjść na zewnątrz przez szklane drzwi. Mój wzrok jednak staną na pączu na korytarzu między salonem a duża nowoczesną kuchnią.
Minęły chyba dwie godziny, nie jestem pewna, bo dobrze się bawię. Kołysze się w rytmie muzyki, jakiś facet złapał mnie za talię i przyciągnął do siebie, narzucając swój rytm. Pff. Biedaczek mnie nie zna i nie wie, że nie pozwolę być przez kogoś kierowana. Odwróciła się i spojrzałam na bruneta z sfory oddalonej od tego miejsca jakieś 130 km. Zabawne. Przyjechał na imprezę tak daleko od domu. Nie dość, że był napalony to rozbierał mnie wzrokiem. Puściłam mu zalotny uśmiech, nie pozwalając, aby się zbliżył zbytnio i tańczyłam tak jakbym chciała zaprezentować mu swoje zdolności, ale na prawdę to po prostu nie chce, aby się do mnie zbliżył. Jak tylko się piosenka skończyła, przeprosiłam, tłumacząc, iż musze się czegoś napić.
Kiedy wyszłam z ściśniętego tłumu, zobaczyłam jednego z nich. Domownik. Nie był alfą, na szczęście. Był to ciemny szatyn, o wpatrujących się we mnie szarych oczach. Otoczony kobietami, ruszył w moim kierunku. Cholera chyba mnie nie przejrzał? Przecież wypsikałam się tymi odrażającymi perfumami, aby jak najlepiej zamaskować swój zapach! Zaczęłam szukać Alberta, oddalając się od parkietu jak najszybciej. Gdzie on się do cholery podział? Nie dość, że pozwolił jakieś omedze mnie dotykać to jeszcze ma czelność znikać mi z oczu, kiedy mamy tu sytuację krytyczną. Nerwowo przeszłam wszystkie pokoje na parterze, na szczęście nie wpadłam na szarookiego. Skierowałam się na schody. Jak tak dłużej się zastanowić to czemu dopiero teraz zobaczyłam jakiegoś wilka z tutejszej grupy? Oczywiście czuje ich zapach w całym domu, ale każda rzecz, która tu jest tak pachnie. Może to przez woń różnych innych wilków ocierająca się o wszystko i wszystkich, że nie mogłam ich wyczuć. Będąc w połowie schodów, biegiem minął mnie młody chłopaczek o blond włosach. Kolejny domownik. Chyba podczas skoku z ostatnich schodów spojrzał na mnie. Albert gdzie ty do cholery jesteś?
CZYTASZ
Mój wilczy narzeczony
WerewolfJestem Nevada i jestem córką Jonego Forwood, alfy watahy, zajmującej tereny dość sporej wsi, zwanej Boukeen. Od pokoleń moja rodzina toczy spór z rodziną Moonight. Choć jestem czwartym dzieckiem i nie powinny obchodzić mnie spraw alf, to moje gumowe...