W piątek obudziłam się jeszcze przed pobudka Alberta. W nocy znowu śnił mi się koszmar z mojej przeszłości. Jednak tym razem był on bardziej przerażający, bo to ja byłam mordercą. Walczyłam z moim najstarszym bratem, wygrywałam, a na sam koniec wgryzłam się w jego szyję.
Przeszedł mnie zimny dreszcz. Wczoraj wieczorem, po powrocie parki z wakacji, przekazałam sferze wraz z Xair nasze plany. Zadowolony wzrok ludzi Moonighta, ucieszył mnie. Chyba jeszcze nie mieli takiej atrakcji. Z jednej strony to smutne, że coraz więcej watah odchodzi od tradycji polowań. Niestety nie można mieć im tego za złe. Zwykli śmiertelnicy już dawno odrzucili geny swoich przodków, tłumacząc to postępem cywilizacji.
Zaliczyłam szybki prysznic, po którym udałam się na dół do salonu. Dziś ubrałam krótki kombinezon, bez rękawów, w kolorze granatowym z kwiatowymi wzorami. Włosy uczesałam w kok, zostawiając parę kosmyków wolnych.
W pomieszczeniu, do którego weszłam, znajdował się już Trevor i podekscytowane dziewczyny od Xaira. Mężczyzna próbował w spokoju pooglądać poranne wiadomości, ale piski Laury uniemożliwiały mu to.
- Dzień dobry - przywitałam się. - Co wy robicie tak wcześnie rano?
- Ja jestem porannym ptaszkiem, a dziewczyny ciągle pakują coś do torby i wypakowują.
- Bo nie wiemy co zabrać - tłumaczyła się Mishia.- Lu- znaczy Nevi, pomożesz nam?Czy ona chciała nazwać mnie Luną? Zaskoczył mnie ten gest, ale nie tak, aby im to okazać. Usiadłam pomiędzy nimi i tłumaczyłam rzeczy między innymi to, że lepiej zabrać kanapki, bo jeśli znajdziemy zwierzynę to zjemy ją dopiero na kolację. Nawet nie wiedziałam kiedy padł pomysł na wieczorowe ognisko.
Trevor, chyba znudzony, oznajmił, że pojedzie do sklepu po kiełbaski i pianki. Choć mówiły mi, abym nie przejmowała się jego zachowaniem, bo wstał lewą nogą, to poczułam się z jakiegoś powodu źle. Może nie każdemu podoba się mój pomysł?
Kiedy przygotowałyśmy całą grupę na wypad do lasu, nazbierał się cały jeden plecak, a jeszcze musimy jakoś umieścić zakupy. Zgłosiłam się jako ochotniczka do niesienia go. Nic dziwnego, że zabrałyśmy tyle jedzenia, skoro nawet one nie wiedzą czy w tym lesie można spotkać jakąś zwierzynę. Nie zamierzam się zmieniać w wilka, nie jestem jeszcze na to gotowa, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym robiła za panią plecakową.
- Sierra - zawołała wesoło Mishia. - Właśnie skończyłyśmy przygotowywać się na polowanie.Spojrzałam za siebie. W przedpokoju stała blondynka, która od pamiętnego wybryku strasznie umilkła. O dziwo złość mi na nią przeszła, możliwe, że to przez Collina, który wczoraj dołączył do ćwiczeniach Bruna i Sierry.
Nie żebym nie lubiła dzieci, ale wczoraj to był jakiś fitness albo joga, a nie męcząca fizycznie i psychicznie kara. Dodatkowo miałam straszny ból pleców... ale chyba najważniejsze, że Collin wrócił zadowolony, ha.ha.ha.
- Sierra - odezwałam się kiedy dziewczyna chciała już wyjść. - Choć tutaj. Usiądź z nami.Widziałam jak w jej oczach pojawiła się radość. Jednak podeszła powoli, jakby sprawiała czy nie żałuję. Przyspieszyła, kiedy odsunęłam się trochę na dywanie, robiąc jej miejsce.
Po godzinie miłej rozmowy, na dół zeszła reszta grupy, między innymi Xair ubrany w biały podkoszulek, który opinał jego mięśnie oraz trzy-czwarte jeansy, poszarpane na nogawkach. Po raz pierwszy widziałam go w nieułożonych włosach. Dodawało mu to dzikości i seksapilu.
Po śniadaniu oraz powrocie Trevora, wszyscy zgromadzili się przed dom. Zdecydowałam z Moonightem, że najpierw udamy się na wschodnią część lasu. Każdy oprócz naszej dwójki, zmienił się już w wilka. Właśnie podchodziłam do Bruna, żeby wsiąść na jego grzbiet, ale powstrzymał mnie mocny uścisk na moim ramieniu. Xair patrzył na mnie bardzo niezadowolonym wzrokiem.
CZYTASZ
Mój wilczy narzeczony
WerewolfJestem Nevada i jestem córką Jonego Forwood, alfy watahy, zajmującej tereny dość sporej wsi, zwanej Boukeen. Od pokoleń moja rodzina toczy spór z rodziną Moonight. Choć jestem czwartym dzieckiem i nie powinny obchodzić mnie spraw alf, to moje gumowe...