Przebudziło mnie mocne pragnienie. Niestety w pokoju nic nie było do picia, więc musiałam udać się do kuchni. Jeszcze w pół przytomna wyszłam z pomieszczenia, a moim oczom ukazał się śpiący Xair na kanapie. Czułam się lepiej, więc żadna głupia myśli "o jaki on słodki" czy "chciałbym znaleźć się w jego ramionach", nie przyszła mi do głowy.
Leżał na meblu w samych bokserkach, ukazując swoje umięśnione ciało. Ładnie wyrzeźbiony sześciopak, delikatne mięśnie skośne brzucha, nie ma co facet dba linie. Głowę zakrył lewą ręką, przez co nie mogłam przyjrzeć się jego śpiącej twarzy. Nogi sportowca wystawały trochę z kanapy. Przyglądałam się mu dopóki nie zamknęłam drzwi do jego gabinetu.
Korytarz był pogrążony w ciemności, ale dzięki wilczym zdolnościom widzenia w ciemności, spokojnie omijałam przeszkody. Będąc przy schodach, usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Spojrzałam w tamtą stronę, gdyż wydawało mi się, że to od strony mojego i Sierry pokoju. Nie myliłam się. Wyszedł z niego blond włosy chłopak z ciemnobrązową pasemką. Ubrany był w codzienny ubiór, więc był tam nie dlatego że pomylił pokoje. Co on w takim razie chciał od Sierry?
Nie zatrzymałam go, ani sama nie podeszłam do pokoju, w którym znajduje się Sierra. Nie ma sensu teraz z nimi rozmawiać. Zeszłam po prostu do kuchni i nalałam sobie soku jabłkowego.
Patrząc na spływający niczym złoty wodospad płyn, próbuję sobie uświadomić ile to już minęło odkąd poznałam blondynkę.
Pierwsze nasze spotkanie było chyba osiem lat temu. Było ono bardzo krótkie. Nawet nie wymieniłyśmy ze sobą słowa. Była wtedy małą gówniarą, która latała wraz z innymi dzieciakami, robiąc niewinne żarty. Wtedy wydawało mi się ich zachowanie bardzo głupie i nieodpowiedzialne, ale teraz wiem, że po prostu im zazdrościłam. Nie mieli praktycznie żadnych zabawek, kiedy ja mogłam mieć wszystkie, a i tak było mi lepiej ode mnie. Cieszyli się życiem, który dla mnie nie miał już barw.
Będąc w okresie, w którym nikt i nic mnie nie obchodziło, brałam ją za irytującego bachora, który nie powinien wchodzić alfom pod nogi, a w szczególności mi. Była dla mnie nikim, jak z resztą cała wataha.
Kolejne nasze spotkanie miało miejsce trzy lata później, kiedy w końcu udało mi się wyrwać z tej pustki i moje serce zaczęły wypełniać jakieś emocje, oraz był to też moment kiedy postanowiłam zająć się sprawami stada, którymi mój ojciec i brat nie chcieli się podjąć, albo nie mieli czasu.
Był to czas, kiedy chciałam przejąć tak jakby rolę mojej zmarłej matki, jednak prawda była taka, że planowałam zbliżyć się jak najbardziej do stada, aby stać się ich alfą. Ojciec, który po śmierci swojej mate, nie potrafił znaleźć dla swojego stada nowej Luny. W skutku czego wiele spraw watah mu wymykały, bo nie miał na nie czasu. Przez co był zmuszony podzielić swój teren na tak jakby dzielnice, którymi opiekowali się wybrane przez niego osoby. Osoby te później zostały nazwane betami alfy i tak oto jako jedyna sfora posiada pięć bet.
Wracając do Sierry to zostałam wezwana do jednego z farmerów, który przyłapał dzieciaków na kradzieży bydła. Oczywiście blondynka była jedyną, którą okradany zdołał złapać.
Zaniepokoił mnie jej widok. Miała powiększone źrenice i świeże ślady krwi na rękach. Ciuchy obdarte i brudne. Była mocno rozkojarzona.
Nie chciałam ją za ostro karać, w końcu miała tylko jedenaście lat.
Do dziś się dziwię, że pozwolili mi, trzynastoletniej dziewczynie, decydować o takich rzeczach, ale w końcu byłam jedyną osobą, która interesowała się ich problemami i podobno byłam bardzo dojrzała na swój wiek.
Postanowiłam, iż złotooka będzie przez najbliższe dwa tygodnie, przychodzić pomagać farmerowi po trzy-cztery godziny. Nie uzyskałam od niej żadnej odpowiedzi, więc przyjęłam, że zrozumiała.
Kiedy wróciłam do domu, kazałam Johnowi sprawdzić co nieco o małej złodziejce. Sierra okazała się córką zmarłej omegi oraz gammy, któremu zawdzięczała swój obecny status w grupie. Należała do grupy Barona, najbardziej tajemniczej i najpaskudniejszej bety ojca. Dziwił mnie fakt, iż mieszkałam w innej części miasteczka niż jej prawny opiekun. Poza tym to tylko parę aresztowań za rozboje, atak na funkcjonariusza i picie alkoholu w miejscu publicznym, co dziwne z aresztu zawsze odbierał ją Baron. Oczywiście to on odpowiada za nią jak za każdego mieszkania na przydzielonym do niego terenu, ale blondynka była nieletnia i posiadała prawnego opiekuna.
Sierra nie pojawiła się u farmera następnego dnia, a ja nawet nie zamierzałam jej szukać. John doszedł do porozumienia z farmerem i razem zgodzili się, że nie było by z niej żadnego pożytku i nie ma sensu ją gonić.
Kiedy skończyłam piętnaście lat, mogłam poczuć się jak zastępstwo za zmarłą Lunę, gdyż ludzie przychodzili do mnie z problemami. No i wtedy usłyszałam o grupie małolatów, psujących tereny miasteczka oraz handlujących narkotykami. Byłam zmuszona ich poszukać, gdyż towary te otrzymywali głównie nieletni. Dzięki Albertowi dowiedziałam się, gdzie takie dzieciaki zazwyczaj przesiadują. Była to stara szopa przy granicy.
Wiadomo było jakie towarzystwo się tam kręci, kiedy już na dzień dobry po wejściu do spróchniałego budynku przywitały mnie stosy pustych butelek po alkoholu, strzykawki i inne śmieci.
Wchodząc w głąb docierał do mnie coraz bardziej odrażający odór, którego pochodzenie nie potrafiłam zidentyfikować. Moim oczom ukazała się grupka młodzieży od lat może i ośmiu do około osiemnastu.
Patrzyli na mnie, wiedzieli, że nie jestem jedną z "nich" i czułam niebezpieczną atmosferę, która wokół nas narasta. Spojrzałam na nich tak jak przystało na alfę, który ma zamiar udzielić pouczenia.
- Nie powinniście przypadkiem być teraz w szkole?- zaczęłam pierwsza.
Mój ton był twardy i ostry, przez to młodsi ruszyli w długą albo gdzieś się schowki. Zostali tylko ci starsi ode mnie, którzy prychnęli coś pod nosem i wrócili do swoich zajęć. Byłam tam tylko z Albertem, więc wolałam nie narażać się na atak z ich strony, w szczególności, iż widziałam, że coś wstrzykują sobie do żył.
Pełna pogardy udałam się dalej. Nagle żółta kita rzuciła się w moją stronę z pięściami. Dwa pierwsze uderzenia ominęłam, po czym chwyciłam napastnika za nadgarstki i przycisnęłam do ściany, która niebezpiecznie zazgrzytała.
Ku mojemu zdziwieniu była to Sierra, choć szczerze myślałam, że nie żyje, bo żadne informacje o niej do mnie nie docierały. Jednak i tak patrząc na nią, sądziłam, iż długo nie pociągnie.
- Czego tu chcesz?- syczała z bólu, a ja dostrzegłam świeże ślady igieł.
- Jestem na wagarach- w sumie była to po części prawda, bo musiałam odłożyć prywatne lekcje.- Dobrze, że tu jesteś. Pomożesz mi.
- Puść ją!
Spojrzałam za siebie, skąd pochodziło to głośne warknięcie. Był to chudy chłopak z czapką na głowie, ubrany w kilka warstw ciuchów. Ciało wyniszczone przez używki. Czułam w nim przywódcę tej bandy. Znudzonym wzrokiem patrzyłam jak pewnie zbliża się do nas. Kiedy dzieliło nas dziesięć metrów, Albert zagrodził mu drogę. Patrzyli na siebie bez słowa, a ja wiedziałam, że nie obejdzie się już bez walki.
W ułamku sekundy chłopacy zmienili się w wilki i ruszyły sobie do gardeł. Mój wzrok powrócił znowu na dziewczynę w podartej tunice i dziurawych getrach.
- Chciałabym zadać ci kilka pytań.
Wtedy poczułam jej ślinę na moim policzku. Jej oczy płonęły złością. Wytarłam twarz dłonią i cicho się zaśmiałam, po czym mocno chwyciłam jej podbródek. Przybliżyłam się do niej, aby szepnąć jej do ucha.
- No to teraz się zabawimy.
Uderzyłam ją w podbrzusze, tak aby straciła przytomność. Przerzuciłam ją sobie przez ramię i odwracając się do Alberta, z dumą mogłam zobaczyć jak trzymał swojego wroga w morderczym uścisku.
- Ali idziemy.
Puścił szarego wilka, który ciężko łapał oddech. Kiedy wyszliśmy z szopy, bez żadnych nowych problemów, nieprzytomną dziewczynę położyłam na brązowe futro chłopaka. Sama się przemieniłam i udaliśmy się do mojego domku.
Od kilku godzin znajdowaliśmy się w piwnicy, która miała mi teraz posłużyć jako pokój do przesłuchań. Sierra siedziała związana, naprzeciwko Aliego, który bezskutecznie próbował wydobyć od niej informacje.
W końcu położyłam dłoń na jego ramieniu i ruchem głowy kazałam mu wyjść. Dziewczyna odkąd odzyskała przytomność nie spojrzała na nas. Podeszłam do niej i odwiązałam ją od krzesła.
~ Najpierw spróbujemy grzecznie, a jeśli to nie poskutkuje to wybierzemy bardziej dotkliwe sposoby.
Uśmiechnęłam się na tą myśl. Jeśli ojciec w tamtym momencie dowiedziałby się co robię, nie skończyło by się to dobrze. Jednak on od śmierci matki wydawał się niedostępny dla spraw sfory, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Słuchaj, rozwiążemy to szybko, bezboleśnie- na razie- i każdy uda się w swoją stronę. Co ty na to?
Nadal nic. Jeśli się nie mylę, w kuchni mam jeszcze trochę sproszkowanego srebra. Jeśli tak bardzo lubi ćpać to może i tego spróbuje. Skoro miała przy sobie dwa małe woreczki z białym proszkiem, to musi być spragniona.
- Jeśli mi pomożesz, pomożesz nie tylko sobie, ale także tym małym smarkaczom, które nie są świadome jakie skutki te używki mogą ze sobą ciągnąć- cisza.- Boisz się czegoś? Grozi ci ktoś?
Czułam się jak glina z seriali, W11, Policjantki i Policjanci i tego typu rzeczy. Prawda była taka, że nie przybyłam tam z powodu chuligańskich wybryków ani narkotyków, a niepokojących informacji na temat wykorzystywania nieletnich seksualnie w grupie Barona, które dostawałam od dłuższego czasu, ale nie mogłam podjąć śledztwa... z pewnych powodów.
- Skoro nie chcesz mi nic powiedzieć to może pozwolisz zbadać się naszemu ginekologowi?
W końcu oderwała wzrok z tej podłogi i przerażona, badała moją twarz. Moja pokerowa mina musiała ją jeszcze bardziej zaniepokoić. Delikatnie potrząsnęła głową. Usiadłam na krześle, opierając swoją klatkę piersiową o oparcie.
- Więc może powiedz mi skąd bierzecie te narkotyki.
Mruknęła coś pod nosem.
- Nie słyszę- powiedziałam głośno.
- Nie wiem- pauza.- Ale to... to pozwala nam zapomnieć... o tym.
- O tym? Mianowicie?
Zdenerwowała mnie ta ponowna cisza. Dlatego wstałam, przewracając krzesło i udałam się w stronę drzwi. Usłyszałam ruch za sobą, więc pospiesznie wyszłam z pomieszczenia i zatrzasnęłam drzwi za sobą, opierając się o nie plecami. Dziewczyna zaczęła w nie walić pięściami.
- Wypuścić mnie! Zack dowie się gdzie jestem i po mnie przyjdzie!- zapewne chodziło jej o tego kolesia, z którym walczył Ali.- Nie będzie sam i zobaczysz, że pożałujesz! Jesteśmy rodziną i nie zostawi mnie tak!
Już nie wytrzymałam. Otworzyłam gwałtownie drzwi. Sierra, która z całych sił napierała na drzwi, teraz leciała w moją stronę. Chwyciłam ją w pasie i pociągnęłam do krzesła. Rzuciłam ją na siedzenie, chwytając ją za zgięcia na łokciach, pokazałam jej wewnętrzną stronę.
- Czy rodzina robi coś takiego swoim członkom?!
Zamilkła, widziałam jak w kącikach jej oczu zbierają się łzy.
- Ty nic nie wiesz! Kim ty do cholery jesteś, aby się w to mieszać?!- wyrwała mi się i uderzyła mnie w pierś.- Co ty chcesz ode mnie?! Mam ci powiedzieć, że od paru jebanych lat jestem gwałcona, poniżana, raniona! Gamma?!- ktusiła się własnym szlochem.- Jaka znowu gamma?! Wyzywają mnie od córki omegi-szmaty! Każdy powód jest dobry, aby nas dręczyć! Dlatego bierzemy te cholerstwa! Dzięki nim nie pamiętamy o tym wszystkim- zaczęła się uspokajać.- Robiłam wszystko co mi kazali... Byłam ich dilerem, przemytnikiem i szmatą do towarzystwa... Wszystko, aby nie trafić do niego.
- Niego?
- Do tego pieprzonego dupka. Tego szmaciarza, który lubi zabawiać się najmłodszymi lub tymi którzy nie mogą dla niego zarabiać. Gwałty zbiorowe to pikuś do tego co on z nami tam robi.
Wstałam z kucku i udałam się w stronę wyjścia. Wezwałam Alberta i kazałam zabarać kilku chłopaków z placu treningowego.
~ Zabijemy go. Odgryziemy jego jebany członek i będziemy patrzeć jak beczy i błaga nas o przebaczenie, a my zaczniemy deptać po jego świeżych ranach-
Z wypowiedzi mojego wewnętrznego wilka, wyrwała nas dłoń, która pociągnęła mnie za rękę.
- Co ty chcesz zrobić?
Uśmiechnęłam się jak jakiś szaleniec. Lepiej niech nie wie. Jej ręką zaczęła się trząść, a w oczach pojawiło się przerażenie.
- Kim... kim ty jesteś.
Wyrwałam się z jej uścisku i kiedy weszłam po schodach na samą górę, odwróciłam się.
- Nazywam się Nevada Forwood. Jestem czwartym dzieckiem alfy Forwood. Zapamiętaj lepiej to imię.
Wychodząc z domu, na podwórku czekało na mnie już przemienionych pięć wilków. Przekazałam im, iż udajemy się do posesji Barona. Prosty rozkaz, schwytać lub zabić. Najmniejszy opór, śmierć.
Przemieniłam się i czym prędzej udaliśmy się do tego wariata.
Nastał już wieczór. Wyprzedziłam moją grupę o jakieś pięć minut, przez co sama wpadłam przez drzwi do domu Barona. Panowała tutaj całkowita ciemność, ale wyczuwałam obecność tego gnoja.
~ Znaleźć i rozszarpać.
Rozkazał mój wilk, co chyba usłyszała też moja grupa. Powoli udałam się do źródła odrażającej woni. Po drodze widziałam te wszystkie... maszyny, które używał na niewinnych. Cały dom śmierdział krwią i bólem tych osób. To wszystko przypominało mi ten dzień. Dzień, w którym po raz pierwszy wyczułam woń pieprzu.
Gdy w końcu dotarłam przed prawdopodobnie jego pokój, z mojego gardła wydostawał się głośniejsze warknięcia.
Drewniane drzwi zostały zniszczone przez większego ode mnie rudo-szarego wilka. Walka była nie równa, bo za nim wydostało się jeszcze z trzech. Jednak nie po to poświęcałam każdy dzień na ciężkim treningu, aby teraz odpuścić. Naskakiwałam na każdego, który tylko chciał się do mnie zbliżyć.
Jednego udało mi się wywalić przez okno, ale reszta nie pozwalała mi na chwilę odpoczynku. Chwyciłam kolejnego wilka za gardło i pchałam go do ściany. Kiedy usłyszałam dźwięk złamanej kości, ruszyłam na kolejnego, który wgryzł się w moją tylną łapę. Wtedy ten idiota Baron wyskoczył przez rozbite okno.
~ Tchórz chce zwiać! Łap go!
Odrzuciłam irytującego wilka i wyszłam z budynku przez ten sam otwór. Na szczęście otoczyło go moja spóźniona grupa, blokując mu jakąkolwiek możliwość ucieczki.
Powoli udałam się w jego stronę, słysząc coraz głośniejsze skomlenie. Czułam, że z mojego czarnego fura spływa lepka maź w czerwonym kolorze.
~ Tak błagaj o przebaczenie. To taki miły dźwięk.
Dwa wilki z moich sparingów, odsunęły się, dając mi dość do Barona. Wyglądał tak żałośnie, ale nie tak jakbym chciała.
Czy on zdawał sobie sprawę jaką krzywdę wyrządził tutejszym dzieciakom? Zawsze były z nim problemy, ale nigdy nie przypuszczałam, że zrobi coś takiego i to jeszcze, gdy zajmuje tak wysoką pozycję w hierarchii stada. Chciałabym go zanieść ojcu i wszystko opowiedzieć, ale wiem, że i tak mi się oberwie za swawolkę, więc wolę już sama wymierzyć mu karę. Stałam nad nim, wystarczy chwilka. Chwycę go za gardło i po problemie.
- Nevada zatrzymaj się!
Z czarnego samochodu wysiadł John. Co on tutaj robi do cholery?! Czułam delikatną woń wanilii, który należał do Sierry. Był w moim domu?
- Dalsze postępowanie należy do alfy.
Czyli mój ojciec już wie co narobiłam. Czeka mnie ciężka rozmowa. Nie jest mi to na rękę, zostawić teraz tak Barona i przekazać go temu kablowi ojca Johnemu, ale lepsze to niż sprzeciwić się alfie.
Byłam w gabinecie ojca, który był w stylu typowego kowboja. Kiedyś rysowałam konie w rogu pokoju i uwielbiałam słuchać jak mój ojciec wydaje rozkazy swoim ludziom. Było to jedyne pomieszczenie, które nie urządzała mama.
Nawet moje obecne mieszkanie było przez nią przyszykowane, jak z resztą dla reszty rodzeństwa. Kiedy tylko moja mama odzyskała siły po urodzeniu, kazała wybudować dom i sama decydowała o wyglądzie.
Nie raz rodzice się sprzeczali o wystrój tego pokoju, ale nigdy nie trwało to dłużej niż trzy zdania. Mama była przekupna słowem "kocham cię", a że w tym pomieszczeniu padło ono najwięcej, miało swój wielki urok i lubiłam w nim siedzieć. Teraz chłód było czuć od najmniejszej rzeczy.
- Uciekłaś z lekcji, weszłaś sama do starej szopy z ćpunami, zabrałaś jedną z nich i przesłuchałaś. Przetrzymywałaś bez jej zgody, brakowało jeszcze torturowania. Po czym udałaś się wydać własny wyrok.
Ton ojca był bardzo surowy. Choć nie liczyłam, że usłyszę w nim troskę, to do ostatniej chwili chciałam się chociaż łudzić. Rzucił raport Johna na stół.
- To nie są rzeczy, które robi przeciętna piętnastolatka.
- Wiem ojcze.
- Dlaczego nie możesz zajmować się rzeczami- zaczął kreślić kółka dłonią poruszając nadgarstkiem- którymi zajmują się nastolatki? Ułatwiłabyś mi tym sprawę.
- Wybacz ojcze.
- Rozumiem, że chciałaś dobrze, ale to ja jestem od takich rzeczy.
Ścisnęłam dłonie, aby nie powiedzieć czegoś niepotrzebnego.
- Do tego dochodzi do tego, że zabiłaś cztery wilki i posłałaś z trzy do szpitala w stanie krytycznym.
Siedem wilków? Ja pamiętam tylko trzy i Baron. Przecież to nawet nie możliwe, abym to ja sama zrobiła. Przechyliłam delikatnie głowę na lewą stronę. Wtedy ojciec wyciągnąć coś z środka papierów i rzucił przed siebie, na drugi koniec biurka. Podeszłam i przyjrzałam, jak okazało się, zdjęciom z domu Barona. To ja to zrobiłam? To ja je tak zmasakrowałam? To nie możliwe przecież wiedziałabym, jeśli coś takiego bym zrobiła. Z drugiej strony nikt oprócz mnie tego nie mógł zrobić.
~ Nie przejmuj się nimi. Należało im się. To były nic nie warte szczury.
Dziwię się sama sobie, że mój wilk mógł coś takiego powiedzieć. Ojciec wstał i podszedł do dużego okna, które było po prawej stronie, niedaleko biurka.
- Powiedziałem watasze, że robiłaś to wszystko na mój rozkaz. Zapewne jakbym chciał ukarać chłopaków, którzy byli tam z tobą to byś i tak wzięła to wszystko na siebie- westchnął.- Wszystkie dzieciaki z miasteczka mają umówioną wizytę u psychologa. Udało mi się z pomocą Johna znaleźć dilerów. Jednak zostaje fakt, iż teraz tamten teren nie ma opiekuna.
Narasta we mnie poczucie winy, które próbuje mój wilk wymazać, ale nie mogę mu na to pozwolić, nie po tym co zrobił... co my zrobiliśmy.
- Dlatego to jest twoja kara i nauczka na przyszłość.
- Ale co ojcze?
- Zajmiesz się tamtym terenem.
- Widział ojciec co ja tam zrobiłam?!
- Dlatego tam zamieszkasz.
Co?! Nawet Armin, drugi syn alfy, nie doznał takiego zaszczytu. To jest co prawda obowiązek, ale także i otwiera mi to możliwość zostania alfą całego Boukeen. To niewyobrażalna szansa. Oczywiście przyjęłam karę z pokorą. Ukłoniłam się delikatnie i udałam się w stronę wyjścia.
- Jedno mi tylko nie pasuje ojcze- zatrzymałam się przy drzwiach.- Skoro wiedziałeś co tam się dzieje, dlaczego nie interweniowałeś?
- Beta, moja droga córko, to ktoś komu ufasz bardziej niż sobie. Trudno jest przyjąć niepokojące wiadomości o kimś takim.
Miesiąc później już przechadziłam się po moim terenie. Przeprowadzka długo nam nie zajęła, tak samo jak remont całego domu Barona. Nie kupowałam żadnych nowych mebli, tylko używałam te przygotowane przez moją mamę. Nawet kolor ścian wybierałam podobny. Wraz ze mną był Albert, którego zdanie liczyło się dla mnie bardziej, mimo moich starszych doradców. Teraz chcieliśmy sprawdzić, jak czują się dzieciaki. Z tego co wiem to większość uczęszczała na zajęcie u pedagogów. Problem użytków nadal jest, ale likwiduję go jak tylko mogę.
Właśnie przechodziliśmy obok dużego drzewa, niedaleko palcu zabaw. Zainteresowało mnie te zbiorowisko wokół rośliny. Kiedy zaskoczyła z niego znana mi blondynka z piłką pod pachom, domyśliłam się co się stało.
Podeszłam do dziewczyny, której zmiana fryzury od razu rzuciła mi się w oczy.
- Sierra co ty tutaj robisz?
Dziewczyna odwróciła się do nas na pięcie z uśmiechem na twarzy, który po raz pierwszy było dane mi zobaczyć.
- Pomagam im ściągnąć piłkę.
- To widziałam, ale dlaczego nie wróciłaś do rodziców?
Znajdowali się oni, bowiem nadal w innej części Boukeenu. Uśmiech dziewczyny zbladł. Kiedy odwróciła wzrok, zrozumiałam, że Baron to nie był jej jedyny problem. Odwróciła się i udałam się z powrotem do domu.
- Jeśli chcesz, dziś na obiad mamy naleśniki.
- Z polewą czekoladową?
- Może być i z czekoladową- odparł Albert.
Nigdy bym nie sądziła, iż to zatrzyma ją u nas w domu na dłużej.
Do kuchni wszedł chudy chłopak, który powitał mnie ciepłym uśmiechem.
- Kawy?- zapytał.
Potrząsnęłam głową. Moja gorączka co prawda przeszła, ale nadal miałam mdłości. Czułam, że mój wilk chce się ujawnić i mi tego nie odpuści. Spuściłam wzrok z przyjaciela i ponownie nalałam do szklanki złoty płyn, już chyba po raz szósty.
- Dobrze, że topisz swoje smutki w soku, a nie w alkoholu- zażartował Albert.
- Tia...- wzięłam do ręki szklankę, w celu obejrzenia jej.- Tak poza tym, którą już mamy godzinę?
- Dochodzi piąta- usiadł obok mnie.- Nevada nie chcesz może trochę pobiegać? Coraz gorzej wyglądasz.
Zapewne reszta też to zauważy, a kolejnego dnia w łóżku nie zamierzam spędzić. W sumie... Co dzisiaj mamy? Chyba sobotę i pierwszy weekend z domownikami. Skoro jeszcze śpią to jednak dobry pomysł, aby się przewietrzyć?
- Muszę iść pobiegać- wyszliśmy z kuchni.- Daj mi znać jak już się reszta domowników obudzi i pamiętaj zabrać ze sobą moje ciuchy.
Ubierając swoje czarne addidasy, szybko je zawiązałam, ale po chwili stwierdziłam, że nie są one mi potrzebne, w końcu chcę zmienić się w wilka. Już zamierzałam wyjść, kiedy przyszła mi do głowy pewna myśl.
- Myślisz, że Sierra wyglądała lepiej w długich włosach czy dobrze jej w tych co ma teraz?
Albert spojrzał na mnie zdziwiony. Sam już zbierał się z powrotem na górę i na pewno nie spodziewał się ode mnie takiego pytania. Chwilę się zastanowił, drapiąc się po głowie.
- Chyba teraz jak ścięła je do ramion...
- Też tak uważam.
I wyszłam z domu, kierując się do lasu. Nie bawiąc się w zrzucaniu z siebie ciuchów, zmieniłam się w czarnego wilka i pobiegłam jak najdalej.---------------------------------------
- Puk puk
- Kto tam?
- Półtora
- Jakie półtora?
- Pótora tysięca wyświetleń!!!Długo nie było, ale 3450 słów więc chyba mi wybaczycie <3 Miałam dwie wersie i trudno było mi zdecydować, która jest lepsza, no ale w końcu wybrałam tą, w kórej więcej się dzieje <3 Ogólnie to już 1 września... szkoła... jeeej~ kto by się nie cieszył xD No to tak jeśli tutaj dodarłeś to dziękuję :* :*
CZYTASZ
Mój wilczy narzeczony
WerewolfJestem Nevada i jestem córką Jonego Forwood, alfy watahy, zajmującej tereny dość sporej wsi, zwanej Boukeen. Od pokoleń moja rodzina toczy spór z rodziną Moonight. Choć jestem czwartym dzieckiem i nie powinny obchodzić mnie spraw alf, to moje gumowe...