3. Ciężka rozmowa

9K 463 25
                                    


Następnego dnia obudziłam się wyjątkowo późno. Słońce już dawno wzeszło. Przeciągałam się na wszystkie boki, stękając przy tym głośno. Do momentu, aż nie usłyszałam szelest przy drzwiach. Najpierw myślałam, że to Sierra coś grzebie, ale moim oczom ukazał się nie kto inny jak Ali, który codziennie rano przychodzi sprawdzić czy wstałam. Czasem nie chciałabym w ogóle wstawać z łóżka, a mając na myśli czasem chodzi mi o dni pełne wrażeń, czyli patrząc na moje życie to co drugi dzień. 

Mojej współlokatorki nie było w pokoju. Pościeliła łóżko. Musiała wyjść stąd sama, bez pośpiechu, dość dawno oraz bardzo znudzona skoro zadbała o posłanie. Drapiąc się po głowie, docierały do mnie wczorajsze wydarzenia. Nie mogłam uwierzyć, że znajduję się teraz na terenie wroga, że nikt z sfory ojca nagle nie przybiegnie prosząc o pomoc, że nie zajrzę jak się trzyma bydło ojca. Dlaczego zmiany nadchodzą tak nagle?
- Śniadanie na stole.
Uśmiechnęłam się, widząc ciepły wyraz twarzy chłopaka. Powoli wywlokłam się z łóżka i udałam się do łazienki, znajdującej się w pokoju. Spojrzałam w lustro. Okropnie wyglądałam, cały trzymany w sobie stres, pojawił się mi na twarzy jak niechciana opryszczka. Byłam blada z pandzimi oczkami, a moja mina wyglądała strasznie. Jak grymas jakieś starej wiedźmy, bardzo, bardzo starej. Szybko się umyłam. Powoli nabierałam rumieńców. Ubrałam się w ciemne obcisłe jeansy, podarte z przodu, na to białą bluzkę hiszpankę. 

Kiedy byłam w toalecie Ali już zszedł, więc także udałam się na posiłek. Na schodach słyszałam żwawą dyskusję. Najbardziej wykrzykiwał Bruno, a zaraz za nim Sierra. Dobrze wiedzieć, że choć mimo nagłej przeprowadzki, nie zmienił się ich codzienny rytuał.

Bruno opierał się rękami o stół i tłumacząc coś, pokazywał na każdego palcem. Sierra przegryzając jajecznice, ciągle się z nim nie zgadzała. Ali nalewał do szklanek gorącą wodę. W pomieszczeniu byli też Collin, Mishia i Nathan. Jedli przygotowane przez siebie śniadanie, choć Ali i dla nich usmażył jajka. Usiadłam przy ośmioosobowym stole i od razu podano mi talerz z dwiema skibkami chleba oraz jajecznice, po chwili dołączył kubek z ciepłą czekoladą. Choć nie chciałam zwracać uwagi na nic oprócz mojego jedzenia, to wgapione we mnie ślepia wcale tego nie ułatwiały. Wataha Moonighta nie spuszczała mnie z oczu. Kiedy skończyłam jeść, okazało się, że tamci nawet nie tknęli swoich porcji. Postanowiłam się odezwać, co natychmiastowo uciszyło kłócącą się parkę.
- Gdzie reszta?
Mishia drgnęła, a Collin odwrócił wzrok. Rozbawiło mnie to, ale zachowałam swoją pokerową twarz. W końcu odezwała się dziewczyna.
- Oni... już jedli.
Spojrzała porozumiewawczo na resztę swojej grupy. Prychnęłam. Chyba się zlękła mojej reakcji, bo jakby bardziej wbiła się w krzesło. Wiedziałam dobrze, że to kłamstwo, zabrzmię teraz jak jakaś babcia, ale dość się w swoim życiu przeszłam, aby rozróżnić kłamców. Spojrzałam na uśmiechniętego Bruna.
- Co się szczerzysz? To twoja wina.
- Co? Czemu moja?!

Zaśmiałam się, kiedy zaczął wymachiwać rękami na swoją obronę i coś gadać. Nie ma sensu z nim dyskutować teraz. Spojrzałam na zegar na ścianie. Cholera. Dochodziła już 14, nieźle zaspałam. Chyba tylko ja tutaj jestem na śniadaniu, reszta zapewne jest tutaj na obiedzie, jeśli można ten posiłek tak nazwać. Wzięłam ostatnie łyki czekolady i wstając, poinformowałam moją sforę, iż udajemy się do miasta. Gdy już wychodziłam z kuchni, Mishia nas zatrzymała.

- Stójcie!- krzyknęła tym swoim cichym głosikiem.- Nie możecie tak wyjść. Po...powinniście spytać Xaira o zgodę- chyba coś chciała jeszcze powiedzieć, ale jej przerwałam.
- Jedyne co Xair w tej sprawie może powiedzieć, to wyznaczyć nam przewodnika, ale nie sądzę, aby ktoś z was chciał nam towarzyszyć. Z resztą nie ma go w domu- zaraz, zaraz... Skąd ja to wiem?

Mój wilczy narzeczonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz