21. Ogień

4.2K 311 18
                                    

Patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Nie rozumiałam ich zdziwienia, w końcu jestem Luną i zapewne mogłabym w czymś pomóc. Poza tym zbudziło to moją ciekawość. Xair obdarzył mnie zimnym spojrzeniem, odpowiadając mi podniesionym tonem.
- Chyba oszalałaś. Nigdzie nie wychodzisz. Mówiłem już, że wszystko jest pod kontrolą i nie ma potrzeby abyś się w to mieszała.
- Czyli nie do końca wszystko jest okej, skoro nie mam się mieszać ).
Xair złapał kartkę, przyciągnął ją do siebie, chcąc tym samym zakończyć naszą dyskusję. Albert nadal stał w drzwiach nie wiedząc za bardzo co ma teraz ze sobą zrobić. Ewidentnie coś przede mną ukrywał, przecież od razu by mi powiedział, dlaczego nie miałabym się angażować.
- Xair nie rozumiem o co się złościsz. Pójdę, zobaczę i wrócę- uwiesiłam się na jego szyi.
- Nie masz Oznaczenia. Nie idziesz.
Nachyliłam się mu do ucha, szepcząc parę miłych słówek. Wspomniałam parę gorących sytuacji z naszej nocy, nie mogąc doczekać się kontynuacji. Niestety wydawał się niewzruszony.
- No proszę Xaaaair. Chociaż na godzinkę.
- Nevada sądzę, że powinnaś odpuścić - wtrącił się Albert, który został natychmiast uciszony gestem ręki przez czarnowłosego.
Mój świeżo upieczony mąż dwrócił się do mnie i przejechał wzrokiem po moim ciele, zatrzymując się na moich oczach. Jego niebieskie tęczówki wydawały się chłodne. Następnie spojrzał na Alberta.
- Mogę Ci zaufać, że przypilnujesz, aby nie flirtowała z żadnym facetem?
- Ciągle tu jestem, a twój brak zaufania boli.
Podbiegłam uśmiechnięta do Alberta. Pomachałam radośnie do mojego świeżo upieczonego męża, zamykając za sobą drzwi. Jak tylko znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu Xaira, spojrzałam srogo na towarzysza, czekając na jego wytłumaczenie.
- Nevada dlaczego mi nie powiedziałaś, że na przyjęciu był mężczyzna z zielonymi oczami? Nie dość już dusiłaś w sobie emocje? Powinnaś mi o tym powiedzieć.
- Skąd wiesz?
- Bruno przed wyjściem kazał mi mieć na ciebie oko.
- Kolejny zazdrośnik? - zaśmiałam się
- Czasem nie rozumiem twojego sposobu myślenia.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Morderca twojej rodziny pojawił się w tym mieście i to akurat w dniu twojego ślubu, a ty sobie żartujesz.
Otworzyłam usta, aby rzucić kolejną luźną uwagą, ale przez poważne spojrzenie mężczyzny, ugryzłam się w język. Był to temat, przez który już nie raz mocno się pokłóciliśmy. Po tej tragedii wolałam wszystkie emocje tłumić w sobie, aby nie ranić dodatkowo bliskich, ale było całkowicie na odwrót. Ojciec sprowadzał psychologów w nadziei, że uda im się przywrócić mój uśmiech. Nie mogłam pojąć jak człowiek spoza stada, mógłby mi pomóc. Z żadnym nie wymieniałam ani słowa, wyganiając ich z mojego pokoju. Jedyne czego wtedy potrzebowałam to czasu i samotności. Choć z biegiem czasu, jak przypomnę sobie ile lamp rozbiłam rzucając w przysłanych przez ojca ludzi, bawił mnie, ale jednocześnie wprawiał mnie w zakłopotanie. Tak nie powinna się zachowywać córka Alfy, mimo to nie żałuję tego jak postępowałam. Nawet nie wiem jak długo trwało moje milczenie. Dopiero Albert obudził mnie z tego koszmaru. Przychodził codziennie, na początku nic nie mówił. Obserwował mnie z delikatnym uśmiechem, czasem przynosił mi nawet jakieś słodycze. Po tygodniu zaczął się ze mną witać, następnie opowiadał o pogodzie, stadzie i polowaniach jakie miały miejsce poprzednich dniach. Nie odpuszczał, choć ja nawet nie raczyłam na niego spojrzeć. Sufit wymalowany w imitację gwieździstego nieba, wydawał się jedynym punktem dla moich oczu, aby nie zwariować przez ten czas, kiedy byłam sama. Dnia kiedy po raz pierwszy przemówiłam od wypadku, strasznie padało.

Okna drżały od uderzeń wiatru. Mój przyjaciel był bojaźliwy i każde mocniejsze szarpnięcie, powodowało u niego ciche piśnięcie. To wtedy po raz pierwszy na niego spojrzałam. Nie pamiętam o czym wtedy mówił, gdyż jego drżące ciało, czerwone poliki i lśniące oczy przykuwało moją całą uwagę. Zapomniałam nawet o szalejącej na dworze pogodzie. Mimo, że nie czuł się komfortowo, przyszedł, dalej opowiadając co się działo za tymi czterema ścianami. „Nie płacz, zaraz wszystko się skończy”. Po tych słowach, wstałam z łóżka i mocno go przytuliłam.
***
Godzinę później dotarliśmy samochodem na osiedle pod miastem. Składało się ono z dwóch głównych uliczek, które krzyżowały się niedaleko początkujących domków od strony miasta. Obok skrzyżowania znajdował się ogromny plac wyłożony kostką. Ogrodzony prowizorycznie sznurkiem z ozdobnymi trójkątami, był zabezpieczeniem, aby bawiące się dzieci nie wybiegły za daleko. W środku ogrodzenia znajdowały się trzy duże namioty i masę stolików. Pozostawione jedzenie, zabawki i sprzęty do zorganizowania imprezy, sugerowały iż mieszkańcy w pośpiechu opuścili teren. Wczorajszy festiwal na cześć nowego Alfy i Luny, został przerwany przez ogień, który objął większą część drugiej części miasteczka. W pożarze nikt na szczęście nie zginął, ale trzy osoby trafiły do szpitala z poważnymi oparzeniami, a kilkoro zgłosiło się z objawami zatrucia dymem. Na razie zwiadowcom udało się ustalić, iż ktoś specjalnie około północy podłożył ogień. Zrobiło mi się głupio, kiedy uświadomiłam sobie, że kiedy ja spędzałam cudowną noc z Xair, tutaj rodziny traciły swój cały dobytek. Przebywanie tutaj nie było miłe, ale nadal nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak bardzo chcieli abym tu nie przyjeżdżała. Powoli posuwaliśmy się do przodu, widząc jak opuszczone domy, miały coraz większe skazy po ogniu.
- Pamiętacie ten ostatni horror w telewizji? Akcja odgrywała się na tego typu osiedlu… tylko głównym problemem było opętane dziecko, nie pożar.
Odwróciłam się, aby spojrzeć na siedząca na tylnym siedzeniu Mishie. Jej wypowiedź wydawała mi się zawierać ukrytą ekscytacje. Nathaniel odparł coś pod nosem, nie odrywając wzroku z szyby. Albert sztywno siedział za kierownicą. Zatrzymaliśmy się po drugiej stronie osiedla, gdzie prawdopodobnie wszystko się zaczęło. Wysiadając z samochodu, wyczułam wilki Moonighta. Wszyscy szukali śladów. Kilkoro zauważyłam w lesie, paru między szczątkami spalonych mieszkań. Jednak wyczuwam coś jeszcze, ale nie mogłam określić co dokładnie. Przeszłam parę kroków w stronę niewielkiej polany, z której mało co zostało. Wtedy za moimi plecami usłyszałam głos Trevora.
- Luno! Przed chwilą dostałem wiadomość, że masz się zjawić. Niestety nadal nie udało nam się ustalić kto to mógł być.
Mulat wytłumaczył mi jeszcze raz całą sytuację. Niestety nic nowego się nie dowiedziałam. Wszyscy mieszkańcy byli na placu i nikogo na miejscu nie było, przez co miałam dziwne wrażenie, że sprawca wiedział o tym oraz to wykorzystał. Te zniszczenia miały być ostrzeżeniem, ale nie wiedziałam do kogo były zwrócone i czego mogli chcieć. Posłałam moich towarzyszy z Trevorem, który musiał wracać na zachodnią część, sama zostając na miejscu. Miałam nadzieję, że moje bardziej wyczulone zmysły, które zawdzięczam alfim genom, pomogą mi coś znaleźć. Przeszłam się na około, z dwa razy, nie mogąc pozbyć się tego dziwnego wrażenia, że dociera do mnie jakiś zapach, którego nie mogę zidentyfikować. Obok mnie pojawiła się postać. Gwałtownie się odwróciłam, rozwiałam popiół. Wystraszona dziewczyna w moim wieku, przepraszała, chyląc głowę. Blondynka o długich włosach, zaplecionych w warkocz, ubrana była w niebieską sukienkę. Ubranie było ubrudzone od błota i , a na głowie przyczepiły się jej liście. Westchnęłam, zdziwiona własnym zachowaniem. Nie rozumiałam swojego niepokoju, przecież podpalacze nie wrócą teraz tutaj, gdzie roi się od zwiadowców. Uśmiechnęłam się, zapraszając nieznajomą bliżej. Dziewczyna miała na imię Gizzi. Jej dom spłoną i chciała się upewnić, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby odnaleźć sprawców. Straciła nie tylko dach nad głową, ale także pamiątki po zmarłej matce. Zbyt dobrze wiedziałam, co musiała teraz czuć.

Przytuliłam Gizzi, pocieszając ją, że niedługo znowu będzie mogła spokojnie zasnąć. Delikatny uśmiech na jej twarzy, uspokoił mnie. Odchodząc, widziałam, że w jej oczach strach, zniknął pod błyskiem nadziei. Spojrzałam w stronę samochodu, obok którego zauważyłam Bruna. Ruszyłam w jego stronę, kiedy coś przykuło moją uwagę. Na odsłoniętej od popiołu ziemi było sporo ledwo widocznych śladów łap. Ziemia, na której się znajdowały nie pachniała ani żadną znaną mi sforą, ani naturalną wonią gleby. Był to TEN zapach, ten który nie dawał mi spokoju odkąd wysiadłam z wozu. Woń pieprzu, ale innej niż czułam zeszłej nocy. Kucnęłam, aby przyjrzeć im się bliżej. Ziemia w dotyku była twarda i wysuszona. Nie podobało mi się to. Choć znalazłam poszlakę to czułam jakbym znajdowała się w niewłaściwym miejscu. Wszystko nagle wydawało się takie mało realne, jak ze snu. Rozejrzałam się wokoło, ale choć widziałam co mnie otacza, moje oczy nie potrafiły tego zarejestrować. Jedynie ścieżka, którą instynkt mi wyznaczył wydawała się prawdziwa. Kierowała mnie śladami nieznanych łap. Wstałam i pewnym krokiem ruszyłam, gdy wtedy ktoś pociągnął mnie za bluzkę. Ktoś okrutnie się zarechotał. Wiedziałam jedno - to nie był przyjaciel. Moje paznokcie zamieniły się w wilcze pazury i zamachując się do tyłu, przecięłam powietrze za sobą. Nikogo tam nie było. Zero, żadnej żywej duszy. Otoczenie wróciło do swojego normalnego wyglądu, a ja słyszałam jak Bruno nerwowo do mnie woła. Mężczyzna miał na sobie tylko bojówki, więc musiał nie dawno przemienić się z wilka.
- Nevada – zdyszany, pokonał dzielący nas dystans jak najszybciej mógł. – Co się dzieje?
Wzruszyłam ramionami, sama nie rozumiejąc, co przed chwilą się stało.
- Nie ważne… nie powinno w ogóle cię tutaj być... czytałaś moje esemesy? – przytaknęłam, a on kontynuował łapiąc co chwilę powietrze. – Albert, nie chciał mi uwierzyć… kiedy po raz pierwszy mu… powiedziałem mu o zielonych oczach na przyjęciu, ale gdy zjawił się pod naszym hotelem… jeszcze ten pożar…
- Poczekaj. Co ten pożar ma wspólnego z mordercą mojej rodziny?
Złapał jeszcze kilka głębokich oddechów, pochylając się do przodu. Kiedy się wyprostował, jego twarz była zalana potem, a włosy kleiły się do jego skóry. Wszystkie jego mięśnie były napięte. Brak koszulki odsłonił resztę blizn na jego ciele, które głównie zawdzięczał walkom z chłopakami z Forwood. Patrzył na mnie z współczuciem i troską.
- Jakieś dwie godziny temu byłem w szpitalu. Rozmawiałem z gościem, który jako pierwszy zaalarmował resztę o pożarze. Nikomu tego nie mówił, ale widział zielone oczy, około tuzina par – otworzyłam usta, aby zadać mu kolejne pytanie, ale nie pozwolił mi dojść do głosu. – Od razu zadzwoniłem do Alberta, aby wymyślił cokolwiek, byle tylko trzymać cię daleko stąd. Nie mówiłem jeszcze nikomu o tym, ale sądzę, że i tak niedługo się dowiedzą. Nevi, nie wiem jak to dokładnie jest z tobą i tą całą historią o zielonych oczach, ale sądzę jednak, że to już ta pora, aby powiedzieć innym.
Spuściłam głowę, aby spojrzeć jeszcze raz na ślady łap. Nigdy nie chciałam przestać szukać mordercy mojego brata, matki i reszty rodzeństwa, ale odkąd zamieszkałam z Xairem, moje dawne życie jakoś uciekło z moich myśli. Nie chciałam narażać ani Bruna ani Sierry, więc nie wciągałam ich głębiej w tę całą historię, tak samo nie chciałam by ktoś z Moonightów został w to wplątany. Miała być to tylko moja sprawa. Rozglądając się jednak po szkodach, wiedziałam, że to już nie dotyczy tylko mnie i mojej rodziny. Pewna swojej decyzji, spojrzałam w ciemne oczy Bruna. Za mężczyzną, na osiedlowej uliczce, pojawiła się nieznana mi postać. Postać była lekko zgarbiona o przerażająco wystrzeżonym uśmiechu i oczach w kolorze trawy. Zapach pieprzu i krwi, dotykało moje ciało, przesuwając się po nim jak stado obrzydliwych robaków. Złapałam za ramię towarzysza wskazując palcem w jego kierunku. Moja dłoń drżała, a głos załamał się. Bruno wyczuwając mój strach, zmienił się w wilka, niszcząc przy tym swoje bojówki. Rzucił się w stronę tajemniczej postaci, która także przemieniła się i rzuciła się do ucieczki. Czułam potrzebę, dołączenia się do pościgu, ale kiedy tyko chciałam zmienić się w zwierzaka, przed oczami miałam martwe ciała moich pobratymców i rozszarpaną twarz Bruna. Zagryzłam mocno wargę. Poczułam metaliczny posmak własnej krwi.

Mój wilczy narzeczonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz