33. Wyzwania

209 29 18
                                    

Moje nogi są podkulone pod postrzępionym granatowym kocem, palce dłoni zaciśnięte w okół porcelanowego kubka. Wypuszczam powoli powietrze z ust i zaciągam się zapachem świeżo zaparzonej kawy. Moje lewe ramię jest przemarźnięte od dotyku zimnej szyby. Przygryzam dolną wargę i próbuję nie koncentrować uwagi na niczym konkretnym. Moje myśli wypełnia pustka, kiedy siedząc na parapecie spoglądam na samochody sunące po jezdni.

Kupiłam moje pierwsze mieszkanie.

Jest małe, zakurzone i stare. Usytuowane w nienajlepszej dzielnicy, ale jednak moje.
Miejsce w którym mogę puścić hamulce, rozplątać liny i wreszcie przez chwilę być sobą. Schronienie, w którym nie muszę udawać....w którym w ogóle nic nie muszę. Mogę tak tu siedzieć całymi godzinami, dniami, miesiącami, latami i sączyć herbatę, nie słuchając tych głosów, nie oglądając tych twarzy.
Nikt mi tego nie zabroni. Nikt nie powie: Gigi zejdź z parapetu bo przemarźniesz i będziesz chora.

Zastanawiam się, czy już zawsze tak będzie. Czy już zawsze będę skazana na życie w ciszy?
Samotności.
Czy tę ciszę przepędzi kiedyś oddech innej osoby, przedzierając się do moich uszu, do mojej duszy?

Nie.
To niemożliwe żeby ktoś mnie pokochał.

A jednak...Staram się walczyć o tę miłość za każdym razem. Mam wrażenie, że im dłużej jej nie dostaję, tym bardziej jej pragnę, tym mocniej jej szukam.

Jestem żałosna.

Prycham pod nosem i sięgam po telefon, który położyłam wcześniej na rozkładanym plastikowym krześle. Na wyświetlaczu pojawia się jedna wiadomość.

Styles: Gdzie jesteś?

Szybko wystukuję swój adres i go wysyłam. Po chwili namysłu stwierdzam, że wcale nie chcę tu teraz Harrego , ale jest już za późno, wiadomość zdążyła dojść do jego telefonu.

Ja: Po co ci mój adres o tej porze?

Wcale się nie dziwię, kiedy przez następne 25 minut nie otrzymuję odpowiedzi, za to słyszę łomotanie. Podnoszę się powoli z parapetu i kieruję odrętwiałe nogi do drzwi. Zdejmuję łańcuch, przekręcam zasuwę i otwieram, by napotkać wkurwione spojrzenie Harrego.

-Co ty robisz w Croydon?

- A jak myślisz idioto? Mieszkam tu- odpowiadam przeciągle i niedbale, nie rozumiejąc absurdu tego pytania.

- Tu się roi od hołoty. Nie będziesz tu mieszkać. Zaraz cię okradną, porwą i zabiją.

-Boże Styles to nie fawele, ani nie dżungla, tylko pieprzony Londyn!- wykrzykuję unosząc ręce do góry.

Harry patrzy na mnie równie mocno zdenerwowany co wcześniej.

-Daj mi wejść.

-Nie, dopóki się nie uspokoisz!- syczę i podpieram się pod boki.

Harry nie czeka na dalszy rozwój sytuacji, tylko jak zawsze bierze to co chce, w tym przypadku mnie, bez pytania. Chwyta mnie za ramiona i zwyczajnie przepędza ze swojej drogi. Zamyka za sobą drzwi.
Zaciskam zęby tak mocno, że ich zgrzytanie odbija się echem od pustych ścian.

-Tak jak myślałem. To wygląda jak nora jakiegoś ćpuna- wypowiada się Harry wszechwiedzącym tonem.

-Spierdalaj, nie wszyscy na tym świecie mają tak dobrze jak ty celebrytko- odpieram ostro.

Oszukana zakochana|| H.S. Z.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz