— Nie wiem czy powinniśmy tu być... — powiedział Rei.
Po paru godzinach drogi, wciąż w tym samym lesie, teren zaczął robić się naprawdę straszny. Mgła unosiła się lekko zasłaniając bagna po których stąpali. Wszędzie wyrastały ciernie. Nie widzieli po czym stąpają, ani czy po ścieżce. Cały czas szli przed siebie. Nigdy nie słyszałem o tym miejscu. Aron miał pewne wątpliwości co do tego czy jechać dalej. Świat jest pełen przerażających bestii, a miejsce w którym się znajdują, idealnie pasuję do ich spotkania. Mieli natomiast mało jedzenia. Nie wystarczało raczej na powrót i znalezienie innej drogi. Musieli jechać dalej.
— Nie nocujmy tutaj. Mińmy ten odcinek, dobrze? — poprosił jego syn.
— Mam nadzieje, że nie będziemy musieli spędzać tu nocy — odpowiedział. Ciarki przeszły mu po plecach. Jedyne zwierzęta jakie widzieli to gałęzaki. Im dalej idą, tym są większe. Tak wielkich jeszcze nie widział. Na oko, osiągały dwa metry. Uczucie, że wiszą nad ich głowami wcale nie pomagało, mimo tego, że są to istoty roślinożerne i nieagresywne. Brzydził go jednak fakt przechodzenia pod nimi. Nieswoja atmosfera, która otaczała go przez kilka dni była bardzo irytująca. Chciał już wydostać się z tego lasu.
— Boję się... — Rei co chwila odwracał się za siebie.
— Nie możemy teraz zawrócić. Nic tu nie ma Rei. Nie ma się czego bać. — Ta, jasne. Ogromne drzewa z godziny na godzinę stały coraz bliżej siebie czyniąc ten las gęstszym. W pewnym momencie ich jazda polegała na znajdowaniu trasy między cierniami.
— Tylko uważaj — ostrzegał Aron. Mgła, która towarzyszyła im od pewnego czasu nabrała teraz lekko zielonego koloru. Zapach dał się we znaki. Śmierdziało zgnilizną.
— Nie dobrze mi... — Rei zachwiał się w siodle.
— Już niedaleko. Wytrzymaj. — Aronowi też zaczęło kręcić się w głowie. Jeszcze tego brakowało. Po paru minutach jazdy miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
— Nie dam rady... — Jego syn opadł na szyję konia. Jest mi niedobrze... Teraz zaczęły dochodzić go myśli, że to może być koniec. Mogą umrzeć przez trujące opary unoszące się w powietrzu. Z jego winy umrze Rei. Z jego nieostrożności i faktu, że nie podróżowali z mapą.
Usłyszał szelest. Kilka metrów przed nimi. Zwrócił na to uwagę, gdyż w tym lesie nic, oprócz ich nie wydaje dźwięków. Czasem tylko słychać u góry poruszające się gałęzaki. Ale to było coś innego. Zatrzymał konia i przyglądał się w kierunku z którego dochodził dźwięk. Kolejny szelest. No i jeszcze tego brakowało... Co to? Krodyle? Trolle? Czy może te czarne bestie o czerwonych ślepiach. Wiedział, że nie ma siły z nimi walczyć. Kręciło mu się w głowie.
— Tato... Coś za mną jest.
W momencie kiedy Aron się obrócił, koń jego syna staną dęba. Zrzucił Reia na ziemię i szybkim galopem uciekł wgłąb lasu. Słychać było dudnienie jego kopyt. Aron zeskoczył z siodła. Nie utrzymał równowagi i runął na ziemie.
— Nic ci nie jest?
— Nie... — Rei zwymiotował.
— Tato, wracajmy do domu — powiedział patrząc na to co przed chwilą wydalił.
— Zaraz będziemy w mieście... Już niedaleko.
Odchodzę od zmysłów... Co się dzieje? Nie chcę byśmy umarli. Jego koń zaparskał i rzucił się biegiem przed siebie znikając we mgle. To koniec. Zewsząd słyszał dudnienie kopyt obydwu koni. Wiedział, że są już daleko. Dudnienie stało się uciążliwe. Złapał się za głowę. Ciszej!
CZYTASZ
Jaki ojciec, taki syn
FantasyPradawna podziemna rasa została przebudzona przez nieostrożnych podróżników i wypełza stwarzając zagrożenie dla Systanu. W obliczu tak wielkiego zagrożenia, królestwa jednoczą się, natomiast dla Moe'go, najważniejsze jest odnaleźć swojego syna.