Uwięziony

19 2 2
                                    


Nie byli w żadnym mieście już od dawna. Rei tęsknił za towarzystwem innych ludzi. Był tylko on i jego oprawcy. Po tylu dniach spędzonych z nimi, nie czuł już do nich takiego strachu. Zachowywali się normalnie. Rozmawiali, żartowali... Dobrze go tutaj traktowano. Nie zmienia to faktu, że nie było dnia w którym Rei nie rozmyślałby nad ucieczką. Czeka na okazję, lecz zawszę kiedy się nadarza nie jest na tyle odważny by się podjąć się jakichkolwiek działań. W grupie było ich sześcioro, razem z nim. Porywacze ubrani byli w lekkie skórzane ubrania. Tylko jeden z nich miał na sobie czarny płaszcz ze złotymi ozdobami. U pasa każdego z nich, znajdował się ostry miecz. Rei miał na sobie kremową, podartą przy ramieniu koszulkę i brązowe ciasne spodnie, a na nogach miał wysokie czarne buty.

Na koniach byli już od dwóch godzin. Słońce zdążyło wznieść się wysoko oświetlając mokre, błotniste drogi. Rei nie musiał już mieć związanych rąk. Był spokojny więc darowali mu tej niewygody. Po ich lewej stronie, na horyzoncie rozciągał się pas gór Klistych.

— A więc Rei, tak?

Chłopak nie zauważył jak mężczyzna w czarnym płaszczu pojawił się obok niego. Jego twarz była młoda i sprawiała wrażenie osoby miłej, a jego wzrok był troskliwy.

— Tak — rzucił w odpowiedzi.

— Nie martw się. Niedługo zobaczysz swojego tatę.

Rei miał taką nadzieję. Bał się tylko co z nim zrobią kiedy się spotkają. Wiedział, że mimo ich sympatycznego nastawienia i miłego głosu, są zdolni do wielu okrutnych rzeczy.

— Niedługo robimy przerwę — powiedział klepiąc go po plecach, facet w szacie, wyprzedził go i dołączył do reszty, która jechała z przodu.

~~~~O~~~~

Na około było ciemno. Ognisko przy tym wydawało się jedyną ostoją bezpieczeństwa. Rei nie mógł zasnąć. Przysłuchiwał się rozmowie przy ognisku.

— Ja wciąż uważam, że powinniśmy wziąć starego, nie tego dzieciaka — mówił ktoś z niskim chrypliwym głosem. Rei go rozpoznawał.

— I ja. Nie jestem jakimś potworem. Na samą myśl o poświęceniu chłopaka robi mi się źle.

— A może... Może zróbmy tak, że poczekamy na miejscu na jego ojca? Na pewno za nami idzie.

— Bardzo prawdopodobne, że go nie spotkamy. Jest ścigany listem gończym. — Głos należał do mężczyzny w płaszczu. Oni nie dorwą taty. Tata jest nie do złapania.


Po tym dialogu nastała dość długa cisza. Rei słyszał jak dwie osoby kładą się spać, a ktoś dorzuca do ogniska. Starał się zasnąć za wszelką cenę. Każdej nocy starał się nie rozpłakać, bał się reakcji oprawców. Bardzo tęsknił za Aronem. Co jeśli go już więcej nie zobaczę?

— Chłopak nie ma już ojca — przerwał chwilę myślenia głos faceta w szacie.

— Jak to? — zapytał jego towarzysz.

— Człowiek, od którego go wzięliśmy nie jest tak naprawdę jego ojcem.

Rei przypomniał sobie co mówił mu Aron. Że znalazł go pod drzwiami... Że matka go tam zostawiła i nigdy ona jak i biologiczny tata się nie pokazali.

— A więc zasada krwi... Nici z wymiany.

— Niestety.

— Okej. Ja idę się kłaść. Obudź mnie kiedy będzie moja kolej.

— W porządku.

Mężczyzna w czarnej szacie położył się niedaleko i nastała cisza. Słychać było tylko strzały drewna w ognisku.

Rei wciąż nie mógł zasnąć. Czuł jak mijają minuty, potem godziny. Nie wytrzymam tak... Przetarł oczy i usiadł. Rozejrzał się dookoła. Wszyscy spali. Człowiek który miał stać na warcie również zasnął oparty o drzewo. To moja okazja! Rei motywował się długą chwilę by wstać, aż w końcu to zrobił. Odgarną koc najciszej jak mógł po czym rozglądał się badawczo. Czy na pewno wszyscy śpią? Po chwili stania i czuwania przeszedł do najbliższego drzewa. Zanurzył się w cień. Stał i patrzył się w dal. Czekał aż jego oczy przyzwyczają się do mroku. Jestem wolny! Mimo, że jeszcze nie uciekł, czuł wolność. Teraz go nie powstrzymają. Teraz jest jego ruch. Teraz...

— Hej! — Usłyszał za sobą krzyk. — Wracaj tu!

Rei nie zastanawiał się tylko zaczął pędzić na przód nie patrząc za siebie. Przeskakiwał nad korzeniami. Słyszał jak buty rozchlapują błoto pod nogami. Jego i człowieka, który go ścigał. Był bardzo blisko. Nie dopadniesz mnie! Nie! Wtedy poczuł mocny chwyt za kaftan.

— Mam cię!

Został powalony na ziemię.

— Nie! Puszczaj mnie! — Rei wiercił się i kopał. Było ciemno i nie widział oprawcy, ale czuł jak przygniata jego ciało. Dostrzegł wystający z pochwy miecz. Chwycił go bez zastanowienia i wyciągną kalecząc przy tym mężczyznę. Ten zawył z bólu i odskoczył od niego łapiąc się za ranę przy barku.

— Tak się bawić nie będziemy — warknął po czym chwycił Reia za rękę i wyrwał mu broń. — Przykro mi chłopaku.

Nie zdążył wstać. Błysnęło mu w oczach białym kolorem od bólu. Dostrzegł wystającą rękojeść miecza z brzucha. Poczuł zimno i ogromny, mdły ból.

— Dlaczego? Jestem wam potrzebny... — wymamrotał łapiąc się za ranę. Naokoło zrobiło się ciemniej, a w uszach piszczało. Krew spłynęła zalewając mu nogi. Tato... Ja chcę zobaczyć tatę. Gdzie jesteś? Potem już była tylko ciemność.

_________

Średnio u mnie z zapałem jak i pisaniem :/. W każdym razie niebawem ( dzień lub dwa ) powinien ukazać się kolejny rozdział. Pozdrawiam i dzięki! ELO!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 18, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Jaki ojciec, taki synOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz