Plaga

27 6 2
                                    

Mieli zamiar przenocować w Arrakarze dwa dni i ruszyć dalej do Polmironu. Sytuacja w Systanie zrobiła się bardzo napięta. Ostatnio, poza zawalonymi wioskami, pod ziemię zapadło się miasto Slokvia. Moe dziwnie się z tym czuł, szczególnie, że niedawno jeszcze tam był. Strach wśród mieszkańców był zauważalny. Ulice nie tętniły już życiem, jak kiedyś. Wszyscy byli gotowi, w razie potrzeby, do ucieczki, albo ruszali na południe, w stronę królestwa Ponic. Tam to dopiero muszą być tłumy.

Siedzieli razem w karczmie i zajadali się rybą z tutejszych jezior. Derion zalecił, by nie spożywać zbyt dużo alkoholu. Nie wyjaśnił dokładnie, dlaczego, ale Moe zrozumiał.

— Dobra, prawda? — skomplementował posiłek Derion.

— Najlepsza. Próbowałem jedzenia w różnych częściach świata, ale tutaj ryba jest najsmaczniejsza. Raz miałem okazję zobaczyć połów. Niesamowite ile oni jedną siecią łowią ryb. — Wziął kęs. Odpięty miecz w pochwie postawił pod nogami. Z nim było mu niewygodnie.

— Co jeśli znajdziesz tam swojego syna? Myślałeś już o tym?

— Myślałem, ale nie wiem co zrobię, gdy go tam spotkam. Szczerze mówiąc wolałbym, chyba, żeby to nie była prawda.

— Żeby go tam nie było?

— Żebym nie miał syna. Nie widzę siebie, jako ojciec.

W drewnianej karczmie, w której przebywali było bardzo mało osób. Oprócz nich jeszcze dwa stoliki. Wszyscy wynoszą się z tego miasta. Nawet karczmarz wyglądał jakby ostatnią rzeczą, którą chciałby robić, było siedzenie tu.

— A ty chciałbyś mieć kiedyś syna? Założyć rodzinę? — Zaciekawił się Moe.

— Nie wiem, czy moja kobieta by ze mną wytrzymała. — Zaśmiał się jego przyjaciel.

Przez chwilę jedli w ciszy, lecz kiedy skończyli Derion zapytał:

— Co myślisz o tym potworach spod ziemi? Sądzisz, że zawalą cały Systan?

Co sądzę?

Nad tym się nie zastanawiałem... Myślę, że znajdzie się ktoś, kto je powstrzyma, a jak nie to na pewno nie wytępią całej ludzkości. Ludzie są jak gówno na bucie. Wytrzesz w trawę, ale ono dalej tam jest.

— Dobre porównanie. — Derion uśmiechnął się.

— Dziwne, że się nie zastanawiałeś... W końcu zwiałeś z miasta zapadającego się pod ziemię —dodał po chwili.

To prawda. Dziwnie, że się nie zastanawiałem. Nie czuję się zagrożony, mimo faktu, iż wszystkie większe miasta królestwa Malum zostały obrócone w gruz.

Gdy skończyli posiłek wyszli się przejść. Zaszli na rynek gdzie zebrało się sporo osób. Po środku, na drewnianej scenie stał starszy mężczyzna, ubrany w białą szatę. Przemawiał do tłumu.

— Nadchodzi ten dzień! Nadchodzi dzień, w którym ludzkość zostanie rozliczona ze swoich grzechów! — krzyczał do tłumu starzec. Moe i Derion podeszli bliżej, starając znaleźć najwygodniejsze miejsce.

— Omnis przebudził bestie, byśmy odpokutowali za zbrodnie jakie dokonaliśmy! Za to, że wytępiliśmy elfy i krasnoludy! Nie ma ucieczki! Możecie nieznacznie przedłużyć swoje życie, lub oddać się śmierci, by kara była lżejsza!

Ludzie byli zdenerwowani. Szeptali do siebie.

— Ma rację! — krzyczeli jedni.

— To jakieś brednie! — mówili drudzy.

— Gdy nadejdą, oddam się im, prosząc o wybaczenie! — kontynuował starzec — A są już blisko! Niebawem przyjdą po nas!

— To są bzdury — rzekł Moe do Deriona.

— Nie wiem co o tym sądzić, ale zabić się nie dam — powiedział chłopak.

Nagle, za ich plecami coś gruchnęło. Wzrok wszystkich powędrował w stronę dźwięku. Brama, która stała niedaleko zawaliła się wyrzucając na boki kamienie i unosząc dym.

— Już tu są! Ponieście karę! Nie uciekajcie przed nią!

Wybuchła panika. Ludzie zaczęli uciekać krzycząc. Moe i Derion spojrzeli po sobie zdenerwowani. Kolejny huk. Tym razem zapadły się pierwsze domy, zrzucając z siebie dachówki. Zaczęli biec, razem ze wszystkimi do zachodniej bramy.

— Nie uciekniecie! Prędzej czy później was dopadną!

Ziemia pod stopami zaczęła drżeć. Podłoga między nimi pękła, tworząc szczelinę, pochłaniającą nieuważnie stąpających. Derion potknął się i wpadł do dziury dzielącą drogę na pół. Złapał się krawędzi i starał się podciągnąć. Nogi ślizgały mu się po stromej ścianie prowadzącej w ciemną otchłań. Ludzie popychali się w panice, a niektórzy wpadali w paszczę ciemności. Słychać było po nich oddalające się krzyki.

— Pomocy! — zawołał Moe'go, Derion. Mężczyzna usłyszał go i odwrócił się w jego stronę. Starał się iść pod prąd. Był uderzany ramionami i taranowany.

— Trzymaj się!

Derion zaczepił o coś nogę i wyjrzał w dół. To co zobaczył przeraziło go. Tam gdzie spadały odłamki ziemi, z ciemności wyłaniały się czarne sylwetki. Plugastwo o czerwonych ślepiach.

— Szybko! — Przeraził się. Chmara zbliżała się nieubłaganie. Nie chcę tak skończyć! Proszę! — wrzeszczał w myślach. Moe był niedaleko.

— Pomóżcie mu, kurwa! — zwrócił się do uciekających ludzi. Nikt nie reagował.

— Tak, są tu! — krzyczał starzec, który stał na drewnianej scenie, zawalonej do połowy pod ziemię. Na jego platformę wdrapały się czarne potwory.

— Czekam na was! Czekam na odkupienie!

W tym czasie na plecy szaleńca wyskoczyła jedna z bestii i wyrwała mu kawałek mięsa z barku. Przeraźliwy skrzek dotarł do uszu wszystkich. W oddali znowu coś się zawaliło.

— Moe! Pomocy! — Derion próbował za wszelką cenę wejść na górę, ale strach odbierał mu siłę.

— Jestem przy tobie! — Przyjaciel złapał go za rękę i starał się go wyciągnąć. W tym czasie ktoś wpadł na Moe'go, przewracając go. Nie! Deriona coś złapało za nogę i pociągnęło w dół.

— Moe! — Usłyszał krzyk swojego druha, który spadał właśnie w głąb z czarną maszkarą. Lecąc odbił się do wystającego korzenia i zniknął w ciemnościach.

— Nie! — krzyknął Moe. Do jego oczu napłynęły łzy. W środku niego, narastał gniew. Nienawiść.

— Chodźcie tu kurwy! — warknął wstając i wyciągając z pochwy miecz. Ze szczeliny zaczęły wychodzić potwory, łapiąc uciekających za nogi i wciągając ich na dół. Moe dźgnął jednego w twarz, rozbryzgując czarną posokę. Ktoś na niego wpadł, przez co upadł zostawiający broń w głowie plugastwa. Bestia spadając zabrała narzędzie ze sobą.

— Czemu? Czemu wszyscy których poznaje umierają?! — Zachodził się płaczem klęcząc wśród tłumu. Co chwila ktoś potykał się o niego. Znowu to uczucie. To samo uczucie kiedy śmierć zabrała Mirę. Teraz zabrała mojego przyjaciela. Świat naokoło niego nie miał znaczenia. Potwory, które zjadały ludzi, również go nie obchodziły. Wziął głęboki oddech, wstał i ruszył w stronę bramy. Z rozpaczą na twarzy oraz pustką w środku. Nie czuł już nic.

~~~~O~~~~

„...Ludzkość nie zdąży dostrzec, kiedy ich domy zapadną się pod ziemię, a bliscy odejdą w cierpieniu..."

Jaki ojciec, taki synOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz