Na własną korzyść

27 5 0
                                    

Zatrzymali konie na kamiennej skarpie. Obok nich rozchodził się wąwóz Iglaków (nazwany tak przez wystające ostre skały). Przed nimi rozciągało się miasto przyłączone do wielkich gór Paskowych. Polmiron. Z dachów, które były za murem widać było kłębiące się dymy z kominów. W najdalszej części rozciągał się wielki srebrny zamek.

Do bramy miasta prowadziła dość spora kamienna droga, przy której znajdowały się różnorakie stragany. Tłum nie pozwolił im dalej jechać na koniach, więc zostawili je w pobliskiej stajni. By wejść do środka stolicy, musieli przejść przez zewnętrzną stronę pełną uboższych mieszkańców. Aron przypiął sobie do pasa bombę dymną, którą trzymał na wypadek awaryjny. Była jedyna i ostatnia, więc chciał ją użyć w ostateczności. Wytłumaczył Reiowi co robić w wypadku użycia jej.

- Muszę zorientować się gdzie kto jest i przebiec na ich tyły.

- Tak, ale w wypadku gdy masz określone miejsce do którego chcesz pobiec, biegnij tam od razu. Gdyby coś nie wypaliło biegnij wzdłuż lewego muru. Odnajdę cię, jakbyśmy się zgubili.

Przy bramie stało czterech strażników z herbami miasta, czyli czerwony smok na białym tle. Podeszli do nich, lecz gdy chcieli minąć wejście zatrzymali ich.

- Sprawdzenie...- powiedział znużonym głosem jeden z nich, który do nich podszedł. Przyglądał się im uważnie po czym spoglądnął na listy gończe rozwieszone przy schodach na mur. No to lipa... Mimo koślawo narysowanego oka, rozpoznał Arona.

- Panowie. Ten miał być wasz - rzekł i odwrócił się od nich. Za ich plecami pojawiło się pięcioro mężczyźni w skórzanych kurtkach. Nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych.

- Prosto w nasze ręce - syknął niewyraźnie jeden z nich, najmniejszy. Aron spojrzał wymownie na syna, dostrzegł zrozumienie i gotowość w jego oczach, po czym upuścił bombę. W ułamku sekundy całe miejsce opętał dym. Przymknął oczy i pobiegł w stronę wschodniego muru.

- Łapać ich! - Usłyszał za plecami. Wynurzył się z dymu ledwo co unikając kobiety. Dostrzegł Reia, który wbiegał w zaułek przed nim. Zuch chłopak. Pobiegł za nim. Niestety zostałem zmuszony do wejścia inną drogą. Drogą znaną tylko członkom Gildii Złodziei. Nie lubił tamtędy przechodzić. Było tam mokro.

~~~~O~~~~

Ulokowali się na poddaszu domu aukcyjnego. Od dołu wejścia nie było. Dostali się tam przez wyłamaną deskę. Rei całkiem sprawnie poruszał się po dachach. Tutaj w Polmironie, najlepiej się po nich skakało ze względu na stabilną konstrukcję dachówek, które nie osuwały się pod stopami. Rozłożyli koce i wypakowali rzeczy. Dość ciepło. Przez deski po bokach dostawały się promienie słońca, ukazując przy tym unoszący się w powietrzu kurz.

- Poczekaj tu Rei. Ja przejdę się do siedziby Gildii. Zakryj wejście deską i staraj się być cicho.

Chłopak skinął głową.

- Tato? - zapytał gdy ten wychodził - Czy tutaj będę mógł pójść do szkoły?

- Musimy najpierw się ogarnąć, ale sądzę, że jest taka możliwość.

~~~~O~~~~

Gildia znajdowała się pod zamkiem. By się tam dostać musiał najpierw wskoczyć do kanałów. Potem trochę zwinnych przeskoczeń po belkach i był u progu żelaznych drzwi do których trzeba było zapukać odpowiedni rytm, aby się otworzyły. Gdy wszedł do środka, zobaczył jednego z członków stowarzyszenia. Nie znał go. Był, może, koło trzydziestki, ciemne włosy, a na twarzy charakterystyczna blizna, zaczynająca się od dolnej powieki po podbródek. Pokój był cały z kamienia. Naprzeciwko widać było szerokie schody, które kończyły się poza zasięgiem jego wzroku.

Jaki ojciec, taki synOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz