Derion

54 11 0
                                    


Była noc. Siedzieli głeboko w lesie. Niedaleko słychać było strumień. Ognisko jarzyło się żółtym płomieniem. Języki ognia lizały powietrze, tworząc naokoło paleniska pomarańczowy krąg. Moe siedział na złamanym pniaku, a naprzeciwko niego, na ziemi siedział Derion - jego wybawca. Po ucieczce z miasta musieli rozbić obóz i napoić konia. W dwie osoby na jednym wierzchowcu daleko nie zajadą. Przez większość drogi nic nie mówili. Nawet teraz, gdy sytuacja do tego namawiała, nikt nie odzywał się ani słowem. Derion był dość młodym, rosłym mężczyzną o czarnych włosach. Moe chciał dostać się do bezpiecznego miasta z którego mógłby rozpocząć poszukiwania syna. Pamięta dokładnie trasę, którą przemierzył poszukując Miry. W jakimś z tych miejsc chciał znaleźć swojego syna. Syna, mającego teraz pewnie siedem lat. Czy on jeszcze żyje? Nie zastanawiał się jeszcze jak zacznie nim rozmawiać. Jak powiedzieć mu, że jest jego ojcem, tylko siedem lat siedział w więzieniu? Jak powiedzieć mu, że jego matka nie żyje. Nie chciał teraz zaprzątać sobie tym głowy. Musiał najpierw go znaleźć.

— Moe, tak? — zapytał Derion patrząc cały czas na ognisko. — To... Co robiłeś w mieście?

— Byłem w pracy. Pracuję jako łowca skarbów — skłamał Moe. Twarz zaczęła go piec od ogniska. Przesunął pień do tyłu i usiadł.

— A ty... Derion? Co robiłeś w mieście? — Poczuł jak drętwa jest ta rozmowa.

— Również byłem w pracy. Poluję na zwierzęta.

Obok niego leżał łuk z dębu białego i kołczan ze strzałami. Znowu nastała cisza. Drętwa, niewygodna cisza. Moe'mu to nie przeszkadzało. Wolał siedzieć w ciszy, myśląc. Derionowi to najwyraźniej przeszkadzało.

— Jakiego skarbu szukałeś? — zapytał. Nie wiedział co mu odpowiedzieć. Jakiego? Ostatnim jakie znalazł było Serce, które prawdopodobnie przebudziło potwory, zdolne zawalić całe miasto pod ziemię. Starał wmawiać sobie, że to nie jego wina. W końcu było to siedem lat temu, ale z drugiej strony - podziemnych tuneli zdolnych do zawalenia miasta nie wykopie się w tydzień. Moe wahał się nad odpowiedzią. Może by go do siebie przekonać?

— Syna — odpowiedział. Derion spojrzał na niego z zaciekawieniem.

— I znalazłeś? — zadał pytanie na które pewnie znał już odpowiedź. Nie doczekał się odzewu.

— Miastem do, którego przyjedziemy to Lotaryia. Masz jeszcze jakiś pomysł gdzie go szukać?

Lotaryia nie była miejscem na trasie. Nie spodziewał się znaleźć tam syna.

— Chciałem wybrać się najpierw do Slokvi — rzekł. Usłyszawszy odpowiedź, chłopak skinął głową.

— Jak się nazywa? — Nie przestawał. Moe spojrzał na niego. Derion uznał, że nie zrozumiał pytania.

— Syn. Jak się zwie? — Starał się nie być nie miły. Trudne pytanie. Co miał mu odpowiedzieć? Prawdę, czy wymyślić imię, żeby tamten dał mu spokój.

— Nie wiem. Nigdy go nie wiedziałem.

Czy go zobaczę? Szykował się na kolejne pytania. Derion oparł się na rękach i przyglądał się Moe'mu. Widać, że był gnębiony pytaniami w głowie, ale bał się zapytać nieskorego do rozmowy starszego towarzysza. Siedzieli dalej w ciszy. Ognisko zaczęło maleć. Chłopak wstał, przeszedł się w ciemność i wyłonił się potem z patykami, które dorzucił do ognia. Usiadł z powrotem. Wyciągnął z plecaka suchary zawinięte w duże liście. Wyciągnął rękę do Moe'go proponując przekąskę. Ten przyjął, był piekielnie głodny. Oprócz strzelania rozżarzonego drewna i szumu strumienia, słychać było również ich chrupanie. Gdy skończyli, zjedli też liście, które smakowały również dobrze, szczególnie po sucharach. Tworzyły wtedy smaczny kontrast. 

— Dziękuję... Za ratunek. — Rozpoczął tym razem Moe. Derion uśmiechnął się do niego.

— W dzisiejszych czasach rzadko o pomoc — dodał.

— Chyba mało osób znasz. — Zaśmiał się chłopak. To prawda. Koń za nimi prychnął.

Rano, szybko wyzbierali się i ruszyli w dalszą drogę. We dwóch, mięli iść mniej więcej, jeszcze dwa dni. Moe'go bolało ciało przez niewygodny sen. Miał złe sny. Bał się, że nie odnajdzie syna. Bał się, że idzie po Serce Matki, a nie po niego.

— Czyli w Lotaryi się rozstajemy? — zapytał łapiąc się za obolałe plecy.

— Lotaryi? Jedziemy do Slokvi.

Moe nie widział czy chłopak się uśmiechnął, ale wiedział to.

Jaki ojciec, taki synOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz