Złe sny

19 2 1
                                    

Z krzaków naprzeciwko słychać było znajomy szelest. Przez rzadkie gałęzie drzew iglastych widać było blade, zachmurzone niebo. W powietrzu unosił się ulubiony zapach Arona. Zapach ten zawsze nawiedzał świat po deszczu. Mokre podłoże sprzyjało cichszemu poruszaniu się. Chciał okrążyć cel, a potem ustrzelić go z łuku. Kolejny powolny bezszelestny krok. Cel był tuż przed nim. Nie widział go, ale go słyszał. Niczego nieświadomy, zajęty swoją codzienną rutyną. Aron był coraz bliżej. Ręka go już bolała od napinania cięciwy. Znajdował się dwa dni drogi od Antegonu. Czas go gonił. Miał nadzieje, że zdąży. Za każdym razem kiedy powątpiewał, karcił się w myślach. Uda ci się! Uratujesz go! — wmawiał sobie, choć strach przed porażką chodził za nim niczym cień. Po drodze tutaj spotykał mnóstwo osób uciekających z północy. Wielu z nich chciało znaleźć schronienie w Polmironie lub Kazadynii. Królestwo Ponic sprawiało teraz wrażenie najbezpieczniejszego. On mimo to zmierza do terenów, które jako pierwsze stały się celem Plugastwa. Ze świadomością tego, że może nie wrócić już do domu i tak nie czuje się, jakby zmierzał do paszczy lwa. Liczył się tylko Rei. Nie bał się Ohyd. Bał się tylko stracić syna.
Kolejny krok i ujrzał swój cel. Pięknego kasztanowego jelenia, jeszcze dość młodego. Ścigał go od dwóch godzin i teraz ma go jak na tacy. Wystarczy jeden celny strzał. Jeden perfekcyjnie wymierzony strzał... Nie może się pomylić. Nie tak łatwo jest powalić takie zwierzę jednym pociskiem. Jego ofiara stała zwrócona do niego bokiem i obgryzała młode pędy drzewa iglastego. Niczego nieświadoma.
Aron wziął głęboki wdech, ustabilizował łuk i znieruchomiał. W ostatniej sekundzie jeleń zobaczył go, ale było już za późno. Śmiertelna strzała powaliła zwierzynę na ziemię. Mam cię...

~~~~O~~~~

Rzucił truchło wypatroszonego zwierzęcia obok paleniska zostawionego tu przez kogoś innego. Tuż obok stały ich konie. Wziął się za rozpalanie ognia. Zawsze wtedy przypomina mu się Rei. Aron nie lubi o tym myśleć. Nie chce być rozkojarzony, ani zbędnie się rozczulać. Mimo to nie może pozbyć się napływających wspomnień, kiedy to uczył swojego syna rozpalać ognisko. Kiedy razem obok niego spali. Kiedy rozmawiali i żartowali. Kiedy siedzieli w ciszy i podziwiali płomienie.
Z rozpaleniem poradził sobie szybko. Wstał i podszedł do martwego jelenia, którego miał zamiar teraz usmażyć. Wyciął i oskubał pierwszy kawałek. Nabił go na prosty kij, który od paru dni nosi ze sobą i ustawił posiłek nad płomieniami.
Wtedy z krzaków rozległ się szelest, a zaraz potem wyszedł z nich Moe. Miał ze sobą grzyby. Ich spojrzenia nie spotkały się. Zupełnie jakby siebie nie widzieli. Aron nie znał się na grzybach. Nie potrafił rozróżnić, które są jadalne, a które nie.
Moe ustawił nad płomieniami metalowy garnek z nóżkami i zaczął obierać do niego swoje znaleziska. Blask płomieni uwydatniał jego już rysy. Wyglądał na starszego niż jest. Pewnie tak też się czuł.
Aron usiadł przy ogniu na swoim kocu i przyglądał się ognisku z poważną miną. Kiedy starzec skończył skubać grzyby, nalał do garnka wody z bukłaka. Podniósł mały kij z ziemi, wsunął go do żaru, a potem zaczął nim mieszać danie. Gdy skończył spojrzał bez wyrazu na Arona.

— Chcesz trochę? — zapytał.

— Nie — odpowiedział mu. Nie wiem co tam dałeś. Nie mam zamiaru się zatruć. Głupi nie jestem.

Moe wyciągnął manierkę ze swojej torby i i nalał sobie do niej zupy. Usiadł po drugiej stronie ogniska i zaczął jeść. Widząc to Aron zerknął na swój kawałek mięsa. Nie był jeszcze dostatecznie wysmażony. Był bardzo głodny. Nie mógł się doczekać, aż w końcu coś zje.

— Częstuj się — zaproponował Aron i wskazał na martwego jelenia. — Sam go przecież nie zjem, a szkoda go zmarnować.

Moe nie odezwał się tylko skinął głową.

— Wszystko w porządku? Nie wyglądasz za dobrze — powiedział po chwili Aron. Nie potrafił siedzieć cicho. Z każdym dniem malała jego nienawiść do Moego. Sam nie wiedział, czemu jest na niego tak zły.

— Jestem trochę zmęczony... Długo już nie mogę się wyspać.

Jego odpowiedź zaskoczyła Arona. Zwykle używał pojedynczych słów.

— Nie będę robił przerw w Antegonie.

— Wiem, wiem... Nie potrzebuję.

~~~~O~~~~

Naokoło niego rozciągała się trawa o soczyście zielonym kolorze. Na horyzoncie widać było wielki, piękny biały zamek, a przed nim leżał ogromny głaz na, którym siedział... elf.

—Witaj! — przywitał go radośnie unosząc rękę.

— Mieliśmy się więcej nie zobaczyć — zdenerwował się Aron. Nie podobała mu się świadomość bycia we śnie jak i ten nadęty elf.

— Mieliśmy? No cóż... Bywa! — Zaśmiał się tamten. Poprawił swój ciemnozielony kubrak i oparł się na ręce. — Co ty robisz... Idziesz wprost do samego gniazda Plugastw. Czy ty wiesz co może cię tam spotkać?

—Domyślam się, ale ty na pewno wiesz...

—Ha! Owszem! Ale ważne jest to kto z tobą idzie. Albo nie. Znaczy to też jest ważne, ale nie tak... Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało...

— Czego chcesz? — przerwał mu tę jego paplaninę Aron.

— W sumie nowego konia. Znaczy wiele rzeczy bym chciał, ale jakbym miał wybrać jedną...

— Przestań pieprzyć — syknął do elfa, któremu to sprawiało najwyraźniej ogromną radość.

— Tu nie chodzi o to czego ja chce, tylko o to czego ty chcesz.

— A czego chce?

—Nie wiesz? Syna! A ja chce uratować rasie ludzkiej dupska, a te sprawy są sobie przeciwstawne.

— Nie chcesz bym uratował syna? Podobno przewidujesz przyszłość. Brzmisz jakby mi się udało go uratować.

— Otóż nie wiem co się wydarzy.

— To po co ze sobą rozmawiamy?

— Chodzi mi o to, że jeśli uratujesz syna, potwory dalej będą niszczyły miasta.

— Dlaczego tak ci zależy na rasie ludzkiej?

— Nie twój interes! — uniósł się elf.

— Rzucę im Moego na pożarcie...

— Otóż jest pewien problem, gdyż ja wiem co się wydarzy... Twój towarzysz jest straszliwym tchórzem i jestem pewien, że nie wyląduje z Sercem Królowej u tych potworów.

— To wiesz, a nie wiesz czy uratuje syna?

— Właśnie tak! — ucieszył się. — Moje przewidywanie jest zależne od paru czynników. Nie mam pewności czy ludzkość zostanie uratowana, natomiast pewny jestem, że jak zostanie to nie przez Moego...

— Czyli chcesz bym poświęcił syna?

— Właśnie tak! — zawołał radośnie, po czym zrozumiał swój błąd i powiedział łagodniej: — Znaczy... Tak.

— Nie ma mowy — zdenerwował się Aron. Czuł jak wzbiera w nim gniew. Odzyskam syna i nikomu nie pozwolę go tknąć!

— Musimy się jakoś dogadać.

— Nie ma takiej opcji. Ja już skończyłem rozmawiać z tobą. Teraz i kiedykolwiek.

— Kiedykolwiek? Jak chcesz się mnie pozbyć?

Aronowi przyszedł teraz do głowy pewien pomysł. W jego ręce pojawił się sztylet.

— Proszę cię... Tak się mnie nie pozbędziesz.

— Właśnie tak... — powiedział triumfalnie po czym przyłożył sobie narzędzie szyi.

— Nie rób tego! Jesteś mi potrzebny! Dogadajmy się! — zaczął panikować elf, po czym zeskoczył ze skały. — Jak to zrobisz, już więcej się nie zobaczymy. Mogę ci pomóc!

— Nie potrzebuję twojej pomocy. Najlepiej radzę sobie sam — rzekł po czym płynnym ruchem poderżną sobie gardło.

~~~~O~~~~

Obudził się obok tlącego się ogniska. Było ciemno i cicho. Mam nadzieję, że to był już ostatni raz. A ty Moe... Dotrzymasz umowy.

Jaki ojciec, taki synOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz