Pięć wież

22 5 1
                                    

Słońce zajrzało do pokoju wpuszczając swoje promienie do środka. Izym stał przy stole i rozmyślał. Nakazał by mu nie przeszkadzano. Na środku pomieszczenia stała mapa z oznaczonymi trzema miastami. Masywne drewniane drzwi stały obok regału z książkami, a na ścianach widniały różnorakie obrazy. Martwił się, że atak może nastąpić od zachodniej strony, mimo tego, że ataki były raczej kierowane na wschód. Najgorsze było czekanie. Czekanie na rozwój wypadków. Bestie mogły zaatakować w każdym momencie. Żaden z władców nie odważył się posłać swoich żołnierzy. Każdy martwił się o wybuch wojny między zachodem, a wschodem. Jedynie królestwo Ponic nie mieszało się w żadne konflikty. Władcy Omnigonu oraz Subisto już szykowali wojska do ataku na Malum i królestwo Pierwszych. Teraz, kiedy Malum jest w potrzasku przez zawalające miasta potwory, byłby to dobry moment na atak, lecz wszyscy czekają na rozwój wydarzeń. Obawiają się Plugastwa. Miasta Partelion, Torrence i Nubla są już zawalone. Ogromne prawdopodobieństwo ataku przypada Slokvi, która znajduję się niedaleko ich siedziby. Miejmy nadzieję, że po nas nie przyjdą. Nie zajmujemy sporego obszaru. Pięć szpiczastych wieży – to do nich należało. Wieże były chronione dość wysokim murem. Na pierwszy rzut oka robiło to dość spore wrażenie. Najmniej spodziewał się ataku na królestwo Omnigonu, a konkretnie na mieścinę Lotargia. Było znacznie dalej niż przykładowo Slokvia lub Adearn. Co ciekawe, Plugastwo oszczędziło wiele wsi, co nie zmienia tragicznego faktu, że te również są zawalane. Co jeśli ich nie powstrzymamy? Co jeśli legenda się nie sprawdzi? Nie wiedział tego.

Pukanie do drzwi.

— Wejdź — powiedział Izym. Do środka wszedł Yed. Jak zwykle wyglądał na lekko zmieszanego.

— Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam wieści.

Yed był jego uczniem. Miał dostarczać mu wiadomości o dalszych poczynaniach jego brata.

— No? — zachęcił do odpowiedzi.

— Widziano ich niedaleko miasta Arrakar. Czyli zostało im koło czterech tygodni drogi.

Arrakar leżało w królestwie Pierwszych. Nazywano je tak, gdyż wierzono, że tam elfy tworzyły swoje miasta. To tam znaleziono ostatnie drzewo rasy Maeborn.

— Dzięki Yed.

Uczeń wyszedł. Cztery tygodnie zastanawiania się, co dalej. Nie znosił tego.

Słońce już zachodziło okrywając wszystko pomarańczową płachtą. Izym podszedł do okna i oparł się o kamienny murek. Często rozmyślał o tym, co by było, gdyby jego życie potoczyło się inaczej. Co by było jakby pogodziłby się z bratem. Razem rozmawialiby, razem piliby w karczmie. Czy Moe byłby w końcu szczęśliwy? Czy on potrafi być szczęśliwy? Domyślał się, co czuł po utracie kobiety, w której pokładał nadzieje. Czy to faktycznie prawda? Czy Moe znalazł miłość? Nie był pewny. Chciałby z nim porozmawiać. Nie chce robić tego, co robi, lecz jego brat go do tego zmusił. Nigdy nie szukał między nimi zwady. Izym również stracił miłość swojego życia. Stracił swoją Mirę. Po tym jak obiecała mu rzecz, którą tak bardzo musiał mieć, zniknęła. Potrzebował jej, bardziej niż Serce Matki. Tylko dzięki tej relikwii będę potrafił uśpić bestie, lecz to nieważne bez mojej Miry. Potrzebował do tego również swojego brata. Owe Serce przedmiot posiadał kto inny. Niejaki Aron, który aktualnie, jak mniemał, znajduje się w Polmironie. Ukrywa się razem z innym złodziejem.

Krzyki. Co się dzieje? Izym wyjrzał za okno. Widział ludzi w czarnych szatach rozbiegających się w różnym kierunku. Z murów zbiegli nekromanci. Stało się... Bał się, że ten dzień nadejdzie. Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Do pokoju wbiegł Yed.

— Izymie! Są tu! Przyszły tu bestie! — krzyczał panicznie. Wiem to.

— Uciekaj. Będę tuż za tobą.

Jak usłyszał, tak zrobił. Kilka chwil później już go nie było. Ogromny trzask zagłuszył krzyki z dołu. Dźwięk pękanego kamienia wbił mu się w uszy z piskiem. Spojrzał z ciekawości na zewnątrz. W tym momencie, jedna z wież zawaliła się na mur rozbryzgując odłamki kamienia i unosząc kłęby dymu w powietrze. Po kilku chwilach, gruzów nie było widać, tylko wciąż narastający kurz. Szybko otworzył kufer, schował wszystkie oszczędności jakie posiadał i wybiegł z pokoju. Zbiegał krętymi kamiennymi schodami w dół budynku. Bał się, że nie uda mu się uciec. Za długo zwlekałem. Zrobiło się gęsto od pyłu. Wybiegł przez wyważone drzwi na zewnątrz, gdzie trwał chaos. Wszędzie biegali i przepychali się ludzie. Uciekali do bramy. Izym również ruszył w jej kierunku. Nie było widać nic, oprócz pobliskich osób.

— Uwaga! Są tu! — krzyknął ktoś z tłumu. Widział jak czarne bestie skakały i gryzły w szyje zalewając ciało krwią. Chłopak obok padł. Nie zdążył krzyknąć.

— Szybciej! — Kolejny wrzask. Co chwila potykał się o jakiś kamień. Dostrzegł zarys muru. Jestem już blisko. Coś złapało go za nogę i pociągnęło do siebie. Wywrócił się. Nie dostrzegł kto go chwycił, gdyż biegnący ludzie skutecznie to zgnietli, zostawiając czarną plamę na kamieniu. Teraz mnie zdepczą. Mylił się. Szybko jeden ze starszych mężczyzn podniósł go i pchnął w stronę bramy.

— Dziękuję — powiedział Izym, prawie pewny, że ten ktoś go nie dosłyszał.

Udało mu się uciec. Po chwili biegu, przestawili się na szybki marsz. Cali zdyszani szli grupą, odwracając się za siebie, patrząc jak ich wieże upadają jedna po drugiej. Niektórzy lamentowali, a niektórzy padali zapłakani na ziemię. W tej wieży musiało zginąć wiele osób. Izymowi zrobiło się przykro. Bał się, że coś stało się Yedowi.

— Izymie! — Usłyszał jego głos za plecami. Odwrócił się do niego uradowany. Nic mu nie jest. Objęli się i poklepali po plecach. Wszyscy byli cali szarzy od kurzu.

— Bałem się, że coś ci jest... — powiedział Yed.

— Nic mi nie jest.

— Co teraz robimy? — zapytał jego uczeń. Właśnie! Co ja teraz będę robił? Chwilę pomyślał, ale szybko znalazł odpowiedź na to pytanie.

— Ja ruszam do Polmironu. Większość pewnie zostanie w Nodesto.

Jaki ojciec, taki synOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz