Okraść złodzieja

32 5 1
                                    

— Ha! Znowu wygrałem — ucieszył się Rei. Aron odstawił swoje karty i spojrzał na niego z kwaśną miną.

— Miałeś szczęście... —powiedział.

— Trzeci raz pod rząd? — Zachichotał chłopak.

Na zewnątrz ciągle padało. Przez dziurę w dachu musieli przenieść swoje rzeczy na drugi koniec poddasza. Od dłuższego czasu siedzieli i grali w karty w grę, która polegała na budowaniu i atakowaniu zamków. Od wczoraj chodzenie po dachach nie było za bezpieczne. Co chwila ktoś był na nich i montował jakiś okrągły sprzęt, a potem zabudowywał go deskami.

Aronowi zaburczało w brzuchu. Do jedzenia został im kawałek wędliny i dwa bochny chleba. Wyjrzał przez szczelinę w ścianie.

— Chyba już nie pada Rei. Idziemy się przejść? — zapytał.

— Jasne! Boli mnie już wszystko od tego siedzenia — odpowiedział radośnie chłopak. Odsunęli deskę i wyszli na zewnątrz. Zza szarych chmur wydostawało się słońce, rzucające jasne promienie na ulice pełne kałuż. Po głównej drodze chodziło mało ludzi. Większość była przemoknięta do suchej nitki. Wzdłuż uliczki roznosiły się sporej wysokości budynki, głównie mieszkalne.

— Chodźmy do parku — zaproponował Rei. Aron skinął głową i ruszyli przed siebie. Chłopak bardzo dobrze się bawił skacząc z nogi na nogę, uważając by nie wpaść w kałuże. Park składał się, głównie z drzew liściastych. Rosły niedaleko siebie a między nimi przechodziły kamienne ścieżki. Przez środek parku przepływała rzeka Nevra. Miejsce to uznawane jest za bardzo ważne. Uważa się, że to tutaj Omnis stworzył pierwszego elfa. W parku nie było widać nikogo. Aron i Rei często przychodzili tutaj na przechadzki. Zwykle nie spotykał nikogo, co mu odpowiadało ze względu na list gończy wystawiony za nim.
Jego syn zniknął gdzieś za krzakami goniąc ptaki. Dostrzegł niedaleko młodą kobietę ze swoją córeczką. Siedziały na ławce, a dziewczynka coś z radością opowiadała. Aron skręcił w przeciwną ścieżkę. Nie lubił kontaktu z płcią piękną. Zawsze przypominały mu jak bardzo jest samotny. Brakowało mu rozmowy z kimś innym niż Rei. Nigdy nie znalazł sobie kobiety, która by go kochała. Gdy podjął się opieki nad swoim synem, nie miał czasu spotykać się z innymi. Jedyną osobą z którą utrzymywał dobry kontakt był Sam. Nie mógł również za bardzo się wychylać, gdyż był poszukiwany przez łowców głów, mimo tego, że w cieniu takiego niebezpieczeństwa jakim jest Plugastwo, złodzieje nikogo już tak nie obchodzą.
Przeszedł przez drewniany most nad rzeką. Czarne wrony uciekły przed nim w powietrze.

~~~~O~~~~

Moe był już w Polmironie od wczoraj. Nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie miał zamiaru poszukiwać tej osoby, na którą polował Derion. Chciał tu się schronić przed potworami zawalającymi miasta. Choć był już w mieście od krótkiego czasu, czuł, że musi sobie znaleźć pracę. Tylko ona i karczma, pozwalała mu zapomnieć o szarej rzeczywistości. Chciał zaciągnąć się jako kowal. Tu, w Polmironie znajdowała się specjalna dwuletnia szkoła tej sztuki. Miał zamiar się tam zapisać za trzy dni. Wtedy szkoła była otwierana. Teraz spędzał czas na bezsensownych przechadzkach, przepełnionych rozmyślaniami. Derion zostawił w nim pustą, bolesną cząstkę. Wiedział, że musi się jej pozbyć. Słyszał, że w tutejszym parku jest bardzo ładnie. Atmosfera sprzyja gojeniu się ran. By wejść do parku, minął zachodnią bramę. Po paru chwilach był już na jego terenie. Uwielbiał taką pogodę. Mało ludzi. I ten zapach! Z drzew opadały jeszcze deszczowe krople. Moe wziął głęboki wdech i delektował się cudowną wonią. W parku nie było żywej duszy. Jedynymi towarzyszami były śpiewające ptaki.
Moe nie mógł się doczekać szkoły, do której ma zamiar się wybrać. Widział siebie za kilka lat wytwarzającego różnorakie metalowe przedmioty. Widział jak rozmawia z innymi kolegami po fachu. Widział jak dzielą się doświadczeniami. Cudowne! Stwierdził, że tylko tak może pokochać życie – pracując. Zajęcia sprawiały mu ogromną satysfakcję. Nie znosił siedzieć w miejscu, szczególnie teraz, po siedmiu latach zmarnowanych w więzieniu. Prawie już o tym zapomniał. Prawie, zapomniał również o Mirze, choć uważał, że to niemożliwe. Nawet nie chciał jej zapominać. Uwielbiał to uczucie, gdy z nią był. Mimo bólu, jakie te wspomnienia mu sprawiały, widział również w nich przyjemność jakiej, prawdopodobnie już nie odczuje. W każdym razie, nic tego nie zapowiadało.
Pogrążył się w myślach. Co jeśli jego marzenia zostaną zniszczone przez Plugastwo? Przecież to realne niebezpieczeństwo. W szybkim tempie zawaliły wszystkie najważniejsze miasta w królestwie Malum, a teraz zabrały się za Omnigon oraz tereny Pierwszych. Za paręnaście dni mogą być już tutaj. Trzeba odnaleźć Serce. Tylko co potem? Ma się poświęcić, by uratować świat? Legenda tak mówi. Moe nie chciał by była to prawda. Miał ogromną nadzieję, że potwory da się zatrzymać w inny sposób. A co jeśli odnajdzie mnie mój brat? Co prawda, potrafił bronić się przed jego czarami. Przynajmniej potrafił. Bardzo możliwe, że Izym znacząco podszkolił się we władaniu magią.
Myślenie przerwał mu śmiech dziecka. Chłopak biegł niedaleko niego i odganiał ptaki. Smarkacz, nie dość, że przerywa mi mój spokój to jeszcze odgania istoty pozwalające mi się odprężyć. Moe uwielbiał śpiew ptaków. Mógłby ich słuchać cały czas. Patrzył na małego chłopca i coś przykuło jego uwagę. Naszyjnik jaki miał na szyi... Czy to? Skowronek! Dokładnie ten, który nosiła Mira. Serce wskoczyło do jego gardła. To może być on? To może być mój syn? Takich wisiorków mogło być więcej. Patrzył na niego jak wryty. Do jego serca wlały się emocje. Dokładnie te same, jakie miał będąc z Mirą. To musi być on! Te rysy twarzy! Widział w nich dziewczynę, którą kochał.
Niedaleko pojawił się jakiś mężczyzna. Patrzył spokojnym wzrokiem w stronę chłopca. Co ja mam robić? Mam do niego podejść? ­– zmieszał się Moe. Co mam mu powiedzieć? Co jeśli się mylę? Nie wiedział jak zareagować. Wszystkie plany jakie ustalał, na wypadek gdyby taka sytuacja miała miejsce, legły w gruzach. Cała odwaga i racjonalne myślenie zostały odebrane. Teraz tylko stał i patrzył.

— Rei! Uważaj na kałuże! — krzyknął mężczyzna do chłopca. Rei. Tak ma na imię. Był już bardzo blisko Moe'go. Muszę coś zrobić! Nie mogę tak stać! Zmuszał się do działania. Zrobił pierwszy krok.

— Przepraszam pana — powiedział chrypliwym głosem. Nieznajomy spojrzał na niego z zaciekawieniem i stanął przy nim.

— Tak? — Z jego miękkiego głosu nie dało się wyczytać żadnej emocji. Moe przeraził się. Co mam teraz powiedzieć? Nie mógł tak stać.

— Czy to pana syn? — zapytał bez zastanowienia. Ty głupku! — skarcił siebie w myślach. Co za głupie pytanie. Tak się nie robi! Mężczyzna stał chwilę w milczeniu przyglądając się podejrzliwie.

— A co? — zapytał łagodnie.

— Czy on jest z panem od początku? — Niech to! Powiedziałem już hop. — W sensie, czy to pana syn? Jejku... — zmieszał się Moe. Rei zaciekawił się rozmową i stanął za plecami jego taty.

— Chodziło mi o to — próbował wybrnąć z niewygodnego położenia — Że ja szukam syna. Znaczy... Ten naszyjnik ze skowronkiem. Nie chce, żeby mnie pan źle zrozumiał.

— Rei. Idź do domu — przerwał mu. Chłopak posłusznie oddalił się i zniknął za drzewami.

— Zgubiłem syna. Szukam go od siedmiu lat i mam wrażenie...

— Proszę odejść — powiedział tak samo łagodnie nieznajomy — To mój syn. Proszę się nim nie interesować.

Odejść? Jak mam odejść? W środku zaczął wzbierać gniew. Był już ponad strach.

— Potrzebuję wiedzieć! — Uniósł się Moe.

— Jeżeli zbliżysz się do niego, zabiję cię. — Ten spokojny głos bardzo irytuje. Mężczyzna odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia lekkim krokiem.

— Myślę, że to mój syn! Czemu nie chcesz ze mną porozmawiać? Wracaj tu!

~~~~O~~~~

Aron był już niedaleko domu. Jeszcze tego brakowało! Jego syn... To jest mój syn. To ja opiekowałem się nim przez siedem lat. Mam tylko jego i żaden pijak z ulicy nie będzie mógł go tknąć. Gniew buchał w nim jak lawa. Domyślał się, że to mógł być prawdziwy ojciec Reia, ale to nie miało już znaczenia. Nie pozwolę mu go tknąć. Siedem lat go przy nim nie było! Siedem lat go szukał? Wątpię! Po prostu, z nudów, przypomniało mu się, że ma syna. Aron przygotowywał się na takie spotkanie. Nie wiedział, że może to go przysporzyć o taki gniew. Nie spodziewał się tego. Od dawna nie był taki zły.
Wszedł w uliczkę. Widział już dach w którym mieszkał. Przeleciał tę biedną kobietę i teraz stwierdził, że zależy mu na potomku. Na pierwszy rzut oka widać było, że posiadał sporo pieniędzy. Ubrania, mimo tego, że skromne, widać, że nie z taniego materiału. Przypomniał mu się widok tej dziewczyny, która prawdopodobnie zostawiła mu Reia. Nie wyobrażał sobie go przy niej. Jest znacznie starszy! Co za brak honoru... Założę się, że nie chciałaby spotykał się z synem.
To tutaj. Kilkoma zwinnymi ruchami przedostał się na dach.

— Pomocy! — usłyszał głos Reia. Aron chwycił za deskę i pociągnął w swoją stronę. Jeżeli zrobił coś mojemu synowi to go zatłukę! Zabiję gnoja! Wszedł na poddasze i ujrzał mężczyznę w czarnej szacie trzymającego za twarz, zakrywając dłońmi usta, Reia. To nie była ta sama osoba co w parku. Był młodszy.

— Puść go! Masz na to kilka sekund! Co wy chcecie od mojego syna?

Chłopak uśmiechną się chytrze.

— To nie twój syn. Potrzebny mi do zbawienia świata.

Jeden z takich typów co dużo gadają? ­— pomyślał Aron. Sięgnął po sztylet przy udzie, wziął zamach i cisną nim w nieznajomego. Ten uniósł rękę i zniknął. Razem z Reiem. Zostawili po sobie tylko lekki dym. Nie! Ostrze wbiło się w drewno.

— Oddawajcie mi syna!

Aron dostrzegł otwartą torbę. Ukradł Serce... Muszę go odnaleźć! 

Jaki ojciec, taki synOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz