Rozdział 14

8.1K 246 8
                                    

Minęło półtorej tygodnia odkąd się tu pojawiłam. Jednak wciąż żyję. Po Ethanie nie ma najmniejszego śladu, wydaje mi się, że Tomlinson miał rację. Harry musiał go zabić. Wtedy jeszcze się bałam, że skończę jak on, lecz teraz już nie. Nastroje się uspokoiły, tak samo jak Styles.

Na dodatek to on codziennie mnie odwiedza, zamiast swojego kumpla. Nie rozmawiamy dużo, ale jest dużo milszy niż na początku - nie traktuje mnie jak przedmiot i ograniczył używanie wulgaryzmów. To zadziwiająca zmiana, lecz nie mam nic przeciwko niej. Nawet jestem za. Wydaje mi się, że utwierdził się w tym, że już go się nie boję, że może mnie zabić, a on choć jest osobą, która kocha uległość i podlizywanie się, wie że tak naprawdę nie może mi nic zrobić. Za bardzo mu zależy na wykończeniu mojego brata. Ale czy na pewno tędy droga? Zaczęłam dochodzić do wniosku, że rodzina kompletnie o mnie zapomniała. Niall wciąż nie przychodził, policja pewnie nawet mnie nie szukała. Czułam się osamotniona jeszcze bardziej niż wcześniej, ponieważ zdałam sobie sprawę, że nikogo nie obchodzę.

Moim jedynym zajęciem tutaj oprócz jedzenia, spania i kilkuminutowych, całkiem bezsensownych pogadanek ze Stylesem, stało się czytanie książek. Było ich mnóstwo w tym pokoju. Były to głównie książki wojenne, opowiadające o czasach Drugiej Wojny Światowej. Jednak nie pytałam Harry'ego, czy są one tu tylko dla ozdoby, czy może je kiedykolwiek czytał. Nie przepadałam za nim, wydawał się być zamkniętym w sobie, niechętnym do jakichkolwiek zwierzeń człowiekiem. W przeciwieństwie do Tomlinsona, który od czasu do czasu do mnie wpadał żeby tylko podnieść mi ciśnienie. On by wykrakałby wszystko, za kasę czy nie, chociaż za pierwsze dużo chętniej, zdradziłby nawet swoją rodzinę. Nienawidziłam takich ludzi, brzydziłam się nimi. Jednak w jakiejś części podzielałam jego poglądy. Nie ma człowieka, który nie byłby egoistą. W mniejszym, czy większym stopniu, każdy z nas martwi się o siebie - o swoje życie, swój dobytek..

Cicho westchnęłam, czytając kolejną linijkę tekstu w książce. Nie mogłam się dziś na niczym skupić. Od rana byłam roztrzęsiona i poddenerwowana, tak jakby coś się miało zdarzyć. I chyba się nie myliłam, ponieważ drzwi pokoju się otworzyły, a w nich stanął Styles. Jego obecność sprawiła, że podniosłam głowę znad książki.

- A ty znowu czytasz ten syf z przerobionych na papier drzew? - zaśmiał się kpiąco, krzyżując ręce na swoich piersiach i opierając się o ścianę przy wejściu. To chyba było jego ulubione miejsce i pozycja w tym pokoju. A ja raczej przesadziłam mówiąc, że jest miły, bo nie jest. Jest cały czas tak samo wredny jak przedtem.

- Czego tu szukasz? - zapytałam, kładąc się na łóżku i znów zanurzając swój nos w lekturze.

- Straconego dnia - prychnął. Czułam na sobie jego wzrok, który doszczętnie przeszywał moje ciało - Patrz się na mnie, kiedy do ciebie mówię.

- Żebyś ty tylko jeszcze mówił coś ciekawego. Jesteś nudny jak flaki z olejem - westchnęłam, przekładając kolejną kartkę w książce. Co prawda jej nie czytałam, ale chciałam, aby Styles czuł się ignorowany. Mam dziś ogromną chęć bycia dla niego wredną.

- Widocznie tak Bóg chciał.

- To ty w ogóle wierzysz w Boga? Wow - zaśmiałam się, jednak bez przekonania i jakiegokolwiek zainteresowania.

- Nie słyszałaś o tym, że tak się po prostu tylko mówi? - powiedział, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.

- Nie.

Nie musiałam tego widzieć, aby wiedzieć, że w tej chwili teatralnie przewrócił oczami tak, jak miał to w zwyczaju robić. Minęło kilka, a może kilkanaście minut w ciszy. Znudzona powróciłam do czytania. Jednak szatyn ciągle stał i mnie obserwował.

Missed Call (Harry Styles fanfiction) [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz