Rozdział 11

8.1K 244 11
                                    

Od wczorajszego wieczoru z niecierpliwieniem oczekiwałam na kolejną wizytę Ethana w swoim pokoju. Byłam wręcz zdesperowana, by dowiedzieć się, czy odzyskał mój telefon, czy nie. Jednak pozostawałam przy dobrej myśli. To była moja jedyna szansa na ucieczkę stąd i pozostawienie przy życiu siebie, jak i Nialla. Wpatrywałam się w sufit, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi. Podniosłam się do siadu, a przed moimi oczami pojawił się uśmiechnięty Ethan.

- I co? - zapytałam zaciekawiona. To była chwila prawdy.

- Mam i twój telefon, i coś do jedzenia - powiedział entuzjastycznie chłopak, siadając obok mnie i stawiając tacę z kilkoma kanapkami na talerzu i niewielką butelką soku pomarańczowego.

Szybko wręczył mi komórkę wraz z ładowarką, którą szybko w niego wpięłam i podłączyłam do gniazdka. Poczekałam kilka sekund, ale nic. Cholera, co się stało? Nerwowo wciskałam guzik włączania. No już, działaj. Moje wewnętrzne wrzaski na urządzenie nic nie dały, bo telefon i tak nie chciał ruszyć.

- Może nie pasuje? - zapytał nieco zdziwiony, ale też i zawiedziony, przygryzając dolną wargę.

- Nie ma mowy, to ten sam model.. - mamrotałam pod nosem, rozpaczliwie próbując ruszyć urządzenie. Jednak nie dało rady, a mój idealnie dopracowany plan legł w gruzach.

- Nie przejmuj się Liz.. Coś wykombinujemy.. A może.. Może mogłabyś użyć mojego telefonu?

- Nie pamiętam numeru telefonu Nialla - oznajmiłam, chowając twarz w rękach i zaczynając cicho łkać.

Całkowicie się o to obwiniałam. To była moja wina. Gdybym zamiast spędzać czas na bezsensownych rozmowach z przyjaciółkami, dzwoniła do Niallera, to może znałabym jego numer. To była jakaś tragedia. Tak bardzo chciałam do domu, do mamy i Lucasa. Przytulić ich i powiedzieć jak bardzo ich kocham. Ale nie mogłam się tam znaleźć, bo mój kochany braciszek musiał zacząć się bawić w bycie gangsterem, przez co nawet nie wiedziałam, czy jeszcze za życia ujrzę jakąś przestrzeń poza tym pokojem.

- Nie przejmuj się - wyszeptał Ethan, ujmując moją dłoń w swoją, gładząc ją przy tym. - Wszystko będzie dobrze.

- Nie, nie będzie. On mnie zabije - zaczęłam płakać, a chłopak położył drugą rękę na moim policzku, ścierając łzy. - I mojego brata też..

- Hej, Liz, nie płacz.

- Jak mam nie płakać skoro wiem, że umrę, co? A jak nie ja to mój brat? A może nawet oboje zginiemy z rąk tego psychola?

- Nie umrzesz - ani ty, ani on. Spokojnie, na pewno wszystko będzie dobrze.

- Zrozum, że nie będzie! - prawie krzyczałam, płacząc coraz głośniej.

Nie potrafiłam opanować swoich emocji. Ta sytuacja po prostu mnie przerastała. To było dla mnie zdecydowanie za dużo. Byłam kompletnie zrozpaczona i bezradna. Nie miałam kompletnie pojęcia co przyniesie kolejna godzina, dzień, tydzień, dwa.. Bo na przeżycie więcej niż dwa tygodnie nie miałam nawet szans. Bo byłam w domu jakiegoś gangstera i to było normalne, że za wszelką cenę dążył do jednego celu – złapania mojego brata, nieważne jakim kosztem, byleby tylko go osiągnąć. Bo przecież kogo interesuje życie biednej Elizabeth Horan, która jeszcze do wczoraj nie wiedziała co się dzieje dookoła niej? Otarłam łzy. Musiałam być silna, choćby dla samej siebie, bo na kogo innego nie miałam już tutaj liczyć.

- Liz, naprawdę. Nie musisz się przejmować. Coś wykombinuję - powiedział chłopak, gładząc mnie po policzku. Dobra, jego dzisiejsze zachowanie w porównaniu ze wczorajszym było nieco.. inne? Dziś było zdecydowanie dużo bardziej otwarty. Serio ludzie tutaj muszą zmieniać się tak z dnia na dzień?

- Chciałabym ci wierzyć - westchnęłam cicho, ściągając rękę Ethana ze swojego policzka, na co on się cicho zaśmiał.

- Zapomniałem, że nie jesteś jedną z tych dziewczyn, które tutaj krążą.

Uniosłam brwi. Co? Dobra, jego chyba naprawdę podmienili. Raczej wczorajszy miły i kochany Ethan nie był tym dzisiejszym, który... tak jakby nazwał mnie dziwką? Bo z tego co mi wiadomo, tutaj po korytarzach krążą tylko sprzątaczki, które puszczają się z tymi wszystkimi mafiozami. Blondyn znowu się zaśmiał.

- Nie, nie chodzi mi tu o pokojówki tylko o poprzednie dziewczyny, które tu Harry więził - uspokoił mnie chłopak, a ja potrząsnęłam głową. Mam już lekką obsesję na temat tego co, kto i jak o mnie mówił. - Ty jesteś inna. Delikatniejsza, ładniejsza i mądrzejsza.

Uśmiechnęłam się lekko. To było urocze, że Ethan prawił mi takie komplementy. Ostatnią i chyba jedyną osobą w życiu, rzecz jasna oprócz mojej mamy, od której usłyszałam cokolwiek na temat mojego wyglądu był tylko Lucas.

- Dziękuję - zachichotałam, na co chłopak szeroko się uśmiechnął.

A w kolejnych sekundach wszystko zaczęło się dziać niespodziewanie szybko. Jego dłoń na mojej szyi, jego usta na moich. Jednak nie trwało to długo, bo już po kilku sekundach drzwi pokoju się otworzyły, przez co blondyn gwałtownie się ode mnie oderwał, wytrzeszczając swoje oczy w kierunku wejścia.

Co do cholery było grane? Dlaczego on mnie pocałował? I czemu tak szybko się.. Spojrzałam w stronę drzwi, a moja szczęka, gdyby była w stanie, uderzyłaby o panele, którymi była wyłożona podłoga. Potarłam oczy, sprawdzając czy dobrze widzę. Na serio tym wielkim Harrym był ten pieprzony zboczeniec z klubu?

- J-ja.. J-ja.. - jąkał się Ethan, będąc niesamowicie przerażonym. Serio się go bał aż tak? Zabawne. Ten koleś był zwykłym śmieciem i nie wiem co w nim było takiego trwożącego krew w żyłach.

Szatyn wszedł do pokoju, potrząsając głową oraz zaczynając się głośno i sarkastycznie śmiać. Pociągnął mniejszego chłopaka za koszulkę, rzucając nim o ziemię, przez co usłyszałam ciche jęknięcie.

- Ile razy ci mówiłem Harrow, że nie przychodzisz tu żeby ruchać laski tylko po to, żeby dać im żreć i wypierdalać? - zapytał ostro Harry, dość solidnie kopiąc chłopaka w bok. Usłyszałam głośniejszy syk, a blondyn został podniesiony ponownie za koszulkę i rzucony o ścianę, nie mając nawet okazji do tego, by móc się obronić.

Moje oczy się rozszerzyły, kiedy po próbie podniesienia się, Ethan oberwał kilkanaście uderzeń i kopniaków od Harry'ego, które za każdym razem nabierały siły. Chyba już zaczynałam rozumieć dlaczego blondyn się go bał. On był po prostu psychiczny.

- Ej, Harry, zostaw go - powiedziałam nieco przerażona, wstając z łóżka.

Nie wiedziałam co zrobić, żeby samej nie oberwać. Jednak ten psychol i tak nie posłuchał moich słów, co w sumie nie było dla mnie zaskoczeniem, a wręcz nasilił swoje uderzenia. Zauważyłam, że po policzkach Ethana zaczęły spływać łzy, a on co chwile wydawał odgłosy bólu. Boże, musiałam coś zrobić. I to pilnie.

- Zostaw go, zrobisz mu coś! - krzyknęłam, łapiąc Harry'ego za ramiona i próbując go odciągnąć od blondyna, jednak bezskutecznie. Był dla mnie za duży.

- Nie wtrącaj się! - odkrzyknął, ciągle okładając pięściami ciało Ethana. Głośno przełknęłam ślinę, łapiąc Harry'ego za rękę, by zatrzymać jego uderzenia.

- Proszę, puść go, już dość! Zabijesz go!

- Powiedziałem, że masz się nie wtrącać głupia suko! - wrzasnął szatyn, mocno popychając mnie na ścianę.

Moje ciało przeszył niesamowity ból, a moje płuca nagle przestały być zdolne do oddychania. Zaczęłam histerycznie płakać, nie mogąc się opanować. Przez dłuższą chwilę nie byłam pewna tego, co się dzieje, ponieważ bałam się podnieść chociażby głowę, słysząc coraz donośniejsze jęki i krzyki Ethana. Jednak po kilku minutach drzwi pomieszczenia zamknęły się z hukiem, a ja dusząc się płaczem, zostałam sama.

Missed Call (Harry Styles fanfiction) [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz