Rozdział 27

4.5K 168 7
                                    

(rozdział trochę dłuższy niż zazwyczaj, ale to tylko i wyłącznie przez to, jak długo go nie dodawałam. miałam też na niego pomysł już od dłuższego czasu, ale konkretnie nie wiedziałam jak zacząć. uważam, że jest udany i powinnam za niego dodać przynajmniej 25 votes. prooszę?)

W ciągu kilku minut dotarliśmy do samochodu szatyna. Początkowo nie myślałam nad tym, że będziemy dojeżdżać gdzieś, ponieważ miasto, w którym przebywaliśmy było stosunkowo małe i wszędzie mogliśmy dojść na piechotę. Jednak bez żadnego słowa wsiadłam - podobnie jak Louis - do środka, po czym ruszyliśmy w drogę. Kiedy już wyjechaliśmy poza miasto, zapytałam:

- Gdzie jedziemy?

- Niedaleko - odpowiedział krótko, a ja przewróciłam oczami.

Naprawdę irytujące było to, że żaden z nich nigdy nie potrafił powiedzieć czegoś wprost, a jedynie jakimiś zagadkowymi urywkami. Zaczęłam wpatrywać się w okno. W porównaniu do Stylesa, szatyn nie jechał szybko i przestrzegał przepisy drogowe. Czułam się z nim dużo bezpieczniej. Spojrzałam na niego. Miał naprawdę przystojny profil, a tatuaże na ramionach i zarost nadawały mu seksownego wyglądu.

- Zamiast mnie obserwować, przejdź na tył i wyszykuj się. Na siedzeniu masz torbę z zakupami.

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się dlaczego wciąż jedziemy skoro miałam przesiąść się do tyłu. Dopiero po chwili doszło do mnie, że mam przejść między siedzeniami. Tak też zrobiłam. Ubrania, czyli czarna, obcisła sukienka, buty na wysokim obcasie i dopełniająca zestaw biżuteria, były od jednego ze sławniejszych projektantów, idealne na mój rozmiar. Zastanawiało mnie, skąd chłopak go znał i dlaczego wydał na mnie tyle pieniędzy? I co najważniejsze, skąd Louis wiedział, że się pojawię? Przecież w innym razie, nie zaopatrywałby się w ten zestaw. 

Wróciłam do przodu, znów przeciskając się przez siedzenia. Akurat wjechaliśmy w zabudowę jakiegoś większego miasta, ponieważ przed nami były jedynie bloki, wieżowce i mnóstwo sklepów, a masy ludzi plątały się po ulicach.

Po kilku minutach dojechaliśmy pod jakiś kolorowy i prawdopodobnie zatłoczony klub. Wsiedliśmy i podążyliśmy prosto do wejścia. Niestety, była do niego ogromna kolejka. Chciałam zapytać Tomlinsona o to, jak się dostaniemy do środka, ale on złapał mnie za rękę i od razu podążył do jednego z ochroniarzy, który wpuścił nas do środka bez słowa.

Tak jak się spodziewałam, wewnątrz było mnóstwo ludzi, a powietrze nasycone było zapachem ich potu, gryzącego się z drogimi perfumami. Od razu było widać, że klub nie był dla biednych, a raczej dla elity. To drugi raz w moim życiu, kiedy znajdowałam się w tego typu miejscu. Ostatni nie skończył się dobrze, lecz miałam ogromną nadzieję, że tym razem finał będzie dużo lepszy - w końcu nie byłam sama jak poprzednio. Louis pociągnął mnie prosto do baru, po czym objął ręką dość nisko, prawie przy moim tyłku. Próbowałam naciągnąć nieco bardziej na siebie swoją sukienkę, która czułam, że szła coraz wyżej w górę.

- Czego napijesz się Liz? - zapytał szatyn, próbując przekrzyczeć hałas. O dziwo, ciągle się uśmiechał. Zdecydowanie klub był środowiskiem, w którym czuł się najlepiej.

- Nie piję - odpowiedziałam, uśmiechając się zdecydowanie przepraszająco. Nie chciałam psuć dobrego humoru swojego towarzysza.

- Przestań - zaśmiał się - Pijesz, albo wracasz do Stylesa.

Westchnęłam i odwróciłam wzrok. Nie miałam wyboru. Musiałam się napić. Raczej jeden drink nie powinien mi zaszkodzić. A przynajmniej nie tak, jak kolejne minuty przebywania w domu z Harrym.

- No dobra - zgodziłam się, ponownie się uśmiechając.

Louis pokiwał głową, po czym powiedział coś do barmana, czego nie usłyszałam przez głośną, klubową muzykę. Po kilku minutach, ja otrzymałam zielonego drinka, a Tomlinson kufel piwa. Uniosłam brwi na ten widok.

Missed Call (Harry Styles fanfiction) [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz