Rozdział niesprawdzony! - sprawdzę go kiedy tylko będę mogła :(
Jasnym jak jarzeniówka nad stołem operacyjnym było, że domniemane porwanie Viv stało się okruchem upiększającym problem o właściwej konsystencji powagi.
Szef, tego samego zdania, spojrzał groźnie na Chloe. Dreszcz, który powinien wstrząsnąć jej ciałem, potrząsnął mną.
-Viv, możesz na moment zabrać stąd Amy? - poprosiłem łagodnym fałszem głosu.
0,8 metra charakteru matki związało się ramionami na piersi. Burzowe chmury pełne wyładowań elektrycznych krążące nad jej głową to doprawdy doskonały sposób na odstręczenie wszystkiego co dobre.
-Amy, idź do siebie - powiedziałem stanowczo.
Odpowiedziała mi fala zmarszczonych brwi.
-Amy, do siebie - powtórzyłem, tracąc cierpliwość.
-Nigdzie nie pójdę. - Jej głos twardszy był niż mój.
-W takim razie - rzekłem, chwytając w uścisk dłoni ramię Chloe - wyjdziemy my.
Był to w życiu mym pierwszy raz, gdy cholerna furia rozgotowywała we mnie flaki. Wrząca krew wtapiała w ciało nerwy - może dlatego ból był mi obcy. Czymże jest bowiem ból, gdy wściekłość zasnuwa świat dymem swego pożaru, ogniska, które płonie na ofiarnych ciałach? I był to doprawdy pierwszy w mym życiu raz, gdy poczułem zagrożenie - zagrożenie tym, do czego jestem zdolny; ryzykowna próba kontroli granic własnej przyzwoitości. Myślą przewodnią, którą nakazałem owinąć się jak pępowiną, był dystans agresji względem kobiet. Nie wiem, jak ostre są szpony Chloe, ale dziś tę myśl zerwały.
Ślad moich niespokojnych dłoni - policzek pulsujący czerwienią, purpura posiniałych ramion, pręga przedłużenia kciuka środkowym palcem na nadgarstku - to wszystko stało się moim pragnieniem; pragnieniem kolorów jej ciała.
Weszliśmy do nieobszernego gabinetu na parterze i zatrzasnąłem za nami drzwi; te zadrżały w futrynach. Nie wiem, co było przyczyną - ramiona w sidłach tatuaży, napęczniała wrzeniem żyła podrygująca na płaszczyźnie szyi rozciągniętej od szczytów obojczyka po podnóże ucha - i cokolwiek by to nie było, zrodzony między nami dystans był tak monumentalny, że zamknąłby w swoich szczelinach cały świat, który znamy, i ten, który jeszcze nas nie dosięgnął.
-A teraz powtórz to, co powiedziałaś i przekonaj mnie, że się przesłyszałem.
-Zamierzam - rzekła, ale spiętrzenie śliny torowało słowa w jej gardle. - Zamierzam ubiegać się o prawa do opieki nad Amy.
-Słucham? - Postąpiłem krok ku niej.
-Słyszałeś doskonale - stwierdziła. - Wystąpię do sądu o prawa do opieki nad Amy. To moje dziecko.
-Nie - zaprzeczyłem. - To dziecko, które urodziłaś. Na tym kończy się twoja rola.
-To nie ty chodziłeś z brzuchem pieprzone dziewięć miesięcy. Nie ty rzygałeś co ranek, nie ty byłeś cholernym abstynentem przez rok. I w końcu nie ty w bólach rodziłeś ją przez długie godziny.
-Nie ja - zgodziłem się. - Ale to ja zająłem się nią, gdy w ciebie wstąpiła cholerna egoistka. Ja wychowuję ją od przeszło pięciu lat. Ja zmieniałem jej pieluchy, ja nie spałem po nocach, gdy rosły jej ząbki. Ja siedziałem przy jej łóżku, tłumacząc wielokrotnie, że to nie z jej powodu jej pieprzona matka odeszła. Kim trzeba być, żeby wracać po tylu latach i wywracać cały jej świat, jej, nie mój, do góry nogami?
![](https://img.wattpad.com/cover/84542183-288-k824551.jpg)
YOU ARE READING
Made in heaven
FanfictionJeśli pragniesz tęczy, pogódź się z deszczem. Pogodziłem się z deszczem, który obmywa mi głowę; spływa po mnie to co złe i to co dobre. Topię się w deszczowej roli samotnego ojca niesfornej pięciolatki; topię się w jej smutkach i potrzebach; topię s...