Rozdział 9 - Accident

537 47 1
                                    



Rozdział niesprawdzony!

Miranda Forest miała siedemdziesiąt osiem lat, pół tuzina kotów syjamskich i nieokiełznany dar do panowania nad charyzmą Amy. Gdyby Oklahoma była żywym organizmem, ja mieszkałbym w trzustce, a ona gdzieś na obrzeżach wątroby, w sąsiedniej dzielnicy splecionej gęstym porostem rozrośniętych drzew. Do jej domu nie wiodła asfaltowa droga, po piątym kilometrze zmieniała się w nawierzchnię uwikłaną w korzenie, krusz skał i przesuszone źdźbła trawy; nie bardziej suche niż skóra Mirandy Forest.

Nad jej drzwiami wznosiły się pnącza bluszczu, płot z krasnali ogrodowych siał grozę w sąsiedztwie. Wizyta u niej dawała dwie możliwości: standardowy sposób pukania do drzwi, lub chwytanie za żelazną obręcz wychodzącą z kamiennego lwiego pyska. Jej dom posiadał komin, a z tego komina tlił się czarny jak smoła dym; może to był powód, dla którego korony drzew nad jej dachem szczyciły się liśćmi przynajmniej o trzy odcienie bardziej szarymi.

Wnętrze przypominało wyprzedaż dywanów tureckich: w dywanach były podłogi i ściany, i obicie mebli prezentowało wzór zaskakująco bliski dywanom, z wyjątkiem smug kociej sierści. Żyrandole zwisały z wysokiego sklepienia na dobry metr, odcień światła gonił oranż, zwłaszcza w odbiciu brązowych wykładzin. Dom miał niespełna pięćdziesiąt metrów, kuchnię i łazienkę w komplecie z przestronnym salonem na parterze i ciasną klitkę o ostro ściętych skosach na piętrze, w której szerokość łóżka przekraczała szerokość sypialni i po dziś dzień nie wiem, czy pierwsze wstawiono ściany, czy ramy łoża.

Sama Miranda Forest chodziła w spódnicach z filcu po kostki, okrywała się ponczo z koca w kratę i pijała ziołowe herbaty, kubek nie odklejał się od jej rąk. Nie byłbym zdziwiony, gdybym po wypiciu takiego specyfiku nie mógł wsiąść na powrót za kółko. Pachniała kocią karmą i szarym mydłem, a w jej włosach kwitły liście.

Miranda Forest była jedyną z grona kilkudziesięciu opiekunek, którą zaakceptowała Amy. Odrzuciła długonogie blondynki. Odrzuciła szatynki o bujnych kształtach. Odrzuciła brunetki, zmysłowe i egzotyczne. Wybrała Mirandę Forest - posiwiałą, z bruzdami czasu na twarzy; taką, z którą kwestia romansu nie przechodziła mi nawet przez gardło.

W piątkowe popołudnie stałem przed jej drzwiami, jedną ręką ściskając palec Amy, drugą falując metalem wywodzącym się z lwiej grzywy, tak by uderzał o drzwi.

Otworzyła w wałkach na głowie, ubrana w babciny uśmiech i okruchy ciastek.

-Tak miło was widzieć - powiedziała z radością. - Jak się miewasz, Maurycy?

-Lepiej, niż na to zasługuję - odparłem, nie wyprowadzając jej z błędu. - Przyniosłem pani całą torbę świeżutkich leków. I zakupy jak do wojennego schronu. Amy ma ostatnio wilczy apetyt. - Postawiłem zakupy w progu przedpokoju, delikatnie przepchnąłem przez niego Amy, ale tak, by samemu nie wpaść do tej świątyni kocich dziwactw. Amy i Mirandę Forest łączy zażyła nić sympatii; tylko czasem narzeka na niełaskawy zapach kociego moczu. - Przyjadę po nią jutro wieczorkiem.

-Nie spiesz się, kochaniutki. Nie spiesz się. My sobie tutaj z Lily doskonale poradzimy.

Amy, siedząc u jej stóp z rozwiązanymi trampkami, które powoli zsuwały się z jej nóg, przewróciła oczami. U Mirandy Forest była wszystkim: Lily, Rosie, Molly, Sofie, nawet Jess. Wszystkim, ale nigdy Amy.

Wycofywałem się z nisko zwieszoną głową, gdy dogonił mnie pęd Amy. Uczepiła się kolana i wraz z przelaną na nie miłością wytarła w nie wszystko, co miała w nosie.

-Nie tęsknij za mną za bardzo - powiedziała, przygryzając moje dresy między lewymi czwórkami i piątkami. - I nie imprezuj za dużo, tata.

-Chciałbym - odparłem, tarmosząc jej sypkie włosy. - Ale zdaje mi się, że nie poskromię imprezowego charakteru Mii. Zwłaszcza gdy raczyła zaprosić pół Oklahomy, w tym twoich rozwydrzonych wujków.

Made in heavenWhere stories live. Discover now