Rozdział 16 - Eyes wide closed

532 36 4
                                    



Chciałbym wnieść ją do pokoju pełnego luster, ustawić przed pożądliwym obiektywem, okalać jej wdzięki w niezliczone fotografie, które blaknąc, nie wygryzą najistotniejszego. Nie ma takiej siły, która obdarłaby ją, okradła z tego, co najbardziej wyraziste - moja uległość.

Siedziała na piasku. Było jej mało, jak mało było światła w magii tej nocy. Widziałem z oddali jej przygarbione plecy pod osłoną mojej koszulki i bluzy. I nagie nogi ugięte na przodzie. Jej ubrania dotknęła nuta słonej fali, bowiem wchodząc w głębiny zatoki, pozostawiła je na granicy suszy i morskiego żywiołu. A żywioł ten współgrał ze mną i dał szansę rozdzielenia moich ubrań na nas dwoje - jej przypadła koszulka i bluza, która przytuliła Viv tak, jak Viv przytuliła ją; która chłonęła zapach Viv tak, jak Viv chłonęła zapach mojej pozostałości w szparach tkaniny; mnie trafiły się bokserki i dresy, i oddałbym i je, bo co mi pod spodniach i bieliźnie, gdy oddałem Viv całego siebie?

Więc stałem tak, pośród nocy ubranej w płaszcz zaskoczenia, na łagodnym wzgórzu, na którym zaparkowany stał mój samochód, i wzdychałem, i pojękiwałem, i upajałem się tym widokiem mojej niedoścignionej własności. Aż upajać się mogłem również jej głosem, który zawołał:

-Proszę pana, co z tym kocem? Marznę.

Otworzyłem więc bagażnik, wylało się z niego światło mniej i bardziej użytecznych drobiazgów. Pęk szmat, na których smar tworzył sztukę, pęczniał, przykrywając zapasową oponę. Skrzynka z narzędziami i samochodowa apteczka wiły gniazdko w obrębie koła. Było tam również wiele innych przedmiotów niekoniecznie codziennego użytku i nie chciałem zagłębiać się w ich pochodzenie. Najważniejsze, że koc w rzadką kratę leżał na skraju i aż palił się do rozsądnego wykorzystania jego grzewczych atutów.

Pomknąłem na plażę, ześlizgując się z uskoku jak po lodowej tafli wprost na rozległe piaszczyste tereny. Viv siedziała w połowie drogi od urwiska do zatoki, więc przebrnąłem przez tę długość cichym krokiem. Opadłem miękko na kolana i kocem, czekającym w gotowości w moich rozpostartych rękach, osłoniłem jej plecy, na początek, następnie ramiona, i opatuliłem ją całą. I już nie tylko bluza była jej sposobnością do lękliwych uścisków. Przytulała również koc. I moje dłonie splecione na jej powabnej szyi.

-Wiesz - rzekła głosem zlęknionym całej zatoki uczuć wschodzącej przeciw zatoce spiętrzonych fal. - Zastanawia mnie, co by się stało, gdybyśmy nie wrócili. Już nigdy.

-Tak to wygląda z mojej strony: jeśli tylko sobie tego życzysz, zakasam rękawy i jeszcze dziś zabiorę się za budowę jakiegoś niedużego przytulnego domku na tej plaży, do którego wprowadzimy się z naszym wąskim dobytkiem. Piśnij tylko słówko.

-Piszczę.

Wraz z jej obiecanym piskiem, a fale były membraną zarządzającą barwą wciąż dziewczęcego głosu, zerwałem się na równe nogi. Chwyciła za nogawkę mój wychylony w stronę lądu krok.

-Dokąd idziesz? - spytała, gniotąc w piąstce pęk sznurowadeł.

-Jak to dokąd? Po kamienie, gałęzie, cokolwiek. Nie znam się na budownictwie. Jedyna budowla, którą kiedykolwiek wzniosłem, to Empire State Building z klocków lego. Ze wsparciem szczegółowej instrukcji.

-Och, siedź tu. Ze mną. Koc to nie wszystko. Poza tym, nie masz koszulki. Zamarzniesz mi i jak wrócę do domu?

-Założę się, że jakiś sympatyczny pan w kwiecie wieku z chęcią zboczyłby ze swojej trasy, żeby podwieźć twoje drobne cztery litery do Oklahomy - powiedziałem ze śmiechem, z powrotem siadając na piasku.

Made in heavenWhere stories live. Discover now