Rozdział 32 - I don't wanna live

431 35 11
                                    



Mamy płonący, nieprzerwany, pulsujący problem.

Nie jestem w stanie określić, na czyją stronę przechyla się szala. Nie uważam, że moja problematyczna natura waży więcej niż problematyczna natura Viv. Chciałbym wierzyć, że podtrzymuję szalę po jej stronie, bo inaczej runęlibyśmy na ziemię i wpierw ktoś musiałby pozbierać i zlepić w jedność mnie, bym dopiero wtedy mógł zabrać się za segregowanie szczątków Viv.

Ten problem, choć niejasno określony, dotyczy nas obojga. Obejmuje nas oboje. Ale sam już nie wiem, z kogo się wywodzi i kim mocniej poniewiera. Bo ilekroć jestem w stanie przyrzec, że jej mózg pracuje wstecz, zastanawiam się, czy przypadkiem nie jestem jedynym, który tak ją postrzega.

Dlatego problem wiąże nas dwoje.

Obecnie największym z nich jest czas. Albo jego brak. Mam na dłoniach za wiele naskórka, bo nie mam kiedy ocierać nimi o jej dłonie. Bo ona nie ma kiedy mi na to pozwolić.

Rozmawiamy ze sobą przez telefon tak często, że zaczynam rozważać używanie do tych rozmów słuchawek, żeby pole magnetyczne nie szarpało pracą mojego serca. Ale widuję ją na tyle rzadko, że czasem zdaje mi się, że z każdą kolejną wizytą przybywa jej piegów, których nie pamiętam z ostatniej. Krew mnie zalewa, gdy pomijają mnie te ważne epizody. Nie chcę być pomijany. Czuję się połowicznie ważny, gdy otrzymuję połowiczną wiedzę o niej.

Jakby na dźwięk poparcia zaczyna padać deszcz, milion pięści uderza w metalowy dach samochodu. Podmuch wiatru zagarnia krople do wnętrza samochodu, moczą mżawką dym papierosowy, który wydycham wąskim strumykiem. Patrzę w pustą przestrzeń w oknie wychodzącą na frontową ścianę domu Viv. Czekam, aż żar papierosa dosięgnie moich palców, wtedy wyrzucam go na podjazd, wychodzę i zahaczam podeszwą. Podbiegam do drzwi, uciekam przed szalejącą ulewą. Dzwonię do drzwi i kiedy czekam na odzew, ocieram twarz i włosy z wody.

Uderza we mnie nieprzyjemne rozczarowanie, gdy w progu zjawia się ojczym bliźniaczek. Koszulę ma rozpiętą i wyciągniętą ze spodni od garnituru, w dłoni trzyma lampkę wina, a między jego palcami kołysze się parę luźnych kartek, dokumentów. Oczy ma podkrążone, lecz nadal wygląda pieruńsko dobrze. Przez chwilę jestem nawet wdzięczny za ten jego szyk i elegancję. Kobieta taka jak Stella zasługuje na kogoś o minimalnym pokroju przekraczającym przeciętność. Nieskromnie uważam, że byłbym odpowiedni. Ale bardziej odpowiedni jestem dla Viv. Tu pojawia się ta wdzięczność – jestem wdzięczny, że Stella nie musi błąkać się po randkach w ciemno i, choć ten obszar jest mi już zabroniony, jestem wdzięczny, że prawdopodobnie prezentuje jej przynajmniej zadowalający seks.

Patrzy na mnie wyczekująco, gdy opieram się o futrynę powyżej jego głowy. Jest odrobinę niższy ode mnie, mimo to patrzymy sobie w oczy niemal na równi. Nie podoba mi się spojrzenie, jakim mnie przytłacza. Postanawiam przytłoczyć go równie intensywnym i przez chwilę jesteśmy zamroczeni tą walką o bezkonfliktowym podłożu.

-Przyszedłem do Viv – mówię w końcu, sądzę, że jestem dość przewidywalny. Przychodząc pod dom swojej dziewczyny, prawdopodobnie będę chciał rozmawiać właśnie z nią.

Zadbany wygląd nie idzie w parze z wysoko rozwiniętą inteligencją. Wybaczam mu to zaniedbanie.

-Nie ma jej w domu – odpowiada mrukliwie.

Spuszczam wzrok na podłogę, w miejsce, gdzie stoją jej buty, i pytam:

-Wyszła z domu z domu w skarpetkach? - Nie mówi nic. Tylko patrzy, a jego spojrzenie zdaje się krzyczeć. - Jaki masz problem, koleś?

-Posłuchaj mnie uważnie – zaczyna z groźbą na ustach. - To, że Stella pozwala Viv spotykać się z facetem starszym o dziesięć lat, to jej problem i nierozwaga. Ale nie myśl, że ja pozwolę na to samo.

Made in heavenWhere stories live. Discover now