Głos miał chłodny, oziębły, usiłujący zbyć mnie niezliczonymi westchnieniami, cmoknięciami bez wyrazu lub z wyrazem przesadnym. Mój wzmożony oddech przytrzymywał go na telefonicznej linii.-Nie ma mowy, Bieber. Zapomnij. Pracuję od dziesiątej do osiemnastej i ani minuty dłużej.
-Stary, proszę cię. Błagam. Ten jeden raz. Będę ci wisiał przysługę.
-Nie zliczysz, ile przysług wisisz mi do tej pory.
-Ta będzie ostatnią - ciągnąłem. - No, bądźże człowiekiem, przyjacielem.
-Nie jesteśmy przyjaciółmi.
-Puśćmy to w niepamięć, dobrze? Puśćmy to i... Jezus, chłopie, zgódź się. Postawię ci piwo.
-Jestem na odwyku - oznajmił.
-Więc dziwkę.
Raz jeszcze basowe westchnienie potrząsnęło moim telefonem.
-Dwie - utargował.
-Jesteś wielki, stary.
Pokój Viv opuściliśmy z nienagannym złudzeniem snu: zmięliśmy jedną kołdrę pod drugą w drobnym kształcie jej ciała i zgasiliśmy wszelkie przebłyski światła, a okno skleiliśmy gumą do żucia, tak by nie rozwierało się i by wiatr nie poniewierał zasłoną z prawa na lewą. Wyszliśmy z ogrodu tylną furtką oplecioną bujną roślinnością, dzikimi pnączami o barwie równie dzikiej zieleni. Stamtąd nawet bliżej było samochodu mrugającego do nas reflektorami z oddali. Z chłodu nocy wpadliśmy w nagrzane wnętrze auta i tam splot dłoni z dłonią nie był już ewentualnością - był koniecznością; długo wyczekiwanym obowiązkiem. Ucałowałem ją z każdej strony i dopiero po spełnieniu tych powinności wyruszyliśmy, wpierw przy zgaszonych światłach, dla niepoznaki, przy zapalonych dopiero od krańca dzielnicy.
-Co ty wymyśliłeś, Justin? - dopytywała, nie pierwszy już raz.
-Dowiesz się w swoim czasie, kruszyno.
Przypatrywała mi się podczas pozostawianych za plecami kilometrów drogi. W szarych dresach i czarnej koszulce wyglądała doprawdy zjawiskowo i wolałem ją nawet w tym zestawieniu, aniżeli miałaby podkreślać wschodzącą kobiecość. Teraz bowiem, gdy jej nogi splątane na fotelu, gdy ręce przeskakujące ze spirali włosów na wyziębione ramiona, była dostępna mi; temu, którego dresy wiszą równie luźno. Wszelkie wsparcie piękna doskonałego byłoby nietrafnym przepychem.
Chłodne palce przebiegły po moi ramieniu, gdy dłonią osiadłem na dłużej na dźwigni zmiany biegów.
-Każdy twój tatuaż ma jakieś głębsze znaczenie czy historię? - spytała zafascynowana biegiem naskórnych korytarzy.
-Większość. Tylko nieliczne były błahą zachcianką - wyjaśniłem. - Wiele ma bezpośredni związek z Amy. Ten na przykład - uniosłem koszulkę i wetknąłem palec w skowronka na żebrach - powstał niedługo po jej narodzinach. Był pierwszy dzień wiosny i notorycznie dźwięczały mi w uszach ptasie śpiewy. Ten z kolei - to powiedziawszy, dotknąłem koronę okalającą żyły prawego przedramienia - zrobiłem tego samego dnia, w którym przestałem być prawiczkiem.
-Czyli kiedy? - dopytywała.
-Całe wieki temu, kotku - odparłem ze śmiechem na ustach, rozciągając ramię za zagłówkiem jej fotela. - Ale to niebywale fortunny zbieg okoliczności, że zainteresowałaś się moimi tatuażami akurat teraz. Łatwiej będzie ci oswoić się ze swoim.
-Z jakim moim? - Przyjrzała mi się z chmurą w oku. - Przecież ja nie mam tatuażu. Ani jednego.
Oślepiłem ją blaskiem chciwego uśmiechu.

YOU ARE READING
Made in heaven
FanfictionJeśli pragniesz tęczy, pogódź się z deszczem. Pogodziłem się z deszczem, który obmywa mi głowę; spływa po mnie to co złe i to co dobre. Topię się w deszczowej roli samotnego ojca niesfornej pięciolatki; topię się w jej smutkach i potrzebach; topię s...