Rozdział 35 - Sztuka sypiania samemu

507 39 10
                                    



Budzę się w sypialni, wyczerpany nocnym szaleństwem, a Viv wykorzystuje to, że jestem nagi i gotowy, i znów się kochamy.

Tym razem jest inaczej. Oboje odkrywamy przed sobą drugą stronę, jest szept i są pocałunki. Są splecione palce i wytrwałe spojrzenia w oczy, i kołdra.

Leżymy w łóżku do południa, oszczędzając słowa. Przytulamy się i mogę namacalnie wziąć w garść jej szczęście, a ona może dotknąć mojego. Nie kradniemy pocałunków, bo wyłożyliśmy wszystkie otwarcie i teraz jedynie się nimi częstujemy. Viv ślini moje ucho, leżąc między moimi nogami, a ja obrysowuję kształt jej kościstej łopatki i wącham swoje perfumy, które czuję w jej włosach. I tak płyną długie minuty, a ja pragnę je spowolnić.

-Jesteś strasznie napalona – mówię, całuję ją w głowę.

-Przepraszam – szepcze w moją pierś, leży na niej naga i ciepła. - Po prostu jest mi z tobą tak dobrze.

-Zwariowałaś, jeśli myślisz, że oczekuję twoich przeprosin. Taka dziewczyna to skarb. - Całuję ją znów i znów, i jeszcze. - Nie dość, że piękna, to jeszcze tak dzika i perwersyjna. Marzenie każdego faceta.

Usta Viv całują mnie z wdzięcznością i wiem, że pragnie dać jej dowód nie tylko w pocałunku.

Więc kochamy się raz jeszcze.

A kiedy po wszystkim dochodzimy do siebie i napomknę, że albo trwa to niebywale długo, albo czas spowolnił, by więcej go nam zachować, stajemy nadzy przed ogromnym lustrem zajmującym spory ułamek ściany łazienkowej. Widzimy krzywdy cielesne, którymi wzajemnie siebie obsypaliśmy i których przybywa pod naszą wyraźną uciechą.

-Wyglądam tak, jakbym zderzyła się z tirem – mówi Viv, kiedy koję jej siniaki nachalnymi palcami. Zgubiłem strach przed dotykaniem jej.

-A ja, jakby napadł na mnie wściekły kot. - Pokazuję jej plecy zalane kolorem pod krwistoczerwonymi pręgami. Viv kładzie dłonie na moich biodrach i całuje te jawne dowody jej przyjemności. - I na bank będę miał zakwasy. Jesteś wymagająca, kochanie.

-Bywaj częściej na siłowni, a nadążysz za moim tempem.

Szczypię ją w pośladek i zaganiam do kabiny prysznicowej jak zbłąkaną owcę do zagrody.

-Gdybym częściej bywał na siłowni, byłabyś jednym wielkim siniakiem. - Wchodzę za nią w strumień gorącej wody. Skóra płonie pod jej temperaturą, ale mięśnie doznają odprężenia. - Miałbym do ciebie maleńką prośbę, Viv. Postaraj się nie obnosić z tymi siniakami, dopóki odrobinę nie zbledną, bo wsadzą mnie za nadmiar testosteronu.

Obklejamy swoje ciała bezwonnym żelem pod prysznic i jestem nieco zawiedziony, że zmywamy z siebie cały pot i wspomnienia, ale umacnia mnie myśl, że na jego powrót nie będę musiał czekać długo. Być może to rodzaj zboczenia, ale uwielbiam scałowywać pot z jej czoła i uwielbiam, gdy ocierając się o nią, czuję go na piersi. Próbuję tego samego z wodą, ale nie działa. W wodzie nie ma tyle erotyzmu co w pocie.

-Gdybym nie był chwilowo obdarty ze wszystkich sił, wziąłbym cię i tutaj – oznajmiam, zapowiadam prysznic jutrzejszego poranka.

-Gdybyś nie był chwilowo obdarty ze wszystkich sił, wzięłabym cię i tutaj – przekształca i uśmiecha się niezrównanym uśmiechem.

Wkrótce woda stygnie i wychodzimy na chłodne kafle owinięci wspólnym ręcznikiem. Rozgrzewam się pierwszy, pomagam Viv i porzucamy ten biały puch, by raz jeszcze zmierzyć się z odbiciem w lustrze. Tym razem okrywam dłońmi jej brzuch, mieści się w nich cały. To jedyne obawy, jakie odczuwam po nocnych, porannych, południowych, wszelkich szaleństwach z nią.

Made in heavenWhere stories live. Discover now