Rozdział 34 - I feel it coming

455 45 23
                                    



Viv spełnia moje marzenia.

Chciałbym stanąć za barierką na dachu drapacza chmur, spojrzeć w dół, na drobiny ludzkie wyglądające mnie w niebiosach, i nie czuć strachu. Jak ona.

Tymczasem strach obrywa moje krawędzie, jeszcze zanim zbliżam się do barierki. Strach o nią. Czyli strach o wszystko, bo Viv jest moim wszystkim.

Na prawo za plecami Viv stoi szef, jego mięśnie spięte są pod garniturem i notorycznie ociera z czoła pot, choć temperatura chyli się ku dolnym wskaźnikom. Negocjator i psycholog stoją najbliżej barierki, po jej lewej, jeden z nich wyciąga rękę w przestrzeń i szuka nici, na której mógłby ściągnąć Viv na właściwą stronę. Zapomina, że pomimo kolosalnych chęci nie przeciągnie jej pomiędzy szczeblami barierki. A liczy się czas, bo jej palce zdają się pocić na metalowym pręcie i osuwać się dalej i dalej. Aż w końcu trzyma się jej tak niemrawo, że nie pozwalam sobie mrugnąć, bo mrugnięcie mogłoby trwać zbyt długo.

Nie pozwalam sprawom potoczyć się swoim biegiem. Wyrywam naprzód, przedzieram się przez urwane krzyki wszystkich tych, którzy chcą mnie zatrzymać. Przekładam ręce przez barierkę, chwytam Viv w talii tak mocno, że natychmiast ozdabiam ją siną obręczą, a przenosząc na bezpieczne terytorium, mówię:

-Nie będę się z tobą pieprzył, Viv.

Gdy stoimy po tej samej stronie, gdy nie dzieli nas żadne niebezpieczeństwo, przyciskam jej głowę do piersi i chwytam jej włosy w napastliwe garści.

-Co ci strzeliło do głowy, wariatko? - pytam złamanym głosem, obcałowuję jej głowę wartą wszystkich pocałunków świata. - Przecież wiesz, że skoczyłbym za tobą. Dlaczego chciałaś to zrobić?

-Chciałam zrobić co? - pyta zduszonym w mojej koszulce szeptem.

-Skoczyć, skończyć, zabić się.

-Nie chciałam się zabić – mówi i wpada w trans, bo jej oczy przestają mrugać. Niezmiennie boję się tego stanu. - Chciałam tylko przekonać się, czy latanie rzeczywiście jest tak wspaniałe.

Najbardziej przeraża mnie myśl, że w wyznaniach Viv nie ma sarkazmu. Nie ma ironii jest jej osobista niebezpieczna oryginalność. Dla jej dobra powinniśmy urządzić przytulny pokój w piwnicy i zmieniać się na wachtach przy drzwiach.

-Jeśli chciałaś latać, mogłaś się czegoś naćpać, choćby, ale nie skakać z dachu, na miłość boską.

Nie mogę przestać całować jej skroni. Moje usta przylepiają się do nich, zachodzą na brwi i powieki. Chcę obcałować ją całą, by mieć pewność, że i całą przeniosłem zza barierki. Przytulam ją do torsu łapczywie i nie wiem, ile w tym trwamy, ale nikt nie ma odwagi nam przerwać i po pewnym czasie przychodzi skrępowanie ich wnikliwością. Odnoszę wrażenie, że wiedzą, oni wszyscy, że prawy kącik moich ust kończy się milimetr powyżej lewego, i że widzą, jak krople mojej śliny osadzone na twarzy Viv drżą pod rozpędem hulającego wiatru.

-Jesteś skończoną kretynką, Viv – płaczę w jej włosy. Płaczę ze strachu. Jeszcze nigdy nie byłem tak bliski utraty. Drżą moje dłonie i z wolna zaczynam drżeć cały, choć uścisk ramion mam tak mocny, że niemożliwym jest, by Viv spomiędzy nich wypełzła. Zatem jest bezpieczna. A mimo to serce rozsadza mi pierś i drżenie Viv jest powodowane jego uderzeniami. - Przecież ja bym nie przeżył, gdyby cokolwiek ci się stało.

-Nic mi nie jest – szepcze.

Czuję, jak toczy walkę z samą sobą. Rzuca ją ku mnie i jej ręce podrygują ku mojej szyi. Jest zdystansowana, ale wypełnia się moim zapachem częściej, niż jakimkolwiek innym. I nade wszystko osnuwa ją rozluźnienie. Po raz pierwszy czuję, że osunie się, jeśli ją puszczę. Dlatego nie upuszczam. Nie mogę pozwolić, by coś tak cennego upadło, bo niełatwo jest ogromną wartość dosięgnąć z dna.

Made in heavenWhere stories live. Discover now