Rozdział 30 - Lost in your mind

451 40 7
                                    



Mam powody przypuszczać, że przemoc jest nowatorskim sposobem okazywania zainteresowania płcią przeciwną.

Moje policzki płoną pod agresją jej dłoni i naprawdę chcę, by już przestała, bo zabiegi te dawno utraciły erotyczny strumień. Nie chcę patrzeć w lustro, bo obawiam się, że skóra łuszczy się ze mnie płatami. Czwarty podmuch przemocy przechyla szalę. Moja dłoń wyrywa się w górę i chwytam ją mocno za nadgarstek. Widzę w jej oczach przestrogę. Przestrogę, którą ona widzi w moich. Traci przewagę stopień po stopniu, kurczy się przede mną, maleje i usycha. Czuje siłę mojej dłoni w przegubie, żelazny uścisk palców hamujący przepływ krwi w żyłach.

Natomiast ja czuję, jak powstaje bariera. Ale nie pomiędzy nami. Wokół nas. Wielka bariera seksualnego napięcia.

-Moją córkę też tak traktujesz? - pyta i na nowo gubi strach. Szarpie nadgarstkiem. Wypuszczam go, by wyfrunął jak wróbel.

-Kiedy twoja córka daje mi w pysk, robi to raz, nie cztery razy - warczę jej w twarz. Jestem wdzięczny własnemu rozsądkowi, który zalecił mi rozgryzienie miętówki.

-Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na ty.

-I nie musisz - odpowiadam. Atakuję ją wzrokiem. Nie ustępuje. Dzielnie wpełza na moje terytorium. Wbija w ziemię krwistoczerwone paznokcie i nie pozwala się wyprzeć.

Wygląda nieprzyzwoicie gorąco, gdy toczy ten bój i śni o wygranej. Napełniam płuca powietrzem i moje ramiona sprawiają wrażenie szerszych. Przytłacza ją ten ogrom, moja potęga. I widzę coś jeszcze. Widzę, że te ramiona nie pozostają jej obojętne.

Niekiedy myślę, że minąłem się z powołaniem. Powinienem zawodowo uwodzić kobiety, wypełniać je tym wszystkim, czego pragną doświadczyć, i otworzyć konto oszczędnościowe w banku.

Ale nie chcę zazdrości Viv. Cofam się na krok z dala od jej zjawiskowej matki i spoglądam na tę, która nie wie, jak stanąć w mojej obronie. Twarz mi łagodnieje i mięknie szczęka. Zdaje mi się, że gdy dotknę ją palcem, zapadnę się w miękki puch. Jestem jak płynny potok uczuć: choć ta miłość wciąż ze mnie wypływa, gdzieś wewnątrz mnie kiełkuje niczym niezmącone źródło.

Wtedy go widzę i dostrzegam w nim rywala. Nie wiedziałem, że potrafię być tak zaborczy. Pragnę mieć obie, choć przysługuje mi jedna.

Partner matki bliźniaczek, ich ojczym, wychodzi z gabinetu usytuowanego na parterze, mówiąc:

-Policja jest już w drodze. - Błysk satysfakcji mieni się w jego oczach. - Nie wywiniesz się - zwraca się do mnie.

-Nie wywinę się, bo nie mam przed czym uciekać - odpowiadam spokojnie. Mój spokój pochłania hektolitry wysiłku. Jego zdaje się być naturalny jak oddech. Złość byłaby wstrzymaniem powietrza. - Nie zrobiłem niczego, czego nie powinienem był robić. Oddaję ją całą i zdrową, w nienaruszonym stanie.

Błysk policyjnych kogutów w ciemni tej nocy wygląda jak taniec dyskotekowej kuli i muzyczny pęd ciał pod nią. Duet policjantów wkracza do domu na brzmienie zaproszenia ojczyma bliźniaczek. Mógłbym zamknąć oczy i recytować niewidzącymi oczyma sceny teatru rozgrywanego wokół mnie, we mnie. Nie stawiam oporu. Wiem, z której strony lizać im dupy, a kiedy pozwolić falom żalu spłynąć w dół ich podbródków. Co prawda uważam, że kajdanki są zbędnym posunięciem, ale nie protestuję. Proszę tylko, by nie spinali ich zbyt mocno i pozwolili mojej krwi przepływać swobodnie, a potem szukam znajomej nuty w zapachu radiowozu. Mandarynki. I piżmo potu. Pragnę stać się wielorybem i wstrzymać oddech na czas pobytu w tym egzotycznym przybytku.

Fotel pasażera wysunięty jest daleko ku tylnej kanapie, więc nogi cierpną mi nieznośnie. Próbuję rozmasować skurcz łydki spiętymi w obręcze kajdanek dłońmi, ale dosięgam najdalej wzgórza kolan.

Made in heavenWhere stories live. Discover now