Rozdział 24

1.3K 96 14
                                    

Minął tydzień. Cholernie długi tydzień. Przynajmniej mi dłużył się on tak bardzo, że nie raz traciłam rachubę czasu. W dodatku nadal byłam smutna i przygnębiona, ponieważ Michał jeszcze się nie obudził. Trwałam przy nim dzień i noc, nie chciałam odchodzić od jego łóżka, nie potrafiłam...Kompletnie olałam szkołę, wiedziałam, że będę mieć duże zaległości, ale co one znaczył wobec zdrowia i życia Michała. Nic...

Poprawiłam się na krześle, bo było mi już niewygodnie w pozycji, którą zajmowałam od paru godzin. Sięgnęłam po swój telefon, by sprawdzić, która godzina i nagle poczułam na dłoni lekkie muśnięcie. Przeniosłam spojrzenie na materac, gdzie spoczywały splecione dłonie moja i Michała i zobaczyłam jak jego kciuk lekko się poruszył. Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech, a w sercu pojawiła się nadzieja. 

Wstałam szybko i wybiegłam na korytarz.

-Szybko, lekarz! Chyba się wybudza! -Zawołałam przepełniona szczęściem. 

Od razu przybiegła pielęgniarka, a chwilę potem następna razem z lekarzem. Stanęłam przy łóżku, uśmiechając się z nadzieją i trzymając mocno kciuki za Michała. 

-Niestety, chyba pani się przywidziało. -Powiedział w pewnym momencie lekarz, a uśmiech momentalnie zszedł mi z twarzy.

-To niemożliwe...Widziałam, że poruszył palcem! -Prawe krzyknęłam.

-Spokojnie. To możliwe, lecz wcale nie oznacza, że pacjent się wybudza. Przykro mi...

-Przykro?! -Miałam ochotę rozszarpać tego konowała. -To nie przywróci zdrowia mojemu chłopakowi! Róbcie coś do cholery, żeby przywrócić go do życia!

-Robimy wszystko, co w naszej mocy. Zapewniam panią.

-Gówno robicie!

Jedna z pielęgniarek chwyciła mnie za ramię i próbowała wyprowadzić z sali, lecz wyrwałam się jej.

-Proszę się uspokoić. -Powiedziała cicho.

-Jak mam się uspokoić? -Łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu. -Minął już tydzień... -Powiedziałam płaczliwym tonem. -A on nadal nie daje znaku życia...

-Przykro mi bardzo... Zrobiliśmy już wszystko, żeby mu pomóc. Teraz możemy tylko czekać i obserwować stan pacjenta... -Powiedział lekarz, lecz ja już go nie słuchałam. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam cicho płakać. 

-Proszę jechać do domu. Musi pani odpocząć. -Pielęgniarka dotknęła mojego ramienia, gdy lekarz wyminął mnie i opuścił pomieszczenie. -Gdyby coś się działo, zadzwonimy.

-Nie... -Pokręciłam głową. -Nie zostawię go... -Popatrzyłam na Michała. -Proszę mnie zostawić...

Kobieta posłała mi współczujące spojrzenie i razem z drugą pielęgniarką wyszła. Słabym krokiem podeszłam do łóżka i usiadłam ciężko na krześle. Czułam, że powoli opuszczają mnie siły. Ale nie mogłam się poddać. Jest jeszcze nadzieja, mały promyk nadziei, ale jest...

Otarłam łzy z twarzy i dotknęłam dłoni Michała.

-Wiem co widziałam... Ruszyłeś palcem... To na pewno jest dobry znak. Już niedługo mnie zobaczysz i wrócimy do domu. -Uśmiechnęłam się przez łzy.

***

Tego samego dnia wieczorem mama namówiła mnie, bym pojechała z nią do domku na noc. Zjadłam porządną kolację, wzięłam długą ciepłą kąpiel. Po tym poczułam się dużo lepiej, lecz w ogóle nie rozstawałam się ze swoją komórką, ponieważ w każdej chwili mogłam dostać telefon ze szpitala. Nikt jednak nie zadzwonił. Przespałam spokojnie całą noc. 

Następnego dnia już o szóstej rano jechałam z mamą do szpitala. Pierwszy raz od dwóch tygodni wypoczęta i wyspana. 

-Dzisiaj przyjedzie Remek. Podobno Pola również. -Poinformowała mnie mama.

Kiwnęłam lekko głową. Na początku nie mogłam wybaczyć mojemu bratu, że pojechał do domu, zamiast zostać przy swoim przyjacielu, który walczy o życie. Dopiero potem mama wytłumaczyła mi, że ma nieciekawą sytuację z ocenami w szkole i że gdy tylko będzie miał wolną chwilę wróci do szpitala.  

-Nie rozmawiałaś z Polą jeszcze, prawda? -Zapytała po chwili mama.

-Nie. -Odpowiedziałam krótko.

-Martwi się o ciebie... Dzwoniła do ciebie codziennie po kilka razy.

-Przeproszę ją za to, że nie odbierałam. Nie miałam wtedy ochoty z nikim rozmawiać.

-Zrób to koniecznie. 

Dojechałyśmy wtedy do szpitala. Wjechałyśmy windą na odpowiednie piętro i skierowałyśmy się pod salę z numerem 204. 

W pewnym momencie wbiegła do niej pielęgniarka. Od razu wyczułam, że coś złego się dzieje. Przyśpieszyłam, bardzo się bojąc. Zatrzymałam się przy drzwiach i popatrzyłam przez okienko do środka. Przy łóżku Michała stało dwóch lekarzy i dwie pielęgniarki. Nie wiem, co robili, lecz działali szybko, jakby chcieli go uratować. 

-Co się dzieje?! -Podeszłam do rodziców Michała. Jego mama płakała.

-Nie wiemy. -Powiedziała z trudem przez łzy, a wtedy wbiegłam do sali, lecz natychmiast zostałam wyprowadzona przez pielęgniarkę z powrotem na korytarz. 

-Proszę się uspokoić. Pojawiły się pewne komplikacje, ale lekarze próbują opanować sytuacje. -Wytłumaczyła rzeczowo pielęgniarka. 

-Mamo... -Zaczęłam płakać, a moja rodzicielka przytuliła mnie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. 

Kobieta w niebieskim fartuchu wróciła do sali, a ja zaczęłam wyobrażać sobie same najgorsze rzeczy. Bałam się, potwornie się bałam, nie wiem, jak bym sobie poradziła sama, gdyby nie było przy mnie mojej mamy. 

Minuty mijały powoli, a ja byłam coraz bardziej niecierpliwa i zdenerwowana. Mama próbowała mnie co chwilę uspokajać, ale też widziałam, że się bała. Ostatnie dziesięć minut przesiedziałam na niewygodnym krześle z twarzą ukrytą w dłoniach. W końcu lekarze wyszli na korytarz, a ja zerwałam się z miejsca. Cała nasza czwórka - ja, moja mama i rodzice Michała - w sekundę znaleźliśmy się obok nich...


Przepraszam za Polsat, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać :) 




Otwórz oczy | M.R.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz