CIEL
W XIX wiecznej Anglii nastała jesień. Nie była jednak tak malownicza, jak większość osób sobie wyobrażała. Kolorowe liście prędko spadły z drzew, stając się nieodłącznym elementem błota. Nie chciało się wręcz wychodzić z domu, bo wszystko dookoła przyprawiało człowieka o głęboką depresję. To był jeden z tych dni, kiedy siedziałem przy biurku w gabinecie, będąc zasypanym stertą papierów pochodzących z firmy, którą zarządzałem po śmierci moich rodziców. Co jakiś czas spoglądałem w okno, aby przyjrzeć się uderzającym o szyby kroplom deszczu. Koło mnie stała filiżanka ze stygnącą herbatą. Nawet nie znalazłem czasu na to, aby ją wypić. Miała mi niejako umilić nudne wypełnianie niezbędnych dokumentów. W rezydencji było tak cicho, że mogłem słyszeć praktycznie wszystkie rozmowy pozostałych domowników. Przyznam, że niektóre odgłosy były dość niepokojące. Szczególnie te, które przypominały tłuczoną porcelanę. Starałem się jednak nie przejmować tym zbytnio i skupiłem się na dokumentach. W końcu od pilnowania pozostałych służących był mój demoniczny lokaj, Sebastian.
W pewnym momencie usłyszałem dzwoniący telefon. Po jakimś czasie, głośne kroki. Brzmiało to co najmniej tak, jakby ktoś biegł w sztafecie. Później okazało się, że był to wspomniany wcześniej kamerdyner. Sprawnie otworzył prowadzące do mojego gabinetu drzwi. Nie zapukał do nich, dlatego gdy tylko go zobaczyłem, zmarszczyłem brwi. Już miałem upomnieć bruneta za jego maniery, jednak ten skutecznie mi to uniemożliwił, gdyż natychmiastowo przeszedł do rzeczy. Wyjaśnił, że chciano się ze mną widzieć w jednym z angielskich więzień, a człowiek, który wykonał telefon, był mojej osobie dobrze znany. Sebastian przekazał mi, że Lord Randall, komisarz policji, oświadczył, iż podczas rozpracowywania pewnego przestępstwa, natrafiono na trop pewnej sekty i w wyniku eksploracji jednego z jej ośrodków, dokonali interesującego odkrycia. Sama ta informacja wprawiła mnie w zakłopotanie, bo nie przypominałem sobie, że byłbym w stanie współpracować z przedstawicielami Scotland Yardu. Mimo, że ja, Pies Królowej Wiktorii oraz londyńska policja byliśmy odpowiedzialni za ochronę rodziny królewskiej, jakoś nigdy specjalnie nie przepadaliśmy za swoją działalnością. Niemniej jednak, udałem się tam, gdzie mnie zaproszono. Zaraz przy wejściu przywitał mnie jeden z oficerów, Fred Abberline. Mężczyzna dość emocjonalnie powiedział mi, że muszę być dzielny. Od razu zmierzyłem go wzrokiem, dając do zrozumienia, że nie życzyłem sobie, aby traktowano mnie jak dziecko.
Chwilę później oświadczył, że powinienem kogoś zobaczyć i może być to dla mnie szok. Wymieniłem zdziwione spojrzenia z moim lokajem, gdy ten zaproponował zaprowadzenie mojej osoby do konkretnego pomieszczenia. Oficer popchnął metalowe drzwi, ukazując mi to, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewał. Przy niewielkim stole siedział wysoki mężczyzna zalewający się łzami. W pierwszej chwili nie wiedziałem, kim jest, gdyż swoją twarz zasłonił dłońmi. Obdarzyłem pytającym spojrzeniem mojego kamerdynera. W jego oczach dostrzegłem podejrzany błysk.
- Ciel? - odezwał się słabo mężczyzna.
Gdy usłyszałem swoje imię, przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, a do oczu napłynęły łzy. Dopiero w tamtym momencie zrozumiałem słowa Abberline'a. Wciąż nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Dotknąłem swoich policzków i zorientowałem się, że są one całkowicie mokre od łez. Nie mogłem nic powiedzieć. Byłem w zbyt wielkim szoku. Po kolejnym razie, gdy wypowiedział moje imię, myślałem, że zemdleję, jednak szybko poczułem na sobie jego ręce, co uniemożliwiło mi runięcie na ziemię.
- Tutaj jesteś, synku - powiedział ciepło, przytulając mnie mocno do siebie. - Tak się cieszę, że cię widzę - dodał z uśmiechem, rozluźniając uścisk.W mojej głowie pojawiło się wiele pytań. To wszystko zdawało się być wyśnione, ale autentycznie czułem, że mój ojciec był przy mnie. Widziałem go wtedy po raz pierwszy od tylu lat. Nie rozumiałem, skąd się tu wziął i dlaczego jeszcze żył. Nie zastanawiając się nad niczym, cieszyłem się chwilą, mając nadzieję, że jeśli faktycznie rodzic był tylko wytworem mojej wyobraźni, nie obudzę się prędko.
- To oni ci to zrobili? - zapytał cicho, kładąc rękę na moim policzku, niedaleko przepaski na oko. - Tak was przepraszam. Tak strasznie mi przykro.
Tata delikatnie pogładził moją twarz kciukiem, po czym odsunął swoją rękę i przybrał zmartwiony wyraz twarzy. Nie obchodziło mnie to, czy Sebastian lub Abberline byli świadkami tej sceny. Po prostu wybuchnąłem płaczem. Niczym małe dziecko, wpadłem w kompletną histerię, nie kontrolując się nawet w najmniejszym stopniu. Łzy ściekały mi po polikach, aby następnie spaść na ziemię. W głowie miałem już wizję tego, że obudzę się w swoim łóżku zlany zimnym potem i z uczuciem pustki. To wszystko było takie nierealne.
CZYTASZ
Welcome Home || Kuroshitsuji
FanfictionRezydencja Phantomhive powiększyła się o kolejnego domownika. Okazało się, że Vincent przeżył pożar i niesłusznie uważano go za zmarłego. Co wyniknie z obecności Sebastiana i ojca Ciela w jednym domu? Najwyższe notowanie: #74 W KUROSHITSUJI