4: Mary księżyca

2.5K 298 9
                                    

VINCENT

Nie pamiętam, kiedy ostatnio się wyspałem. Rachel mimowolnie nawiedzała mnie w każdym śnie. Przez cały czas. Zegar wybił trzecią, gdy zerwałem się z łóżka, zlany zimnym potem. Wziąłem głęboki wdech, spoglądając z wyrzutem na tarczę z cyferkami. Zdałem sobie sprawę, że odzwyczaiłem się od normalnych odgłosów i byłem czuły na każdy dźwięk. Szczególnie na kroki. Plamy na psychice nie tak łatwo zmyć. Przetarłem ręką zmęczoną twarz, siadając na skraju łóżka i jedyne, czego najbardziej pragnąłem w tamtej chwili, to obudzić się koło mojej ukochanej ze stwierdzeniem, że te wszystkie lata były tylko wyśnionym absurdem. W sumie, do szczęścia brakowałoby mi jeszcze szklanki wody. Kiedy już wstałem z łóżka, poczułem przyjemne ciepło płynące z kominków. Miłe uczucie. Tylko gdzie była kuchnia? Już zupełnie zapomniałem.

- Świeczka... - mruknąłem pod nosem, szukając po omacku jakiegokolwiek źródła światła.
Gdy moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, znalazłem to, czego szukałem, wraz z pudełkiem zapałek. Drżącymi dłońmi podpaliłem knot i uśmiechnąłem się ironicznie do siebie. W końcu byłem w domu. Nie musiałem się niczego bać. Niepostrzeżenie wymknąłem się z mojej sypialni i skierowałem kroki ku kuchni, a konkretniej ku jednej z szafek ze szklankami, filiżankami i innymi elementami zastawy. Delikatnie wyjąłem z niej to, czego potrzebowałem, starając się, aby nie narobić przy tym hałasu. Pora była naprawdę nieludzka, a ja miałem w sobie odrobinę litości dla służących. Jakiś czas później stałem już przy oknie z upragnioną wodą. Ostrożnie odsunąłem jedną z zasłon, wpuszczając do pomieszczenia niemrawe światło księżyca. Na niebie nie było żadnej chmury, chociaż wcześniej wszystko wskazywało na nocne deszcze.
- Może jednak nie będzie padać - powiedziałem do siebie, upijając trochę zimnej wody ze szklanki. - Chciałbym zobaczyć więcej znajomych twarzy. Gdyby nie Ciel, byłbym tu samotny - westchnąłem, nie zdając sobie sprawy z tego, że przez cały czas, moim jedynym słuchaczem byłem ja sam.

Tęskniłem za moim przyjacielem. Chciałem wiedzieć, co się stało z Undertakerem, a także zobaczyć Angelinę i siostrę. Największym priorytetem było odkręcenie mojej śmierci. Nie wiedziałem, kogo złożono do grobu, zamiast mnie. Możliwe, że trumna była pusta, bo uznano, że został ze mojej osoby jedynie popiół. W końcu uznałem, że wypadałoby, abym wrócił do pokoju i jakoś ponowił sen. Gdy wchodziłem po schodach, usłyszałem czyjeś kroki. Początkowo myślałem, że należą one do mnie, jednak po czasie zorientowałem się, że ktoś jeszcze musiał wtedy nie spać. Niepewnie rozejrzałem się po korytarzu. Dostrzegłem czyjąś sylwetkę niedaleko pokoju mojego dziecka. Bałem się już, że postradałem zmysły i ukazywało mi się coś, czego nie było, jednak im dłużej się jej przypatrywałem, zorientowałem się, że był to jego lokaj. Niewiele myśląc, podszedłem do niego.

- Jest przed czwartą - zacząłem, trąc jednocześnie zaspane oczy. - Kładziesz ty się kiedyś do łóżka? - zachichotałem cicho w jego stronę, przez co skutecznie zwróciłem jego uwagę. Brunet odwrócił się w moją stronę i spojrzał się na mnie pytająco.
- Nie potrzebuję snu. W nocy można zrobić wiele pożytecznych rzeczy - odparł beznamiętnie.
Wzruszyłem ramionami. Nie to, że nie doceniałem jego pracy, jednakże w moim odczuciu był dość ekscentryczny. Szczególnie po tej odpowiedzi wydał mi się nieco dziwny. Oddanie bruneta mogłem określić jako niepokojące. Oświadczyłem cicho, że pójdę już do pokoju i odwróciłem się od niego, pragnąc wrócić do mojej sypialni. Nagle jednak zatrzymałem się, kiedy poczułem chłodny powiew wiatru, który przyprawił mnie o ciarki. Jednocześnie usłyszałem ciche westchnięcie, a światło za mną, pochodzące ze świecznika kamerdynera momentalnie zgasło. Spojrzałem za siebie. Korytarz był pusty...

Welcome Home || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz