15: Nagrobki na cmentarzu

1.8K 217 12
                                    

VINCENT

Chcąc nie chcąc, byłem zdany na łaskę Undertakera i tylko on mógł mi udzielić pomocy. Białowłosy jedynie chichotał dalej, podnosząc mi tym niebezpiecznie ciśnienie. W końcu wziął pióro do ręki i zaznaczył niedbale kilka linijek tekstu, a następnie szybko zamknął mi księgę przed nosem. Przysunął ją bliżej mnie, polecając, abym przyjął to jako prezent. Odetchnąłem z ulgą, wierząc, że znajdę w niej dobry sposób na wykurzenie demona z mojego domu. Skierowałem się ku wyjściu, biorąc wcześniej książkę do ręki. Nie dano mi jednak opuścić zakładu. Grabarz złapał mnie niespodziewanie za nadgarstek i pociągnął mnie za niego do tyłu, bliżej siebie. Nagle we znaki znów zaczął dawać się poraniony bark. Syknąłem z bólu, kładąc rękę w miejscu rany, a następnie spojrzałem na niego z wyrzutem.
- Wiedziałem, że będziesz chciał z nim walczyć - zachichotał, stając ze mną twarzą w twarz. - Zupełnie jak Claudia. Phantomhive to ród, który wręcz sam pakuje się w tarapaty przez swoją odwagę. Pamiętaj, że niektóre decyzje są nieodwracalne. Chcesz machać szabelką nawet za cenę własnego życia?

Przeszedł mnie dziwny dreszcz, kiedy usłyszałem jego słowa. Nie chciałem go słuchać. To nie on musiał ratować swoje dziecko z rąk demona. Zdecydowanie bardziej wolałem wrócić do domu. Ten jednak nie chciał wypuszczać mojej osoby. Nie odzywając się więcej, gestem głowy zasugerował mi, że powinienem z nim iść. Niechętnie wykonałem to, czego ode mnie oczekiwał. Wyszliśmy z zakładu jednym z tylnych wyjść. Nie wiedziałem, dokąd mnie prowadził, jednak wkrótce okazało się, że celem naszej krótkiej podróży był cmentarz, położony niedaleko mojej rezydencji. Zaprowadził mnie tam okrężną drogą, przez co odrobinę zmarzłem. Zapewne nie chciał wystawiać się na widok Sebastiana lub reszty służących. Poprawiłem moje czarne rękawiczki i rozejrzałem się dookoła. Nienawidziłem takich ponurych miejsc. Do kompletu dochodziło także nieznośne krakanie cmentarnych kruków. Oparłem się o czarną, metalową bramę plecami, skąd miałem widok na groby moich bliskich. Odwróciłem się w przeciwną stronę.
- Jak często tu przychodzisz? - zaczął, bawiąc się kilkoma frędzlami, pochodzącymi z mojego jasnobrązowego, wełnianego szala, przy czym popatrzył mi głęboko w oczy.

Dziwak. Nie potrzebowałem z jego strony żadnej troski. Co on sobie w ogóle myślał? Kontakty z moją matką nie czyniły go członkiem mojej rodziny. Zresztą, byłem dorosły. Potrafiłem zadbać o siebie i innych. No... powiedzmy. Przynajmniej usilnie się starałem.
- Od mojego powrotu? Nie miałem okazji - odparłem z cichym westchnięciem. - Wiem, że powinienem odwiedzić grób mojej ukochanej, ale nie miałem czasu. Chociaż... może to po prostu moje wytłumaczenie na to, że nie chcę go oglądać.
- Rachel nie jest jedyną, o którą powinieneś zadbać.
- Uwziąłeś się - zmarszczyłem brwi, słysząc jego słowa. Doskonale wiedziałem, kogo miał na myśli. Irytowało mnie jego ciągłe przypominanie mi o mojej własnej matce. - A ciekawe ile razy ty tu bywasz, co? - zapytałem zaczepnie.
- Codziennie. Nawet częściej, jeżeli gdzieś niedaleko kogoś chowają - zachichotał w odpowiedzi. - Będę przychodził, aż ona nie przyjdzie do mnie - dodał, zanosząc się śmiechem. Przestraszył tym niewinne kruki z pobliskiego drzewa.
- Czuję odrazę, wiedząc, o kim mowa - odparłem zmieszany, gładząc obolałe ramię. Gdy już oboje znaleźliśmy się przy nagrobku mojej matki, białowłosy zachował dystans. - Kim dla niej byłeś?
- Kimś ważnym - uciął z szerokim uśmiechem, nie zdradzając mi więcej szczegółów.
- Mam dosyć wodzenia mnie za nos. Idę do domu... - mruknąłem niezadowolony, otwierając książkę. Niewiele myśląc, oddaliłem się w kierunku mojej rezydencji.  

Welcome Home || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz