5: Krwawe porachunki

2.4K 282 13
                                    

CIEL

Sebastian zwlókł mnie z łóżka z samego rana, mówiąc coś o zemście i sekcie. Mimo, iż uważnie starałem się go słuchać, jego słowa jednym uchem wpadały do mojej głowy, aby zaraz potem wylecieć drugim. Usiadłem na łóżku i przeczesałem włosy palcami. Nawet słońce nie zdążyło jeszcze wstać.
- Powoli. Wyjaśnij mi wszystko jeszcze raz - zażądałem, kiedy ten mnie ubierał.
- Widzę, że panicz jest zaspany. Mimo wszystko, tak wczesna pora sprzyja elementowi zaskoczenia - zaczął niejasno, zapinając guziki mojej śnieżnobiałej koszuli. - Sekta, która więziła twojego ojca oraz ciebie, paniczu, zostawiła parę istotnych śladów, których Scotland Yard nie był w stanie rozszyfrować. Pozwoliły mi one ustalić ich obecne położenie.

- To znaczy... - zamyśliłem się, jednocześnie kręcąc na palcu jeden z pierścieni. - Zemsta dokona się dzisiaj?

- Nie mam pewności, czy zastaniemy odpowiednie osoby. Śmiało mogę jednak stwierdzić, że wymordowanie sekty będzie dużym krokiem w kierunku spełnienia jej.

Na mojej skórze momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Nie wiedziałem, czy spowodował to strach, czy podekscytowanie. Gdy poranny rytuał ubierania mnie dobiegł końca, zawahałem się, czy powinienem iść we wskazane przez Sebastiana miejsce. To mógł być początek mojej zguby, a przecież niedawno odzyskałem oj-... Nie. Stop. Wywiążę się ze swojej części umowy.
- Zawahałeś się, paniczu - mruknął niezadowolony brunet, uważnie obserwując każdy mój krok.
- Zamknij się i prowadź. Miejmy to za sobą - syknąłem cicho w odpowiedzi.
Po moich słowach niemal natychmiast opuściliśmy rezydencję. Udaliśmy się do jakiegoś opuszczonego, niszczejącego kościoła. Sceneria w tamtym miejscu była wyjątkowo posępna. Ruiny i ogołocone drzewa, na których siedziały pojedyncze kruki. Parę chwil później rozegrała się tam krwawa masakra. W milczeniu słuchałem agonalnych krzyków członków sekty. Nie wzruszał mnie także widok czerwonej cieczy, jaką można było znaleźć na dosłownie wszystkim. Uważałem jedynie na to, abym nie ubrudził sobie nią butów. Patrzyłem na nich, domagając się w myślach większego cierpienia. Kiedy już wszystko ucichło, kontrakt na moim oku mienił się jaskrawym fioletem. Czy był to mój koniec?
Sebastian zbliżył się do mnie. Jego strój był cały poplamiony krwią, która nie należała do niego. Ujął mnie za podbródek i spojrzał głęboko w oczy. Mimo wewnętrznego strachu, starałem się nie okazywać żadnych emocji. Nie chciałem dać mu tej satysfakcji. Tęczówki bruneta zalśniły na różowo.
- Nie. To jeszcze nie to - powiedział cicho, puszczając mnie. - Jeszcze ktoś - dodał z wyczuwalną irytacją.

- Ogarnij się jakoś, bo reszta domowników dostanie zawału, jak ciebie ujrzy - wtrąciłem ze znudzoną miną, podczas gdy moje serce biło jak szalone.

Sebastian miał rację. Byłem kłamcą. Mimo braku wrażliwości na cudzą krzywdę, nadal drzemały we mnie ludzkie odruchy. Czułem się jak królik doświadczalny, którego życie zależało od dobrego nastroju i weny twórczej naukowca. Nakazałem mu zabrać mnie do domu. Zbliżała się dziesiąta i zapewne zaczęto się zastanawiać, gdzie mógłbym się podziać. Lokaj jedynie klęknął, mówiąc tradycyjne ''Yes, My Lord''. Gdy na powrót znalazłem się w powozie, doszedłem do wniosku, że ta cała szopka, która miała miejsce w kościele, nie dała mi ulgi czy też wytchnienia. Mógłbym tam stać wieczność i wsłuchiwać się w ich błagania o ocalenie. Nie było dla mnie nadziei, bo nigdy nie zostałbym zaspokojony. 

Ciel Phantomhive - samolubny człowiek, któremu pisana jest zguba. Przez głowę przeszła mi dręcząca myśl o tym, że nawet w momencie, w którym Sebastian zabierze mi duszę, nie doznam pełnej satysfakcji, więc... czy naprawdę nadal potrzebuję czegoś takiego jak zemsta?

Welcome Home || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz