6: Przyjaciele

2.5K 273 23
                                    

VINCENT

Za dnia znalazłem w swojej szafie ubrania dla mnie, chociaż mógłbym przysiąc, że jeszcze wczoraj ich tam nie było. Chyba powoli zaczynałem tracić zdrowy rozsądek. W końcu mówiło się, że istota zniewolona nie może się czasem przyzwyczaić na nowo do normalnych warunków. Delikatnie odsłoniłem bordowe zasłony, aby wpuścić do pomieszczenia więcej światła. W rezydencji było niesłychanie cicho, chociaż zbliżała się już dziewiąta. Nie przeszkadzając nikomu, zacząłem się ubierać. Podszedłem do lustra i przeglądając się w nim, zauważyłem sporo zasinień na moim ciele. Mimo, że w niektórych miejscach powstały blizny, nie przejmowałem się tym za bardzo. Bałem się jedynie tego, przez co musiało przejść moje dziecko. Na każdym z nas zostały rany fizyczne i psychiczne. Westchnąłem cicho i zacząłem wiązać nieporadnie popielaty krawat. W pierwszej chwili nie mogłem sobie przypomnieć, jak to się robiło, a nie chciałem angażować do ubierania mnie pana Tanaki. Kiedy już opuściłem pokój, usłyszałem skrzypienie drzwi, które dochodziło z głównego holu. Chwilę później usłyszałem głos Ciela, który prawdopodobnie z kimś rozmawiał.
- Gdzieś wychodziłeś? - zapytałem cicho, opierając się o balustradę.
Jak zwykle był przy nim jego lokaj. Po tym, co miało miejsce w nocy, nabrałem przed nim... respektu? Właściwie, każdy z nowych służących wyglądał dość podejrzanie. Może sprawiali wrażenie sympatycznych, jednak wolałem dowiedzieć się o okolicznościach, w których Ciel poznał każdego z nich.
- Musiałem załatwić pewną sprawę - odparł, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Przyznam, że trochę mnie to zabolało.
- Synku, ty naprawdę nie musisz już nic załatwiać. Hrabia i właściciel firmy to ja - westchnąłem ciężko, schodząc po schodach. - Nie musisz się o nic martwić - powtórzyłem, przytulając go czule.
- To nie było nic ważnego... Zjedzmy śniadanie - odparł wyraźnie zmieszany.

Moje samopoczucie miało się kiepsko. Widok syna mnie ranił, bo widziałem w tym swoją winę. Ciel wyraźnie odzwyczaił się od jakichkolwiek czułości. Był zimny. Podczas śniadania chciałem dowiedzieć się czegoś o nim oraz o ludziach, którzy w trakcie mojej nieobecności otaczali go. Gdy desperacko próbowałem odbudować nasze więzi, słudzy uwijali się jak w ukropie. Co trochę pojawiały się nowe półmiski. Kiedy brunet rozstawiał filiżanki z herbatą na stole, przyjrzałem się mu dokładnie i zapytałem mojego syna, skąd znał tego człowieka. Ciel uświadomił mi wtedy, że kamerdyner pomógł mu uciec od sekty. W zasadzie nie miałem powodów, które mogły sprawić, że powinienem za nim nie przepadać, bo w końcu uratował moje dziecko. Należało mu się przyzwoite traktowanie. Nie dopytywałem, w jaki sposób to osiągnął. Domyślałem się, że mówienie o tym, mogło być dla chłopca bolesne. O pozostałych sługach nie dowiedziałem się za wiele. Musiała starczyć mi informacja, że pojawili się w rezydencji niedługo po tajemniczym brunecie. Starałem się spamiętać nowe imiona.
- Co powiesz na to, abyśmy zaprosili kogoś tutaj? Chciałbym zobaczyć się ze starymi znajomymi. - zaproponowałem nieśmiało, gdy zorientowałem się, że skończyły nam się tematy do rozmowy.
- Kogo masz na myśli, ojcze?
- Nie jestem pewien - zamyśliłem się nieco. - Może ciocię Angelinę? Wypadałoby się przywitać ze szwagierką i wytłumaczyć całą sprawę. Na jej miejscu, sam chciałbym wiedzieć o tym, co spotkało moją siostrę. Może później spędziłaby z tobą trochę czasu i pogralibyście w sza-...
- Nie żyje - uciął Ciel.

Wzdrygnąłem się. W pierwszej chwili nie zrozumiałem, co mój syn do mnie powiedział. Zajęło mi trochę czasu, aby przetrawić tę informację. Angelina była przecież taka młoda... Pamiętałem nasze pierwsze spotkanie. Zawsze służyła nam pomocą i nigdy nie zostawiła Rachel w potrzebie. Mógłbym śmiało powiedzieć, że była dobrą siostrą, szwagierką i ciotką. Jej czerwone włosy oraz sposób ubierania się, zapadły mi w pamięci. Ciężko było mi zaakceptować fakt, że nie było jej już na tym świecie.
- W takim razie powiedz mi chociaż, czy Diedrich jest wśród nas... - wyjęczałem żałośnie, martwiąc się o kolejną, bliską mi osobę.

- Ma się dobrze. Jakiś czas temu towarzyszył mi, kiedy przebywałem w Niemczech.
W tamtym momencie spadł mi kamień z serca. Zdecydowanie byłbym okrutnie przybity, jeśli okazałoby się, że wszyscy z moich dawnych znajomych spoczywają pod ziemią. Chciałem go zobaczyć.
- Skoro tak, wypadałoby się odwdzięczyć, prawda? Zaprośmy go - odparłem z delikatnym uśmiechem. Nadal byłem zdruzgotany po informacji o śmierci Madame Red, jednakże wizja wspólnego wspominania dawnych lat z moim najlepszym przyjacielem, rozweselała mnie. Po prostu chciałem, aby było jak kiedyś... Chyba zrobił się ze mnie desperat.
- Postaram się, aby zaszczycił nas swoją obecnością już niedługo - mruknął Ciel, upijając łyk ciepłej Earl Grey.

Na szczęście okazał się być bardzo słownym dzieckiem. Dwa dni później wszyscy dowiedzieli się o moim... powstaniu z martwych? Rety, jak do dziwnie brzmi. W każdym razie, Dee podobno nie chciał mu uwierzyć, jednak gdy dotarła do niego informacja potwierdzająca słowa mojego syna, zgodził się przyjechać. Gdy go pierwszy raz ujrzałem, szczerze mówiąc, nie poznałem go. Diedrich nie dał mi się nawet normalnie przywitać. Natychmiast mocno przydusił mnie do siebie, prawie zanosząc się płaczem. Brakowało mi go przez ten cały czas i nie bardzo przejmowałem się tym, że nie przypominał dawnego siebie. Nadal był moim przyjacielem, ale... mógłby dać mi dostęp do świeżego powietrza. Poważnie! Chyba nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły, bo podduszał mnie okrutnie!
- Mówiłem ci, żebyś tyle nie jadł - powiedziałem cicho ze złośliwym uśmiechem. Ile czasu mu nie dogryzałem? Cóż, trzeba było to nadrobić. Cieszyłem się z jego obecności. Miałem nadzieję, że zostanie na dłużej. Wiedziałem, że był osobą godną zaufania. Słysząc to, co powiedziałem, mój przyjaciel zrobił urażoną minę. Mimo jego oburzenia, doskonale widziałem, że tęsknił za naszym droczeniem się tak bardzo, jak ja. - Też się cieszę, że cię widzę i słyszałem, że dobrze wywiązałeś się z obietnicy - dodałem z wdzięcznością. - Mimo wszystko, mógłbyś mnie już puścić, bo zaczyna mi brakować powietrza - powiedziałem, chichocząc przy tym słabo.

Zaraz potem zajęliśmy się sobą w salonie i rozmawialiśmy tak, jakbyśmy nigdy się nie rozstali. Wszystko zaczęło się układać. Zacząłem być bardziej towarzyski. Dni mijały, a ja starałem się spożytkować każdą wolną chwilę na rozmowach i integrowaniu się z innymi. Zobaczyłem się z wieloma osobami. Nie chciałem, aby ktokolwiek czuł się zaniedbany. Wydawało mi się nawet, że Ciel zaczął się przede mną otwierać. Zdecydowanie więcej czasu spędzaliśmy razem. Często proponowałem mu partyjkę szachów, bądź zaciągałem do stołu z bilardem. Momentami widziałem na jego twarzy delikatny uśmiech, za którym bardzo tęskniłem. Jednocześnie dodawał mi siły na dalsze odbudowywanie dobrego imienia rodziny. Miałem nadzieję, że oboje pozbieramy się z tego wszystkiego. Po prostu wierzyłem w lepsze jutro. Z powodzeniem odzyskiwałem wiarę w ludzi, a także samego siebie, aby na nowo stać się pozytywną, optymistyczną osobą. 

Moje plany zostały jednak brutalnie przekreślone, gdy odwiedziłem zakład pogrzebowy mojego dawnego znajomego. Delikatnie otworzyłem drewniane drzwi, uruchamiając dzwonek, który momentalnie przyprawił mnie o ciarki. Nic się nie zmieniło. To miejsce od zawsze miało dziwną, wręcz niepokojącą aurę. W pomieszczeniu znajdowało się parę trumien. Modliłem się, aby nic w nich nie było.

Welcome Home || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz