Rozdział 3.

415 58 36
                                    


Nie wiedziała, dlaczego to robi ani skąd wiedziała, że w ogóle MOŻE to zrobić.

Otworzyć drzwi do Pustki. Rozerwać Zasłonę, nie pozwalając jednocześnie demonom przeniknąć do świata żywych.

Nie spodziewała się tego, co działo się później z tymi, którzy znaleźli się w pobliżu szczeliny.

Na coś takiego nie można się po prostu przygotować.

Jej naznaczona dłoń pulsowała jaskrawym światłem. Bolało tak, jakby coś bardzo gęstego przepływało jej przez żyły i miało rozerwać jej dłoń od środka i wylać się na zewnątrz .

Nie walczyła z tym.

Wyrzuciła dłoń przed siebie. Dokładnie tak, jak czyniła to tak wiele razy przy zamykaniu szczelin. Światło zogniskowało się i jednym, krótkim promieniem rozerwało powietrze i rzeczywistość, w której żyli. Harald zachłysnęła się powietrzem, jej ciało przepełnione było niewytłumaczalną mocą, znajomą i obcą zarazem, wypełniającą ją od czubków palców u stóp po wyciągnięte przed siebie dłonie. Wrażenie było tak namacalne, tak... niesamowite, że Eliandir wypuściła kostur z drugiej ręki i złapała się za nadgarstek. Bolało. Tak bardzo bolało, a jednak nie potrafiła się temu przeciwstawić. Patrzyła na swoje żyły, na dłoń pulsującą zielonym światłem, spodziewając się że w każdej chwili skóra pęknie i zobaczy gęsty, zielony płyn wylewający się na zewnątrz.

Zielona nić pękła a magini poczuła, jakby odebrało jej całą energię. Nie wiedziała, kiedy upadła. Po prostu nagle kolana zetknęły się boleśnie z ziemią.

Z przerażeniem patrzyła, jak szczelina rozwiera się i tworzy wokół siebie szmaragdowy, oślepiający wir, jak wciąga osoby, które miały nieszczęście stać w jej zasięgu. Jak porywa ich w swoje bezlitosne, głodne szpony, wydłuża i deformuje ich ciała... I w końcu dematerializuje je, by pochłonąć ten skrawek człowieczeństwa, jaki z nich pozostał.

Krzyczeli tylko przez chwilę.

Dłużej krzyczała ona. I szczelina również wydawała z siebie coś na kształt pulsującego wrzasku, który rozdzierał umysły.

Co ona zrobiła?

Z najwyższym wysiłkiem podniosła się z ziemi. Spróbowała pobrać energię z otaczającej ją natury... I nie mogła. Natura umarła dookoła, poddając się jej szaleństwu. Nie było już nic. Zupełnie nic. Z a m o r d o w a ł a to, co było największą świętością, co dawało życie i moc wszystkim istotom.

Oczy Herald wypełniły łzy.

Musiała jednak zamknąć szczelinę i to natychmiast. Tym bardziej że pokryty posoką Bull, niepomny na to, co działo się dookoła, zbliżał się do niej, na spotkanie ze śmiercią.

Przez chwilę zamknęła się na otaczający ją świat i wpadła w coś w rodzaju transu medytacyjnego. Zbierała te drobiny energii życiowej z wnętrza swojego ciała, z jego naturalnego rytmu, funkcji życiowych. Było to bardzo ryzykowne, właściwie skutki uboczne były pewne, być może nawet miała zapłacić najwyższa cenę.

Ale przecież wszystko ją ma.

Zabiła naturę w tym mieście. Sprawiedliwe będzie, jeśli sama umrze, czyż nie?

***

Burza ucichła.

Gdyby nie napastliwy odór krwi, dałoby się wyczuć w powietrzu tę niepowtarzalną świeżość, zupełnie jakby sama natura odetchnęła z ulgi i zadowolenia.

Gdyby była w domu, widziałaby zwierzęta wychodzące nieśmiało ze swoich kryjówek, kwiaty otwierające się znów na promienie słoneczne.

Las tętniłby życiem.

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now