Rozdział 17.

314 42 38
                                    

Od Autorki: 

Jak obiecałam, tak zrobiłam. Jeszcze przed świętami rozdział, w którym wyjaśniam, co działo się we wcześniejszych fragmentach. Pierwszy etap ogarnięcia chaosu, w który Was wpędziłam. 

Niestety nie miałam czasu poświęcić mu wystarczająco uwagi, więc za wszelkie błędy przepraszam - będę czytała ten rozdział ponownie,  by je naprawić. :)

Ale teraz przerwa świąteczna :)


Miecz raz po raz błyskał bladym, zimnym blaskiem, odpowiadając na wezwanie Cullena. Z przerażającą łatwością przeszywał magiczne istoty, by płynnie, wzmocnionym młynkiem lub wykrokiem, rozpłatać kolejnego posłańca Pustki. Wzrok mężczyzny był zimny, wręcz obojętny. W tym momencie nie był Komendantem Sił Zbrojnych Inkwizycji. Był żołnierzem, maszyną do zabijania. Demony zaś... za bardzo przypominały o przeszłości. Im bardziej, z tym większą zawziętością je zabijał.

- Padnij!

Zareagował natychmiast i bez zastanowienia, z brzękiem metalowej zbroi rzucając się na ziemię, w samą porę, by zaledwie poczuć na karku gorący podmuch i usłyszeć ryk płomieni.

Przełknął gorzką ślinę i rzucił tylko krótkie spojrzenie Dorianowi. Ten skinął głową, zatoczył kosturem szeroki łuk i z impetem uderzył jego końcem w ziemię, wzniecając pierścień płomieni dookoła siebie.

Demonów, zwabionych szalejącą, plugawą magią, pojawiało się coraz więcej i więcej. Cullen poderwał się na równe nogi. Czuł pot spływający po plecach i oznaki zmęczenia. Spojrzał na horyzont. Falował, poruszał się.

Przytłoczyło go poczucie nieskończonej rezygnacji. Nie mieli szans. Zginą. Tak po prostu, bez sensu. Nie osiągnąwszy nic.

Pieprzyć to wszystko.

Zacisnął dłoń na rękojeści miecza i usztywnił rękę dzierżącą tarczę. Jeśli demony chciały dotrzeć do Herald, to tylko po jego trupie. Potrząsnął głową, chcąc odlepić przyklejone do czoła, jasne włosy. Uśmiechnął się ponuro i ruszył, by stawić czoła śmierci. Lecz nagle istoty zatrzymały się, zastygły dokładnie tam, gdzie stały. Zaległa absolutna cisza, która opadła na nich wraz z kurzem bitwy. Komendant spojrzał na Doriana, zaskoczony, ten jednak tylko wzruszył ramionami i otarł pot z czoła.

Wtedy poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku.

Coś było nie tak. I to bardzo.

Zobaczył to również w nagle rozszerzonych przerażeniem oczach tevinterczyka.

- Fasta vass... - wyrwało się magowi, który wskazał za plecy Cullena. Tam, gdzie znajdowała się Herald.

Przez jedną, bardzo krótką chwilę mężczyźnie przemknęło przez głowę, żeby nie patrzeć za siebie. Myśl ta minęła jednak równie szybko, jak się pojawiła.

- Stwórco miej nas w opiece - szepnął na widok Eliandir, która nagle, zachłystując się oddechem, szarpnęła konwulsyjnie całym ciałem. Pajęczyna krwi, utkana w szczelinach spękanej ziemi zabulgotała i zaczęła się cofać, kierując znów ku Herald. Wracając do niej.

Jednocześnie rozległ się odgłos rozrywanej materii. Rzeczywistości, w której żyli. Zielony blask oślepił na chwilę Cullena. Intuicyjnie zasłonił dłonią oczy, a gdy ją opuścił, coś, jakiś bezkształtny stwór dosłownie wypadł ze szczeliny z dzikim, przenikliwym wrzaskiem. Kontury postaci rozmywały się, jakby spowite dymem. Widać było jedynie zarys długich, patykowatych rąk, zakończonych długimi, opierającymi się o ziemię szponami.

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now