Rozdział 14.

305 49 33
                                    

Siedział na skraju lasu, patrząc na rozciągający się przed nim przygnębiający widok i zdejmując kolejne części zbroi z piersi i ramion. Krzywił się przy każdym ruchu.

Wiedział, że w końcu do tego dojdzie. Po prostu wiedział, że w końcu oboje sobie zrobią nawzajem krzywdę. To było nie do uniknięcia, tak niestabilna była ich relacja... Ale nie sądził, że w takich okolicznościach.

Uderzył ją.

Cholera, nie miał co prawda innego wyjścia... Ale nie miał zamiaru zrobić tego tak mocno.

Tyle krwi...

Zacisnął zęby tak mocno, że aż zatrzeszczały i w przypływie złości wyciągnął sztylet z ramienia. Dopiero teraz, gdy zdjął pancerz, mógł to bezpiecznie zrobić. Przyłożył kawałek materiału do obficie krwawiącej rany i dokładnie przyjrzał się skomplikowanym żłobieniom na trzymanej głowni... Nie spodobał mu się ich widok. W swoim teplariuszowskim życiu widział wiele rodzajów rytualnej broni, służącej do zakazanych praktyk. Wszystkie miały jedną cechę – żłobienia, którymi krew miała płynąć w stronę głowicy, na którym najczęściej umieszczony był magiczny kamień.

Tak jak w tym.

Zacisnął dłoń tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie.

Krew popłynęła jeszcze bardziej obficie.

- Komendancie Cullenie – usłyszał spokojny głos Solasa za sobą. Rozluźnił uścisk.

- Hmm? – mruknął. Nie miał ochoty na pogawędki, nie teraz, nie tutaj, wśród tego zniszczenia... śmierci. Za sobą miał gęsty, zielony, tętniący życiem las, który nagle się kończył, ustępując miejsca pustkowiu, najeżonemu czarnymi, powykręcanymi jak w konwulsjach gałęziami. Żadnego dźwięku, żadnego śladu zwierzyny... Zupełnie tak, jakby całe życie zostało nagle wyssane z tej części lasu. A pośrodku tego pustkowia stało Wycome.

To właśnie zrobiła Inwizytorka. Popełniła jedną z najstraszliwszych zbrodni jako elfka i jako mag. Może i dobrze, że nie mogła tego zobaczyć...

- Tę ranę trzeba opatrzyć – stwierdził Solas, podchodząc do żołnierza i przyglądając się jego ramieniu i zakrwawionemu materiałowi, który już zdążył przesiąknąć czerwienią. Przez chwilę zawiesił wzrok na sztylecie.

Cullen długo przyglądał się elfowi. Właściwie go nie znał, choć również od samego początku był w Inkwizycji. Nie wiedzieć czemu, nie ufał mu i nie miał zamiaru tego ukrywać. Na Solasie natomiast albo nie robiło to wrażenia, albo świetnie to ukrywał.

- To zajmie tylko chwilę - zapewnił. - Chyba nie chcesz się tutaj wykrwawić, gdy jeszcze nie osiągnęliśmy nawet celu. Twoje... umiejętności mogą być potrzebne Eliandir, nie wiemy co się może wydarzyć.

Były templariusz musiał przyznać, że elf miał rację. Choć dokładnie nie wiedział, o co chodziło w elfickim rytuale, wierzył Inkwizytorce, że nie zrobi niczego głupiego. Krótko kiwnął głową, pozwalając magowi działać. Choć całe jego ciało i umysł wzdrygało się na myśl o kontakcie z magią, musiał być w pełni sił. Solas zastąpił zakrwawiony materiał swoją dłonią, która pulsowała delikatnym blaskiem, kłując mikroskopijnymi, magicznymi szpileczkami wrażliwe tkanki człowieka. Cullena przeszył ostry ból głowy, który z każdą sekundą przybierał na sile. Krwawienie momentalnie ustąpiło, elf zabrał się więc za całkowite jej zasklepienie i odbudowanie ciała.

- Straciłeś sporo krwi – odezwał się monotonnym, cichym głosem, nie podnosząc wzroku. – Będziesz musiał trochę odpocząć...

Tak, Cullen zaiste czuł się niesamowicie zmęczony. Od styczności z magią, syndrom odstawienia dawał mu się we znaki również mdłościami. Coraz bardziej i bardziej.

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now