Rozdział 11.

345 53 31
                                    

- Lethallan?

Poczuła lekki dotyk na ramieniu. Drgnęła i uśmiechnęła się lekko. Lubiła, gdy tak do niej mówił, nawet jeśli teraz słowo to niosło ze sobą posmak goryczy i żalu. Tak mówił do niej klan. Tak brzmiało to, co utraciła.

- Słyszysz, Solasie? - zapytała.

Teraz zupełnie inaczej poznawała świat, polegając na pozostałych zmysłach niż wzrok. Nie ignorowała tak wielu dźwięków i zapachów jak wcześniej. Skupiała się na nich, przyglądała im się, jakby odkrywała wszystko na nowo. Zaczęła przyzwyczajać się do myśli, że już nigdy nie zobaczy słońca, zieleni drzew i błękitu nieba. I gór, których na początku nie darzyła sympatią, ponieważ nie śpiewały, nie tak, jak pełen życia las. Przyszedł jednak czas, aby nauczyć się jakoś sobie radzić, bez polegania na innych.

- Słyszę trenujących żołnierzy - odpowiedział Solas tym swoim szczególnym głosem, w którym zawsze zdawała się czaić tajemnica. Zupełnie jakby w jego słowach zawarte było coś jeszcze, czego nie potrafiła wychwycić. - Nic nadzwyczajnego, odkąd przeznaczyłaś dziedziniec na plac treningowy.

Nawet jeśli Eliandir usłyszała lekką pretensję w głowie mężczyzny, nie dała tego po sobie poznać.

- Ale brzmią jakoś... inaczej.

Odchrząknął.

- Jesteśmy tu już kilka godzin, może jesteś zmęczona?

- Nie. - Odepchnęła myśli o trenujących żołnierzach. Nie mogła sobie pozwolić na dekoncentrację. Nie w tym momencie. - Musimy to dobrze zaplanować. Nie możemy ryzykować, że... - Urwała gwałtownie, nie mogąc wykrztusić więcej słów, dających świadectwo tego, co miała zamiar zrobić. Bała się. Choć nie, to nie było właściwe słowo. Była przerażona. Do tego stopnia, że czuła obezwładniające zimno w środku. Jakby jej serce skuwał lód.

Odetchnęła głęboko, zaciskając dłonie do tego stopnia, że poczuła paznokcie wbijające się w delikatne wnętrza dłoni.

- A co, jeśli się mylimy? Co, jeśli nad tym nie zapanujemy? - wykrztusiła przez ściśnięte gardło.

- Wszystko będzie dobrze - usłyszała cichy szept tuż przy uchu. Nie słyszała, kiedy zdążył okrążyć stół by się nad nią pochylić. - Nie martw się, lethallan, będę przy tobie.

Nie wiedziała dlaczego, ale uspokoiły ją te słowa.

Jak zawsze.

Jak wtedy, gdy z przerażeniem patrzyła na to... coś, co pojawiło się na wnętrzu jej dłoni, rozdzierając przeraźliwym bólem i oślepiając złowieszczym blaskiem. I tylko on zdawał się rozumieć, co to było i jak działało. Tylko dzięki niemu nie poddała się panice i przerażeniu. Jego spokój otulał ją płaszczem ochronnym.

A także wtedy, gdy zamknięcie Wyłomu omal jej nie zabiło i balansowała na granicy Pustki i świata żywych, to odzyskując to tracąc przytomność. Niewiele pamiętała z tamtego czasu, jedynie ból, drżące zimno, zdarte od krzyku gardło... i Solasa. Pamiętała dotyk jego kojąco chłodnych dłoni na czole i włosach. I te słowa. Będę przy tobie.

Rozluźniła palce i przymknęła niewidzące oczy.

- Dziękuję, Solasie.

- To ja ci dziękuję.

Uniosła brwi w niemym pytaniu, na co zaśmiał się cicho.

- Nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele zmieniłaś. Jak jesteś... wyjątkowa.

Wstrzymała oddech.

Czuła, jak na jej policzki wypełza rumieniec, więc pochyliła głowę. Pożałowała nagle, że związała włosy w luźny kok, przez co nie mogła się za nimi ukryć.

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now