Rozdział 1.

549 62 73
                                    


Siedział w półmroku, przy dopalającej się świecy.

Czekał na nią, zdobywając się na nie lada cierpliwość, zważywszy na okoliczności. To, jak wyszła z sali narad... Co ona sobie myślała? Po TAKIEJ wiadomości tak po prostu wyjść? Mało tego, poszła prosto do stajni i, zabierając swojego dzikiego jelenia, dosłownie wygalopowała z Twierdzy.

Cholera jasna!

Chciał być zły, zrzucić całą winę na nią... Ale nie mógł. Bo niby co miała zrobić w tej sytuacji? Czekać, aż łaskawie otrząsną się z szoku i przestaną ją oceniać w nowym świetle? Bo to właśnie robili - oceniali ją. Zastanawiali się, kim ona tak naprawdę była? Czy powinna być ich liderem? Co powiedzą ci wszyscy ludzie, którzy wstąpili do organizacji, by walczyć za pomazańca Andrasty?

Dopiero później, analizując to wszystko na chłodno doszedł do wniosku, że na wszystkie demony Pustki, nie miało to najmniejszego znaczenia! Eliandir była dokładnie tym, za kogo ją mieli. Za lidera, dobrego przywódcę. W Haven chciała oddać za nich życie, za ludzi, których wtedy właściwie nie znała. Ledwo uszła z życiem... Podobnie jak teraz. Sama myśl o tym zmroziła mu krew w żyłach. Wręcz fizycznie bolała.

Z rozmyślań wyrwało go ciche skrzypnięcie ciężkich, drewnianych drzwi oddzielających kwaterę Herald od reszty Twierdzy. Cullen poczuł się nagle bardzo głupio, wchodząc do komnaty pod jej nieobecność. Poczuł się jak intruz. Było już jednak za późno aby się wycofać. Przybysz po dwóch schodach z kilkunastu, które trzeba było pokonać aby dostać się na poziom komnaty, zamarł w bezruchu. Komendant nie słyszał już więcej żadnych odgłosów, ale wiedział, że kobieta magicznie skanuje pomieszczenie w poszukiwaniu nieproszonego gościa. Po kilku uderzeniach serca elfka jak gdyby nigdy nic pokonała ostatni stopień i spojrzała w jego stronę, dokładnie wiedząc, gdzie siedział. Była zaskoczona jego obecnością, choć nie dała tego po sobie poznać. Magiczna bariera znikła w jednej sekundzie.

Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego podejrzliwie.

- Co tu robisz?

Odpowiedź do tej pory wydawała mu się oczywista, jednak w tej jednej chwili sam zaczął wątpić, po co tu właściwie przyszedł. Chciał jej coś powiedzieć... cokolwiek. Jakoś wyprostować to, jak się skończyła narada.

- Dlaczego chciałaś to ukryć? - zapytał jednak.

Podeszła do niego i, jako że Cullen nie wstał z fotela, spojrzała na niego z góry. Na jej zaróżowionej od zimnego powietrza twarzy malowała się złość i coś jeszcze... smutek. Uderzyło go, jak bardzo zraniła ją ich reakcja, jak bardzo ją zawiedli.

- A jak myślisz?

Popatrzyła mu prosto w oczy. Jej tęczówki były najgłębszym odcieniem fioletu, jaki kiedykolwiek widział. Teraz, poprzetykane złotymi odblaskami palącej się świecy, były po prostu niesamowite... Na Stwórcę, takie oczy może mieć tylko elfka...

- To prawda, że nie podzielam waszej religii - podjęła powoli, jakby ważąc każde słowo. - Ale wiem co to znaczy w coś wierzyć. I wiem, jak to jest... to stracić. I wiem jak to jest być rozczarowaniem, mój klan...

Urwała, nie wiedząc co dalej powiedzieć i czy w ogóle mówić. Odwróciła się powoli i podeszła w stronę jednego z dwóch balkonów. Nie popędzał jej. Wstał i poszedł za nią.

***

- Widziałeś dziś Inkwizytorkę? - zapytał Żelazny.

- Tylko przelotnie. Próbowałem ją złapać i zaproponować żeby wspólnie rzucić coś na ząb w karczmie, ale wyglądała zbyt podobnie do sztormowej chmury. Wolałem nie ryzykować.

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now