Rozdział 16.

310 44 29
                                    


Kilka słów od Autorki: 

Im dalej w opowiadanie, tym mniej ma wspólnego z grą. Cóż mogę powiedzieć? Czasme mnie ponosi... Bardzo.


Dla Cullena czas zdawał się stać w miejscu. Nawet czując pęd powietrza i pracujące, mocne mięśnie rumaka pokonującego pustkowie w pełnym cwale nie mógł pozbyć się jednej, uporczywej myśli – że jest za późno. Nie wiedział na co, nie wiedział dlaczego, ale przepełniało go przeświadczenie, że coś się dokonało. Coś strasznego i nieodwracalnego.

Zobaczył ją z daleka, gdy podchodziła do swojego jelenia. Słyszał, choć niewyraźnie, śpiew, którego echo niosło się po martwej okolicy. Śpiewu, który choć był w niezrozumiałym dla niego języku, budził niepokój. Był coraz bliżej, gdy kątem oka uchwycił ruch zbliżający się do elfki. Coś z nadludzką prędkością zbliżało się do niej, coś przypominającego rozmazaną sylwetkę wilka. Potrząsnął głową i spojrzał jeszcze raz, tym razem dostrzegając Solasa, który krzyczał coś, co nie dotarło jednak do uszu templariusza przez świst powietrza. Dopiero gdy był już bardzo blisko, słowa nabrały znaczenia.

„Nie rób tego!"

Nie rozumiejąc, automatycznie skierował znów spojrzenie na kobietę i zamarł. Zobaczył co zamierza zrobić i to, jak nagle zmienia zdanie i robi coś, czego widok miał go prześladował do końca życia. Tak boleśnie widział krew spływającą jej po nagim brzuchu, gdy jeszcze chwilę stała lekko pochylona do przodu, patrząc na własne ręce, które wciąż trzymały rękojeść sztyletu. Widział jak się osuwa na ziemię. Chciał krzyknąć, jednak głos uwiązł mu w gardle.

Już był prawie przy niej, gdy nagle rumak gwałtownie się zatrzymał, ryjąc kopytami ziemię i stanął dęba, wierzgając i wydając z siebie przerażone rżenie. Templariusz uderzył z głuchym łoskotem o spękaną ziemię, mimo ogłuszenia natychmiast odtaczając się na bok by nie zostać stratowanym. Koń jednak, wolny od jeźdźca, ruszył cwałem w kierunku, z którego przybył.

Mężczyzna podźwignął się na nogi, nie obdarzając swojego stanu zdrowia nawet jedną myślą. Lekko kulejąc, podbiegł do elfki. Solas już był przy niej. Głowa Eliandir spoczywała na jego kolanie, przytrzymywana przez elfa by się nie osunęła. Jej twarz skurczona była bólem, wargi poruszały się w nieuchwytnych słowach.

Cullen klęknął z drugiej strony Inkwizytorki. Dotknął jej policzka, teraz przeraźliwie bladego. Jej usta drżały. Umierała. Stwórco, ona umierała. A on z niewytłumaczalnych powodów czuł, że umiera razem z nią.

Był bezradny. Nagle poczuł, że ziemia wibruje pod jego kolanami. Zerwał się na równe nogi, obracając plecami do Herald i Solasa, wyszarpnął miecz z zawieszonej przy biodrze pochwy i stanął w lekkim rozkroku, równomiernie rozkładając ciężar ciała. Był gotowy do walki, która jednak nie nadeszła. Spojrzał na spękaną i drżącą ziemię i nagle poczuł, jak na czoło i kark występuje mu zimny pot. W szczelinach skorupy ziemskiej gromadziła się szkarłatna posoka, tworząc gęstą siateczkę wokół Herald. Krople formowały się powoli.

Cullen cofnął się z przerażeniem, odsuwając coraz dalej od Eliandir i czując jak rękojeść miecza zrobiła się śliska od potu. Zerknął w jej stronę. Wciąż leżała nieruchomo, Solas natomiast szybkim ruchem wyjął sztylet z jej ciała, przyłożył jedną dłoń do rany, drugą natomiast dłoń tuż nad jej czoło. Pochylił się nad nią, bardzo blisko, poruszając ustami w słowach, które nie mógł dosłyszeć Komendant. Już miał się do nich zbliżyć, lecz zawahał się na granicy działania magii. Jeszcze krok i wstąpi w pajęczynę krwi.

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now