Rozdział 15.

279 46 22
                                    

Obserwował ją z daleka, ukryty wśród cieni gęstego lasu.

Czekał.

Kobieta od dłuższego czasu śpiewała w dawnym elfickim języku. Przepraszała, oddawała się prastarym bogom i błagała melodyjnie. Gdy przystawiła sztylet do szyi jelenia, wyszczerzył zęby w złowrogim uśmiechu. Zadrżał w niecierpliwym oczekiwaniu i oblizał wargi.

Tak...

Zrób to!

Niech poleje się gorąca krew!

Tu i teraz.

Niech wypełni moje nozdrza.

A potem?

Potem będzie potężniejsza jak nigdy przedtem. Musi taka być, by dobrze wypełniać jego wolę.

Jego marionetka.

Najlepsza jaką miał od wieków.

Najpiękniejsza jaką miał od stuleci.

Tak cudownie nieświadoma ogromu swej mocy i tego, że wszystkie jej wysiłki mają ukryte znaczenie.

Tak cudownie naiwnie weszła w pułapkę, którą zastawił. Mamiąc obietnicą poznania przeszłości, rytuałów starszych elfów. Obiecując tak wiele, sącząc do jej umysłu zaledwie półprawdy.

Bawiło go to.

I podniecalo.

Zrób to!

A później będzie... Cierpiała.

Tak.

Jej aura nigdy nie będzie tak czysta jak przedtem. Tak krystalicznie jasna... Jej dusza przestanie być tak niepowtarzalna.

Będzie skażona. Może nie od razu, ale z czasem... Wtedy, gdy już nie będzie mu potrzebna. Gdy ją porzuci. Nie zabije, porzuci. Szkoda by było...

Nie rób tego!

... Tej przyjaźni. Tego ciepła i światła, które wypiera skostniały chłód samotności.

Tego uśmiechu i radosnych iskier w purpurze oczu.

Tych godzin spędzonych w jego samotni, gdy dyskutowali o magii, historii elfów, rzeczach istotnych i trywialnych.

Tych spokojnych chwil, w których cisza nie była krępujaca.

W innym świecie mogłoby ich łączyć coś więcej.

W innym wymiarze.

Gdyby nie Plan.

Teraz?

Teraz nie mógł sobie pozwolić na to, by cokolwiek go rozpraszało.

I ona też nie powinna.

Jego doskonała marionetka...

Jego przyjaciółka?

Ruszył.

Wbrew chłodnej kalkulacji. Wbrew swojej naturze i wszystkiemu, co reprezentował samym swoim istnieniem.

Może nie był istotą, za którą wszyscy go brali. Może było w nim coś więcej. Może nawet ktoś taki jak on może się zmienić? Może to nigdy nie był on?

Choć podczas swojego istnienia widziała już tak wiele, nie mógł patrzeć na początek czyjegoś upadku. Nie tym razem. Nie jej.

***

Obudziła go... cisza. Ta nienaturalna, zupełnie nie na miejscu, która zwiastowała coś strasznego. Odpędzając resztki sztucznie spokojnego snu, sięgnął do ramienia, które jeszcze pamiętało echo bólu po rytualnym sztylecie. Jego szorstka i twarda od miecza dłoń napotkała jednak tylko delikatną, gładką tkankę zabliźnionej rany...

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now