Rozdział 6.

412 51 39
                                    


Kaplica pogrążona była w ponurym półmroku

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Kaplica pogrążona była w ponurym półmroku. Zachmurzone niebo nie pozwalało promieniom słonecznym wedrzeć się przez brudne, wąskie witraże, by ocieplić zimne, kamienne ściany i stojący na środku posąg Andrasty. Oblicza Oblubienicy nie oświetlała żadna świeca, choć wiele z nich zostawiło na posadzce woskowe ślady, będąc świadectwem dawnch czasów. Panowała zupełna cisza, jakby w tym świętym miejscu nie istniało pojęcie czasu. Dziś nikt już nie odwiedzał zaniedbanej kaplicy, nikt nie potrzebował Andrasty, zamiast tego skupiając się na jej Heroldzie. Był nowy symbol, który dawał nadzieję i cel.

U stóp posągu klęczał pojedynczy rycerz, oparty o stojący na czubku ostrza miecz. Zimny metal dotykał dłoni i czoła byłego Templariusza, pozwalając skupić się na tym jednym doznaniu, odpędzając wszelkie inne myśli. Mężczyzna nie poruszał się, oddychał powoli i miarowo.

Stwórco, choć mrok ogarnia mnie,

odnajdę światło. Wytrzymam burzę. Wytrzymam.

Dłonie na rękojeści miecza zacisnęły się mocno. Cullen nie potrafił oczyścić umysłu, skupić się na modlitwie. Jego myśli krążyły wokół słów Cassandry. Czy rzeczywiście aż tak bardzo się zmienił? Czy odstawienie lyrium sprawia, że walczy o wolność, z której nie będzie potrafił się cieszyć? Pytania kłębiły się w umyśle, nie dając chwili spokoju. Czy znów walczył o coś, będąc jednocześnie ślepcem, jak w Kirkwall?

Stwórco, choć mrok ogarnia mnie,

odnajdę światło.

***

Dokładnie pamiętał ten dzień.

Zamrugał ze zdziwienia, gdy Cassandra wskazala gestem na stojąca za nią młodą dalijkę. Jak zwykle podczas spotkania z kimś z klanów, jego oczy automatycznie powędrowały do tatuaży, nienaturalnie, przynajmniej według ludzkich standardów, fioletowych oczu, aż w końcu spoczęły na kosturze, który nosiła. Był typowy dla dalijki - zrobiony z misternie skręconego żelazodrzewa, z elementami liści.

Dalijka. Do tego mag. Cudownie.

- Wielu ludzi zginęło, byś mogła dotrzeć tak daleko - warknął wtedy na nią. - Mam nadzieję, że rzeczywiście jesteś tego warta.

- Ir abelas... - wykrztusiła z trudem, zaskoczona jego agresją. Szybko jednak zauważył w jej spojrzeniu tlący się bunt. Wyprostowała się dumnie na całą swoją, wciąż mało imponującą w porównaniu do Cullena, wysokość. - W takim razie szybko ci to udowodnię. Ich ofiara nie pójdzie na marne, obiecuję. Vir adahlen.

Nie zrozumiał, co oznaczały dalijskie słowa, lecz kącik ust drgnął mu nieznacznie. Spodobała mu się jej postawa. Nawet jeśli nie była prawdziwa. Doskonale rozumiała, że czasem, mimo własnych obaw i drżenia rąk, trzeba pokazać siłę i pewność, choćby dla innych.

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now